Kolejka

NIE CHCE MI SIĘ
NIE CHCE MI SIĘ
NIE CHCE MI SIĘ

Statystka

Witaj

na koszmarnych treściach! To kolejne miejsce, gdzie będziesz mieć do czynienia z osobą nie do końca zrównoważoną — Mayako!

Akumu Honne to zbiór opowiadań o różnorodnej treści, z udziałem bohaterów z wielu mang. Mogą pojawić się teksty dzielone na kilka części, krótkie opowiadania, a nawet miniaturki — wszystko zależeć będzie od humoru autorki.
Zapraszam do lektury.

DANGER: wulgaryzmy, sceny erotyczne, dużo mordobicia.
Nie odpowiadam za swoją poprawność literacką.

Szablon skradziony z Wioski Szablonów.

Więcej mnie: facebook
Pytania: ask

Na podstawie Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych z dnia 4 lutego 1994 r., publikator: Dz. U. 1994, nr 24, poz. 83, tekst jednolity: Dz. U. 2006, nr 90, poz. 631 oświadczam, że wszelkie prawa do publikowanych przeze mnie materiałów należą wyłącznie do mnie i niniejszym nie udzielam zgody na wykorzystywanie moich materiałów do jakichkolwiek celów bez mojej zgody.
9 marca 2015
Demiurg:

[NaruSaku] Nieszczęsna serwetka

 Nie będę trzaskać długiego wstępu, bo tego nie lubię i nie potrafię przemawiać. Powiedziała Mayako – dziewczyna studiująca filologię polską, którą w przyszłym roku poszerzy o specjalizację dziennikarską.
Nienawidzę tej partówki całym sercem. Za to, co musiałam z nią przechodzić przez ponad dobę, by w końcu ją dodać. W każdym razie, została mniej więcej do połowy zbetowana przez moją kochaną kruszynkę – Sasame Ka. <3 Dziękuję Ci serdecznie. Jeżeli gdzieś dalej pojawią się jakieś błędy, to nie za jej sprawą, a moją oraz Kejży i Ichirei, które mnie popędzały. xD EDIT: Kejża zbetowała resztę. XD
Dedykuję ją wszystkim fanom NaruSaku – paringu do którego przekonałam się, gdy wystartowałam z 28 weeks later.

Manga: Naruto
Gatunek: Kryminał, komedia, romans
Kategoria: NaruSaku
Ograniczenia: +18, pojawia się wątek erotyczny! Sporo przekleństw!
Uwagi: Nie odpowiadam za swoją niepoprawność językową i, w pewnych momentach, logiczną. Mam bujną wyobraźnię xD

~***~

Dzisiejszej nocy, w okręgu Setagaya, miała miejsce kolejna kradzież. Seryjny złodziej, bo tak można go nazwać, włamał się do mieszkania starszego małżeństwa, które wyjechało na wczasy. Sąsiadka zgłosiła na policję, iż słyszy jakieś dziwne dźwięki, a jest pewna, że jej znajomych nie ma w domu. Mówiła również, że uprzedziliby ją o odwiedzinach rodziny. Nim jednak policja dojechała na miejsce, złodziej zniknął po raz ósmy w tym miesiącu, nie pozostawiając za sobą śladu, a zabierając wszelkie kosztowności. Jak długo potrwa jeszcze ten koszmar? Czy policja ukrywa jakieś istotne informacje? Miejmy nadzieję, że dowiemy się tego jak najszybciej! Relacjonowała, Ashi Mouro.
— Zbliża się do mojego osiedla, świetnie — prychnąłem pod nosem.
Siedziałem przy niewielkim stoliku. Światło w tym pubie było słabe, przez co wiecznie panował tam dziwny, jednak klimatyczny, półmrok. Naprawdę mocno zniecierpliwiony, stukałem kluczem o drewniany blat i wpatrywałem się w ekran telewizora zawieszonego na ścianie. W domu nie miałem na to czasu, albo mnie w nim nie było albo spałem. Pilot dawno zniknął pod płachtą kurzu.
Zwróciłem znudzony wzrok w kierunku drzwi, które otworzyły się zamaszyście. Do środka wszedł brunet odziany w swoją ulubioną, znoszoną, skórzaną kurtkę. Machnął ręką znajomemu barmanowi i rozejrzał, szukając mnie wzrokiem. Chwilę później był już obok, ciągnąc za sobą duszący zapach dymu papierosowego.
— Siemasz, Uzumaki — rzucił, przewieszając skórę przez oparcie krzesła.
— Dłużej się nie dało? — fuknąłem, podając mu rękę. — Sasuke, wiesz, że niespecjalnie miałem dziś czas i jeszcze się spóźniasz.
— Miałem kilka spraw do załatwienia. — Usiadł naprzeciwko mnie; przejechał dłonią po twarzy, którą zdobiły drobne kropelki potu. — Nienawidzę lata.
Też go nienawidziłem. Gorąc nie sprzyjał mi dosłownie w niczym, jednak nie byłem na tyle głupi, by latać w ten skwar w kurtce.
— Do rzeczy… — Spojrzałem na elektroniczny zegarek, który okalał nadgarstek. Dochodziła osiemnasta, a ja, umówiony na piętnaście po z moją matką nadal tu siedziałem.
— Shino! Dwa piwka! — krzyknął Uchiha, gdy minął nas kolejny barman.
— Jedno! — poprawiłem go, po czym zerknąłem na niego znacząco. — Wiesz, że zaraz będę prowadzić.
— Tak, tak — prychnął, odwracając się co chwilę za siebie. Spoglądał na drzwi.
Jego zachowanie z reguły bardzo mnie denerwowało, ale dziś przechodził już samego siebie.
— Możesz mi w końcu powiedzieć, co było tak ważną sprawą, przez którą tu jestem? — O, udało mi się. Wreszcie skupił na mnie całą swoją uwagę.
— Słuchaj, muszę lecieć do Londynu — zaczął spokojnie. Od razu wiedziałem, że chodziło o pieniądze. — Mam tam wykonać kilka zleceń, więc przypłynie mi niezła sumka. Od razu ci oddam!
— Ile? — mruknąłem.
— Jakieś siedemset jenów starczy.
Krew odpłynęła mi z twarzy. Do takiej sumy jeszcze nigdy nie dobił. Co prawda, faktycznie, zawsze zwracał mi te pieniądze, ale aktualnie sam znajdowałem się w nie najlepszej sytuacji finansowej. Przynajmniej nie na tyle dobrej, by wyciągnąć z banku siedem baniek.
— Pięćset — sparowałem, patrząc mu w oczy. — Więcej nie mam.
Bił się z myślami, ale przystał na moją propozycję. Skinął głową, jednak na jego twarzy pojawił się dziwny grymas.
— Zrobiłbyś mi dziś przelew? — spytał, dziękując jednocześnie krótkim skinieniem za kufel z piwem, który podał mu Aburame.
— Tak, ale jakoś późnym wieczorem… Nie wiem, o której będę w domu — chrząknąłem.
Drzwi pubu otwierały się, co jakiś czas i mało mnie to interesowało, jednak moje spojrzenie poszybowało w tamtym kierunku, gdy do środka wkroczyła jakaś kobieta.
Wysoka i szczupła. Smukłe nogi wystawały spod kremowej, letniej sukienki, do której założyła damskie buciki tego samego koloru. Niedługie, różowe włosy, sięgały jej do ramion. Zastanawiałem się jakie ma oczy. Zamarłem, gdy zerknęła w naszym kierunku. Nienaturalnie soczysta zieleń spotkała moje spojrzenie. Posłała mi krótki uśmiech, jednak Sasuke również na nią spojrzał; wtedy mina dziewczyny dziwnie stężała. Uchiha był babiarzem, nie zdziwiłbym się, gdyby miał ją już w swoich łapach.
— Jaka ładniutka — mruknął, obserwując jak siada przy barze.
Chyba nie znał tej osoby. Całe szczęście? Nie wiedziałem, jeśli wyszedłbym stąd, to zapewne odpowiednio by się nią zajął. Nie liczyłem na nic, nie wyróżniałem z tłumu, więc nawet nie brałem pod uwagę jej zainteresowania.
Poczułem, że telefon zaczął mi wibrować w kieszeni spodni. Sięgnąłem po niego, a na wyświetlaczu widniała roześmiana twarz mojej rodzicielki, która czegoś ode mnie chciała. Niby nic dziwnego, póki nie wydzwaniała sto razy na godzinę.
— No, co tam? — spytałem, przykładając telefon do ucha.
Twój ojciec to imbecyl! — krzyknęła, tak głośno, że oderwałem smartfona od głowy, bojąc się uszkodzenia słuchu.
— Co tym razem? — Lubiłem swoją podzielność uwagi.
Mogłem słuchać jazgotu matki i obserwować obiekt mojego zainteresowania, który mieszał słomką jakiegoś drinka.
Źle słuchał Tsume! Siedzę już gotowa, a urodziny Hany mają zacząć się dopiero o dwudziestej!
— Nie marudź, masz więcej czasu na pudrowanie nosa — zaśmiałem się, odchylając do tyłu na krześle.
Ty też chcesz mnie zdenerwować?! — ryknęła, ponownie drażniąc moje ucho. — Samej nie chce mi się tam iść, ale to nasza chrześniaczka…
— Po co mi o tym mówisz? — Uniosłem ku górze brew. — Mamo, dzwonisz do mnie, bo ci się nudzi… Zajmij się czymś, sprawdź prezent… nie wiem. — „Samej nie chce mi się tam iść”?! — Co ty chrzanisz, przecież podniecasz się tą wizytą od dwóch tygodni. Nagle nie chce ci się jechać?
Tak, tak — warknęła, zwyczajnie mnie zbywając. — W każdym razie, nie pędź do nas… Ale też się nie spóźnij!
— Dobrze — jęknąłem.
Odłożyłem komórkę na stolik i znowu wbiłem spojrzenie w różowowłosą. Sasuke rozmawiał z jakimiś swoimi znajomymi ze stolika obok. Dziwiłem się, że odpuścił sobie zaloty. Może to miał być mój wieczór?
Gdy dziewczyna obróciła się na krześle i popatrzyła na mnie, poczułem lekkie zawstydzenie. Jej wzrok był przyjazny, ale nie mogłem odepchnąć od siebie pewnego wrażenia. Coś się za nim kryło…
Nabrałem dziwnej ochoty na to by ją poznać, jednak nie miałem zielonego pojęcia, jak się za to zabrać, a ochoty na proszenie o pomoc Sasuke – tym bardziej.
Musiałem odpuścić, nie nadawałem się do tego. Brakowało mi nawet krzty ochoty na jakieś kombinacje. Usiadłem wygodniej i spojrzałem na okno, a raczej widok za nim. Od rana przeczuwałem, że duchota zwiastowała deszcz; miałem rację. Ciężkie chmury zdobiły już niebo, przesłaniając widok nieboskłonu.
Obiecałem rodzicom, iż zawiozę ich do domu Kiby, a później odbiorę. Nie mogłem zostać na przyjęciu, bo o dwudziestej pierwszej musiałem być w pracy przy magazynie. Opóźniona dostawa z hurtowni musiała zostać przyjęta, ponieważ ranek następnego dnia był ostatecznym terminem wydania zamówień przez firmę taty. By nie odbierać mu możliwości spędzenia miłego wieczoru, przejąłem to zadanie na siebie.
Westchnąłem i zwiesiłem do tyłu głowę.
Skoro miałem czas, to nie musiałem się nigdzie spieszyć. Wbiłem znowu wzrok w telewizor, gdzie prezenterka opowiadała coś o lokalnym ZOO i małpach, które zaatakowały jakiegoś gówniarza. Życie… po to wszędzie wiszą tabliczki o tym, by nie prowokować zwierząt. Ale ludzie to ludzie.
— Będziesz tak siedzieć o suchym pysku? — Uchiha wyrwał mnie z letargu.
Sam czasem zachowywał się jak pawian, jednak jego nie trzeba było prowokować do tego, aby rzucił się na innego człowieka. To typ bezpośredni, nietolerancyjny, zimny, więc lutnięcie kogoś w twarz, kto czymkolwiek mu nie przypasował, nie robiło na nim wrażenia.
— Nie — prychnąłem.
Podniosłem się gwałtownie, a dwie płytki nieśmiertelnika zawieszonego na mojej szyi zadzwoniły, uderzając o siebie. Podszedłem do lady baru i zerknąłem na Shino. Skinął mi głową, bym chwilkę poczekał. Oparłem się łokciami o blat, wsparłem brodę o splątane dłonie. Przeniosłem wzrok na lustro, do którego przymocowane były półki, służące za podporę różnego rodzaju alkoholu, zamkniętego w kolorowych butelkach. Spoglądałem na odbicie różowowłosej; dzielił nas jakiś mężczyzna.
Choćbym chciał, nie mogłem powiedzieć, że nie jest ładna. Miała delikatne rysy twarzy i bladą skórę. Zdobiły ją lekkie rumieńce. Wielkie, zielone oczy skierowane były przed siebie; mogłem przysiąc, że czymś się martwiła. Emanowała od niej niepewność, która uderzyła we mnie ze zdwojoną siłą, gdy dzielący nas klient odszedł.
Odruchowo odwróciłem głowę w stronę dziewczyny. Nadal brodziła plastikową rurką po dnie szklanki, jednak płynu już prawie tam nie było. Miałem niesamowitą ochotę jakoś jej pomóc, bo uśmiechnięta stawała się jeszcze piękniejsza. Mimo to zwykły brak odwagi odbierał mi możliwość zrobienia czegokolwiek.
— Co tam chcesz? — Aburame stanął na wprost mnie, wycierając szklankę od piwa.
— Zrób mi espresso, proszę cię — mruknąłem błagalnym, zmęczonym głosem.
— O tej godzinie? — spytał, odstawiając szkło na szafkę za sobą.
— Przede mną długa noc…
Łypnąłem na dziewczynę. Przyglądała mi się uważnie, a po jej twarzyczce błądził lekki uśmiech. Zmrużyłem lekko oczy, czując, jak kącik moich ust zaczyna unosić się mimowolnie ku górze. Prawie rozchyliłem usta, by coś powiedzieć…
— E, Uzumaki! — Głos Sasuke sprowadził mnie jednak na ziemię.
Odwróciłem się w jego stronę, a ten machał moją komórką. Wyświetlacz był włączony. Wypuściłem głośno powietrze z płuc zawiedziony takim obrotem spraw, wróciłem do stolika. Odblokowałem ekran i przewróciłem oczyma, widząc wiadomość od Kiby:

Stary, pamiętaj, że jutro Cię nawiedzam. Przysięgam, że jeżeli zastanę Cię śpiącego, to postawię Ci klocka na poduszce obok.

— Co tam? Masz już jakąś dupeczkę? — Sasuke nachylił się nad telefonem, który zdążyłem zablokować.
— No — odparłem przeciągle, odwracając wzrok w stronę okna.
— Co ty gadasz?! — Uderzył dłonią o stół.
Coś rozdrażniło mnie w jego tonie. Niby zaskoczony, zaintrygowany… Ale gdzieś tam majaczył zawód i złość. Nie brnąłem, jednak nie chciało mi się nad tym w ogóle myśleć.
— No serio, serio — mruknąłem, wysyłając zdawkowego sms-a, jako odpowiedź do kumpla. — Ma kasztanowe włosy, ciemne oczy. Jest mojego wzrostu, jakoś czterdzieści w bicu, a na klatę spokojnie wrzuca sto pięćdziesiąt.
— Co?! — Zmarszczył śmiesznie czoło, cofając głowę.
— Stałem się pedałem, od kiedy się znamy, ale nie przyznaję się — zakomunikowałem na tyle spokojnie, na ile tylko potrafiłem, po czym poruszyłem w jednoznaczny sposób brwiami.
— Nawet jeżeli to żart, to bardzo głupi — syknął.
— Pozostawię cię w niewiedzy.
Nagle, przed moim nosem pojawiła się mała filiżanka na okrągłym spodeczku. Powiodłem wzrokiem za odsuwającymi się od niej dłońmi i zatrzymałem go dopiero na twarzy dziewczyny.
Nie miałem zielonego pojęcia, dlaczego to różowowłosa mi ją przyniosła. Uśmiechnęła się do mnie przelotnie i zwróciła za siebie. Splotła z tyłu dłonie; wróciła do lady tanecznym krokiem. Zabrała rzeczy, skinęła głową w podziękowaniu do Shino i skierowała się do wyjścia, przed którym zerknęła na mnie po raz ostatni.
Znikła.
— O, chyba komuś wpadłeś w oko.
Sasuke drwił ze mnie. Jak często w takich dziwnych chwilach.
Mój wzrok pozostał jeszcze przez chwilę zawieszony na drzwiach. Poszybował w końcu na kawę, która okazała się być kolejną niespodzianką. A właściwie serwetka, ułożona pod nią; była złożona na pół, ale od razu dostrzegłem przebijający się tusz długopisu.
Brunet tego nie zarejestrował. Szybko przechwyciłem papier i wcisnąłem do kieszeni. Serce biło mi ciut mocniej, czułem, jak zaczynają mi się robić wypieki na twarzy. Dawno tego nie doświadczyłem… Choć tak naprawdę nie mając pojęcia co tam jest zapisane, to sugerowałem się filmowymi motywami. Wolałem myśleć, że znajduje się tam numer telefonu niż krótka wiadomość o treści „Masz krzywy ryj, zgiń”.
— Co ty na to, by wybrać się jakoś na dniach na czerwoną? — spytał Sasuke, znowu odrywając mnie od własnej, nienamacalnej rzeczywistości.
Odstawiłem pustą filiżankę na spodek i popatrzyłem na niego, nie ukrywając swojego zażenowania. Czerwona to ulica. Najkrótsza w tej dzielnicy. Na jednym z niewielkich podwórek, stał dom z czerwonej cegły. W oknach wisiały bordowe zasłony. Płotu nie zdobiła żadna tablica czy szyld. Nic.
Burdel.
— Chcesz, idź. Ja ci nie bronię — mruknąłem, zbierając ze stolika swoje rzeczy.
Poupychałem je do kieszeni, a kluczyk od mojego peugeota 4007 zawiesiłem na palcu. Podniosłem się, cichutko odsuwając krzesło i zgarnąłem z oparcia czarną bluzę.
— Za grosz chęci do zabawy — prychnął. — Już idziesz?
— Mówiłem ci, że dziś się spieszę — odparłem i klepnąłem go w ramię. — Wieczorem zrobię ci ten przelew. Trzymaj się.
— Dzięki, na razie!
Rześkie powietrze było cudowne. Owiało moją twarz i poruszyło gwałtownie włosami. Burza zbliżała się wielkimi krokami, sprowadzając tym samym silne podmuchy wiatru.
Przeszedłem pospiesznie na drugą stronę ulicy, czując pierwsze krople letniego deszczu. Otworzyłem auto, wskoczyłem do środka, a gdy wyjechałem na ulicę, woda zaczęła lać się z nieba strumieniami.
Już czułem narzekanie matki.

***

— Czemu akurat dzisiaj?! — jęknęła, wodząc wzrokiem za spływającymi po szybie okna strugami deszczu.
— Kushina, uspokój się — westchnął ojciec, opadając obok mnie na kanapę. — Wyjeżdżamy dopiero za pół godziny, a zaczyna przechodzić.
— Wszędzie będzie błoto — sparowała, zawieszając wzrok na zewnętrznym świecie.
— Trudno, kochanie.
Podziwiałem go za to. Nigdy nie rozumiałem, skąd brał do niej cierpliwość. Większość kobiet była gadatliwa, denerwująca, uciążliwa, ale moja matka stanowiła kwintesencję mentalności stereotypowej kobiety. A ja? Odziedziczyłem to po niej… Charakter, nie kobiecość!
On, mimo wszystko, zawsze był tak spokojny.
Nawet, gdy kilka lat temu na wakacjach w Egipcie jakiś człowiek chciał odkupić od nas mamę za wielbłądy. Żadne tłumaczenia Minato nie działały, w końcu z pełnym spokojem i opanowaniem lutnął typa w twarz. Przez całe życie nie myślałem, że ma tyle siły.
— Kiedy tam wracasz? — spytał, spoglądając na mój nieśmiertelnik.
Odruchowo skryłem go pod bluzą i uciekłem gdzieś wzrokiem. Niepotrzebnie o to pytał. Matka miała mi to wszystko za złe. Gdy wyjeżdżałem na misję tylko ojciec utrzymywał ze mną stały kontakt. Ona nie potrafiła pogodzić się z moimi decyzjami. Ze zwykłego strachu, jak każda rodzicielka.
— Aktualnie czekam na jakieś wezwanie — odpowiedziałem mu dopiero, kiedy mama zwabiona dźwiękiem swojej komórki, poszła do kuchni. — Może przyjść w każdej chwili, jak zawsze.
— Oby jak najpóźniej — mruknął, zakładając dłonie na karku. — Matka ma dziwny humor od kilku dni.
— Zauważyłem.
— Mówi, że ma dziwne przeczucie — zaśmiał się, poprawiając kołnierz błękitnej koszuli, którą włożył w czarne spodnie. — Śniło jej się, że ktoś mierzy do ciebie z pistoletu.
Przełknąłem ślinę. Na misji nie był to wcale taki niecodzienny widok. W każdej chwili mogłem skończyć z kulką tu i ówdzie.
— Ale w twoim mieszkaniu — dodał, widząc moją minę. — Zacznij się zamykać, wiesz, że jej intuicja jest często trafna.
Skinąłem głową, choć w środku mnie rozpętał się istny chaos.
Dlatego nie lubiłem tu przebywać. W Tokio, domu… Ciągłe myślenie co by było, gdyby? Za dużo wolnego czasu, który skupiałem tylko i wyłącznie nad główkowaniem.
Będąc w Iraku czy innym kozojebczym miejscu, gdzie biegałem z karabinem, unikając wrogich strzałów, nie było na to czasu.
— Możemy jechać — zakomunikowała matula, a na jej buzi pojawił się uśmiech. — Hana już przyjechała!
Ojciec wstał i poszedł jeszcze do łazienki.
— Szybciutko — rzuciłem, stając na nogach. Mama założyła brązowe buty na obcasie, przewiesiła przez ramię swoją niewielką torebeczkę w tym samym kolorze. Jasne jeansy okalały jej zgrabne, jak na ten wiek nogi; a słoneczna, żółta, luźna koszula  wciągnięta w spodnie  rozjaśniała wesołą twarz. Włosy związała w kucyka, wypuszczając dwa kosmyki, opadające na skronie. — Ładnie wyglądasz — skwitowałem, opierając się o drzwi.
Zesztywniała i chwyciła z szafki ozdobną torbę z prezentem, którą po chwili odebrał od niej ojciec. Zwęziła usta w cienką linię; zawstydzona za każdym razem, gdy ktoś ją komplementował.
— Dziękuję — burknęła, odwracając głowę w bok.
— No idźcie, ja zamknę — mruknął tata, zakładając buty.
Wyciągnąłem łokieć, ułożyłem dłoń na brzuchu, by czerwonowłosa złapała mnie pod rękę i razem z nią ruszyłem do samochodu.
Deszcz przestał padać, jednak wcale nie zapowiadało się, że odszedł na dobre, bo niebo rozświetlane było co chwilę z innej strony, a grzmoty stawały się głośniejsze.
Otworzyłem drzwi pasażera, by kobieta nie narzekała na mój brak kultury; moment później, niemalże równo z ojcem wsiedliśmy do auta. Odpaliłem silnik i ostrożnie wyjechałem na ulicę.
Całą drogę rozmawialiśmy praktycznie o wszystkim, w pewnym momencie zaczęła mnie już od tego boleć głowa. Z ulgą przewróciłem oczyma, widząc po prawie godzinie jazdy dom przyjaciół naszej niewielkiej rodziny.
Cała zgraja psów wyleciała nam na powitanie. Żadne z nas nie wysiadło, widząc ich zabłocone futro. Mama zaczęła rzucać siarczystymi przekleństwami.
Nie wiedziałem, że takie słowa istnieją.
Ja. Wojskowy.
Na zewnątrz pojawił się wujek, który zagonił zwierzęta do kojców. Wysiedliśmy i przywitaliśmy się z nim, po czym ruszyliśmy do domu. Choć miałem zaraz wracać, poczułem obowiązek złożenia życzeń Hanie.
Gdy tylko stanąłem w progu, jako ostatni z wchodzących, dziewczyna wbiegła we mnie i zawisła na mojej szyi. Od lat traktowaliśmy się jak rodzeństwo i szczerze mogłem powiedzieć, iż oddałbym za nią życie bez najmniejszego wahania.
— Słyszałam, że nie możesz zostać — rzuciła zawiedzionym tonem, gdy złożyłem jej już życzenia.
Kurczę, zostałbym. Gdyby nie to, że musiałem wracać i odebrać tę pieprzoną dostawę.
— Gadałem już z Kibą i Hinatą. — Uśmiechnąłem się delikatnie, wkładając ręce do kieszeni. Jestem kłamcą. Nie gadałem. — Odbijemy sobie we czwórkę w ten weekend.
— Ta — prychnęła i założyła ręce na piersi. — Jak rok temu?
Pies pogrzebany… Czy kot? Nigdy nie pamiętałem, jak się mówiło… Choć tu wolałem przystać przy kocie ze względu na ich zamiłowanie do czworonogów, okalanych mianem najlepszych przyjaciół człowieka.
Dokładnie rok temu sytuacja była niemalże identyczna. Tylko, że dwa dni po podobnych słowach, musiałem się natychmiast wstawić w jednostce, bo zaatakowano naszą bazę.
— Nie tym razem. — Westchnąłem, siląc się na jak najniższy ton.
Hana była drugą dziewczyną, zaraz po Hinacie, przy której nie miałem jakiś hamulców, blokad i innych takich… Czułem się swobodnie. Hyuugę znam od szkoły podstawowej, a teraz, mając po dwadzieścia sześć lat – nasza relacja nadal utrzymywała naprawdę dobre stosunki. Również była dla mnie jak siostra, a od kiedy stworzyła związek z moim najlepszym kumplem, ta więź wzmocniła się jeszcze bardziej.
— Muszę się zmywać — rzuciłem, spoglądając na telefon.
Wyciągając dłoń z drugiej kieszeni, pociągnąłem razem z nią serwetkę, która upadła na panele. Zupełnie wtedy o niej zapomniałem! Schyliłem się szybko i zamknąłem ją w dłoni, po czym podszedłem do dziewczyny obserwującej moją nagłą zmianę nastroju.
Przytuliłem ją raz jeszcze, życzyłem ponownie wszystkiego co najlepsze, a minutę później siedziałem już w aucie. Zapaliłem górne światło i rozłożyłem skrawek papieru, który zmiękł lekko w zaciśniętej, wilgotnej pięści.
Jednak nie miałem krzywego ryja.
— O kurwa — westchnąłem i oparłem się plecami o fotel.
Przyłożyłem serwetkę do kierownicy, wygładziłem ją. Przed oczyma miałem ciąg cyfr zakończony na „S”.
— Esss — syknąłem, składając papier.
Włożyłem go w portfel, wbiłem wzrok w szybę, którą znowu zalewał deszcz. Musiałem ruszyć tyłek, bo przy takich warunkach dotarcie do firmy mogło się przedłużyć, a wtedy dostawca mógłby po prostu odjechać.

***

Leżałem na kanapie rażony barwnym światłem telewizora.
Dochodziła już trzecia w nocy, a rodzice nadal nie dawali znaku życia. Albo się dobrze bawili, albo do cholery pospali, a ja siedziałem jak ten kołek i czekałem.
Choć próbowałem skupić uwagę na filmie, to mój wzrok ciągle zbiegał na stolik do kawy, a konkretniej – pomiętą serwetkę, leżącą obok pustego kubka. Wszystko było cholernie dziwne, coś mi nie pasowało. A może to ja byłem za bardzo przewrażliwiony?
— Wróciłem po ciebie… rozumiesz?! — krzyknął mężczyzna, który chwycił w swoje ramiona blondynkę.
Nawet filmy akcji musiały mieć w sobie jakieś ckliwe fragmenty?
— A to wszystko zaczęło się od przypadkowego spotkania, nie mogę w to uwierzyć! — Odkrzyknęła, pozwalając mu na pocałunek. W tle rozległ się wybuch auta, którym uciekali.
— Ja pierdole — mruknąłem, przełączając kanał.
Życie sobie ze mnie kpiło? Rozumiałem, że mogłem porwać ją samochodem z pubu, rozbić się gdzieś po drodze, chwycić w ramiona i pocałować? Wyznać miłość?
Kurwa, brakowało mi kobiety, a z drugiej strony wiedziałem, że nie mogłem się z kimś wiązać, bo gdy umarłbym od strzału jakiegoś kebaba, to gryzłoby mnie sumienie, że zostawiłem ją samą.
Wyrwałem się z chorego zamysłu, kiedy komórka zaczęła kręcić kółka na blacie. Wziąłem ją do ręki i przesunąłem niemrawo kciukiem po ekranie.
— Wybawieni? — mruknąłem, rozciągając kończyny.
Weź nas stąd zabierz, bo matka przestawiła już cały dom do góry nogami — wybełkotał ojciec. — Kushina, Tsume zostawcie to już, błagam was!
Roześmiałem się, słysząc jego bezradność. Mina mi jednak zrzedła, gdy uświadomiłem sobie jaka walka przede mną.
— Już jadę — rzuciłem, wstając.
Wciągnąłem kurtkę i buty, po czym wyskoczyłem z mieszkania. Zbiegłem na dół i wyszedłem z klatki. Park, przy którym mieszkałem oświetlały niewielkie, urokliwe latarnie. Moja okolica była całkiem w porządku, panował tu spokój, nigdy nie było głośno, ale mieszkańcy zaczęli się martwić, od kiedy ten złodziej nachodził okolice.
Wsiadłem do auta i ruszyłem przed siebie, kalkulując sobie drogę. Miałem nadzieję, że nie zasnę, chodź dosyć mocno odczuwałem zmęczenie. Podkręciłem głośność radia, słysząc jakiś sympatyczny kawałek po czym skupiłem się na drodze.

***

Stanąłem w progu wielkiego, słonecznego salonu i uważnie zlustrowałem pomieszczenie, które wyglądało jak po wybuchu. Gdzieś w tym całym syfie kryła się moja matka; najwyraźniej świetnie się bawiła. Hana i jej tata, który był w równie żałosnym stanie, co mój ukochany ojczulek – wcześniej zaprowadzili Minato do auta. Podobno wojował z naszymi rodzicielkami dwie godziny, by móc w końcu po mnie zadzwonić.
— Mamo? — spytałem, nie tracąc czujności.
Coś poruszyło się za zasłoną przy drzwiach balkonowych. Przewróciłem oczami i podszedłem do nich. Odchyliłem ciemnożółty materiał i powiodłem wzrokiem za szczeniakiem, który podreptał sobie w głąb mieszkania. Dotarł do mnie jednak kobiecy chichot.
Nie mogłem uwierzyć, że dałem wciągnąć się w zabawę w chowanego, prowadzoną przez dwie kobiety, mające po trzydzieści siedem i osiem lat.
— Padam na twarz — zakomunikowałem, podchodząc do komody, zza której wystawał podrygujący od śmiechu, brązowy łeb. Wyciągnąłem stamtąd Tsume i posadziłem na kanapie, po czym rozejrzałem się za Kushiną. — Chcę pójść spać.
Cisza.
— Załatwię ci szlaban u ojca, możesz być tego pewna — prychnąłem, dostrzegając otwarte drzwi wielkiej szafy. — Zero ploteczek i kawusi u sąsiadek.
W miarę zmniejszającego się dystansu między mną a meblem – chichot mojej matki wzrastał, tak samo jak drżenie mebla. Miałem wrażenie, że zaraz się w tej szafie posika. Pociągnąłem do siebie drzwi i popatrzyłem na nią z politowaniem. Była na tyle pijana, by nie spostrzec, że już tam stałem. Zakrywała komicznie usta dłońmi, aby nie parsknąć śmiechem, a z kącików jej oczu wypływały drobne łzy.
Wrzasnęła, gdy wyciągnąłem ją ze środka i przerzuciłem sobie przez ramię jak worek. Złapałem pod kolanami i wróciłem na chwilę do salonu.
— Pożegnajcie się, żeby potem nie było — mruknąłem, stając tyłem do cioci.
Zgiąłem nogi, by te wycałowały się za wszystkie czasy, po czym ruszyłem ku wyjściu. Minąłem w nim Hanę i jej ojca wspartego na niej ramieniem.
Pożegnałem ich krótko. Mama o dziwo nie wierzgała się jak szalona, tylko w spokoju coś sobie kombinowała. Od drzwi wejściowych pod bramę wjazdową dzielił nas spory kawałek.
— Wiesz, synku — mruknęła nagle, owijając moje żebra ramionami. Jej głowa wisiała z tyłu, do góry nogami. Mógłbym przysiąc, że gdybym nie trzymał drugą ręką czerwonych włosów, kucyk ciągnął by się za nami po ziemi, brodząc w kałużach.
— Nie wiem — odparłem, będąc jakoś w połowie drogi.
— Kochasz mnie? — spytała po chwili.
Skrzywiłem się sam do siebie, próbując powiązać te słowa w jakąś sensowną sentencję, ale nie wyszło. Chyba coś po drodze umknęło w myśleniu.
— Kocham — odpowiedziałem spokojnie, stając przed furtką.
— Kłamiesz — rzuciła, podnosząc głos. — Gdybyś mnie kochał, nie wyjeżdżałbyś tam i nas nie zostawiał. Nie chciałbyś umrzeć!
Och, spodziewałem się tego.
Zamknąłem zdobione skrzydło i postawiłem ją przy aucie. Zerknąłem ukradkiem na tylne siedzenia; dziękowałem w duchu ojcu za to, że smacznie spał, gdy matka zdobywała nowe pokłady energii. Oparłem Kushinę o samochód i stanąłem tuż przed nią, spoglądając w jej oczy, które wbrew pozorom patrzyły na mnie bardzo przytomnie.
— Co ty wygadujesz za głupoty, co? — mruknąłem, rozglądając się po zalesionej okolicy. — Naprawdę chcesz poruszać ten temat akurat w tej chwili?
— Byłam złą matką? — Zachwiała się lekko, jednak nim zdążyłem ją złapać, wyprostowała się.
— Nigdy tego nie powiedziałem. Wiesz dobrze, że jest wręcz przeciwnie, zawsze się tobą chwaliłem. — Nie kłamałem, była wspaniałą opiekunką. — A co do tematu miłości, to nawet nie próbuj mnie zdenerwować. Wiesz, że jesteś w moim życiu jedyną kobietą, choć to mogłoby się w końcu zmienić. — Westchnąłem. — Mimo to, zawsze będziesz najważniejsza. Dla mnie, dla tego biedaka, który tam śpi. — Skinąłem głową na ojca, który przekręcił się na drugi bok. — A teraz przestań snuć jakieś głupie myśli i wsiadaj do samochodu, bo umrę, jeżeli nie wejdę zaraz pod kołdrę.
Otworzyłem drzwi, a ona posłusznie weszła do środka, ze skruszoną miną. Zająłem miejsce kierowcy i zawiesiłem dłonie na kierownicy. Zastanawiałem się przez chwilę nad jej słowami, czując jak obserwuje mnie spod roztrzepanych włosów.
— Zapnij pas — nakazałem, przekręcając kluczyk.
Silnik warknął.
Wyjechałem na ulicę i usiadłem wygodniej. Jechaliśmy w ciszy, jednak coś nie dawało mi spokoju.
— Dlaczego uważasz, że chcę umrzeć? — wypaliłem, gdy w końcu się do tego zebrałem.
Podniosła wzrok i omiotła nim moją twarz. Chciała cofnąć swoje słowa, widziałem to po niej. Trzeba być konsekwentnym, sama mnie tego uczyła.
— To co robisz, to kuszenie losu, Naruto — odparła dopiero po chwili.
Czerwone światło stojącego przed nami auta oświetlało nasze zaspane twarze.
— Nie jesteś jedyną na świecie matką, która twierdzi, że każdy powinien walczyć, ale nie jej syn. — Westchnąłem, wrzucając lewy kierunek. — Powinnaś się z tym pogodzić lata temu. Jestem szalony, ale nie jestem samobójcą.
— No właśnie, że jesteś! — wybuchła, na co staruszek poderwał się z tyłu do pozycji siedzącej.
— Gdzie jesteśmy? — wymamrotał, nieprzytomnie próbując zapiąć pas.
— W drodze do domu, śpij dalej. — Zerknąłem na niego w lusterku, po czym wróciłem spojrzeniem do matki. — Mylisz się, mamo. Samobójcy to ci, którzy jeżdżą na misję, by się dobrze bawić i mieć do czego postrzelać. Ja mam nieco odmienny cel. Taki, jaki zakłada każda misja. Chcę coś w końcu zmienić.
— Strzelając do ludzi? — sparowała.
Zacisnąłem palce na kierownicy.
— Tyle właśnie wiesz — warknąłem. — Nie strzelam do ludzi. Ja ich ratuję, ograniczam mordowanie, nawet jeżeli stoję twarzą w twarz z zabójcą. Ale nie z potworem... Nie z takim człowiekiem, którego widziałaś ostatnio w telewizji. Przez którego płakałaś, bo poderżnął gardło dziennikarzowi przed kamerą. Bo świat spada na dno.
Zakryła usta dłońmi, wykonując przy tym spazmatyczny wdech.
— Więc te plotki to prawda — odezwał się ojciec. — Ty go zdjąłeś.
Ponownie łypnąłem w lusterko.
— Weszliśmy tam za późno... Dosłownie o kilka minut — wyszeptałem, wyjeżdżając na osiedle rodziców. — Poniosło mnie, jednak nie zostałem ukarany. Wisiała nad nim egzekucja. Z resztą domyślacie się jak tam jest... Jak nie ja, zrobiłby to ktoś inny.
Tata skinął do mnie głową, a matka obróciła swoją w stronę okna. Prawdopodobnie minie tydzień, zanim zacznie się do mnie znowu odzywać, ale wolałem to załatwić wcześniej. Szalała, gdy nie dowiadywała się o takich rzeczach bezpośrednio od syna.

***

— Idę, kurwa! Idę! — wrzasnąłem, przemieszczając się po mieszkaniu w samych spodniach od dresu.
Nieustanne dobijanie się do drzwi zwiastowało tylko jedną osobę.
— No nareszcie! — wrzasnął szatyn, mijając mnie w progu.
Ściągnął buty i wszedł do salonu, by zasiąść wygodnie na kanapie.
— Wiedziałem, że tak będzie — fuknął, chwytając pilota. — Idź wziąć prysznic i się ubierz, bo nie chce mi się czekać.
— Powiesz mi w końcu gdzie i po co idziemy? — spytałem, wynosząc z pokoju ciuchy na przebranie.
— Jak się wypucujesz, blondyneczko — rzucił, skacząc po kanałach.
Wlazłem pod ten prysznic. Wodę ustawiłem na znośnie chłodną i zacząłem oblewać nią zmęczone ciało. W domu byłem jakoś przed piątą, padłem na łóżko i od razu zasnąłem, ówcześnie zabierając ze stolika serwetkę. Ulokowana w portfelu spoczywała z dala od wścibskich oczu ludzi i czekała sam nie wiedziałem na co.
Wyłączyłem myślenie, skupiłem się na szorowaniu. Kilka minut później wysuszyłem ciało, zarzuciłem czarną koszulkę, a do niej ciemne jeansy. Dzień wydawał się być chłodny. Inuzuka miał na sobie bojówki i bluzę, za oknem panowała szaruga.
— Będę robić sobie kawę, chcesz? — spytałem, przechodząc przez salon.
— Nieeee, daruj sobie! — Wstał z kanapy i wyciągnął zza ucha fajkę. — Nie możemy kupić jej na mieście?
— No, dobra — rzuciłem, idąc za nim na balkon.
Poczęstował mnie papierosem z paczki. Oparł o barierkę, rozejrzał po parku, w którym aktualnie przebywało mnóstwo ludzi.
— No, więc? — Zaciągnąłem się, przyjmując tę samą pozycję. Dym wypłynął ze mnie i został rozrzedzony przez delikatny wiatr. — Gdzie i po co jedziemy?
— Kupiłem tego crossa, ale potrzebna mi zbroja — westchnął. — Jeździłeś tyle lat, sądzę, że jesteś najlepszym materiałem na pomoc w tej kwestii.
— Czemu nic nie mówiłeś? — spytałem, jednocześnie wypuszczając z siebie białą smugę.
— Ciągle byłeś zajęty. — Odbił się od balustrady, obrócił i oparł o nią plecami. — Nie wiem czy się orientujesz, ale to nasze pierwsze spotkanie, od... dwóch tygodni? Hinata mówi, że już nawet nie pamięta twojego głosu... Ruszyłbyś dupsko, póki nigdzie nie musisz jechać i wyszedłbyś do nas na jeden wieczór.
— Wiem — bąknąłem. — Już rozmawiałem z Haną, pasowałby wam ten weekend?
— Nie widzę przeciwwskazań, Naruto, ale mam nadzieję, że się jakoś z tego nie wywiniesz.
Nawet o tym nie myślałem.
Nie mając pojęcia o tym, co szykował mi los.

***


— To tu — mruknąłem, wskazując na wielki zielony szyld.
— Mają tu sklep i mechanika? — Inuzuka wyjął kolejnego papierosa, gdy tylko wysiedliśmy z jego auta.
Zaparkował je przy wielkim kasztanie po drugiej stronie ulicy. Staliśmy pod rozłożystą koroną, chroniąc się przed lekką mżawką. Czekałem aż spali fajkę i doglądaliśmy z daleka budynku.
— Widocznie firma zaczęła dobrze prosperować — odparłem, wkładając ręce do kieszeni. — Uzbierał sobie kilku miłośników, do tego typ zawsze szastał hajsem. W Tokio mało jest takich punktów, więc nie ma się co dziwić.
— Dobrze — chrząknął, rzucając peta na trawę. Przeszliśmy pośpiesznie ulicę. — Przynajmniej będę się miał gdzie zgłosić, jak wyjedziesz.
Weszliśmy do środka, a w nasze nozdrza uderzył zapach gumy i plastiku. Wszystkie sprzęty, ubrania były zupełnie nowe; samo wnętrze przerażało poziomem sterylności i porządkiem.
Kiba od razu zauważył strój, który przypadł mu do gustu; prawie podbiegł do manekina, prezentującego zbroję.
— Taaak, to ta! — jęknął, wkładając za ucho fajkę. — Świetna, no nie?
— Tak, tylko troszeczkę na ciebie za mała — prychnąłem, dotykając materiału. — Trzeba poszukać sprzedawcy, może mają twój rozmiar.
— Może ja będę w stanie w czymś pomóc? — Usłyszeliśmy damski głos.
Odwróciłem się za siebie, czując jak kaptur, który ówcześnie zaczepił mi się o włosy, opadł w dół, odkrywając mój jasny łeb. Zatrzymałem wzrok na kobietce, której czubek głowy sięgał jakoś do mojej brody. Robocze ubrania i zapach smaru dały mi do zrozumienia, że wpadła tu prawdopodobnie z zakładu. Wycierała drobne dłonie w szmatę i podniosła w końcu głowę. Widok jej twarzy i kosmyków, które kryły się pod firmową czapką, sprawił, że zaschło mi w gardle.
Sądziłem, że jej też.
— Dzień dobry, chcielibyśmy zapytać czy ten zestawik można by dostać u państwa w większym rozmiarze?
Nie odpowiedziała mu. Mierzyła się ze mną wzrokiem. Mogłem przysiąc, że jest wystraszona. Przeniosła powoli skołowany wzrok na Inuzukę, który nam się przyglądał.
— Ja... — Westchnęła, opuszczając luźno ramiona.
Kiba uniósł brew do góry.
— Może pan powtórzyć? — wypaliła po chwili, próbując nie zwracać na mnie uwagi.
Super! Wyszło na to, że była pijana i prawdopodobnie zdesperowana. Nie zadzwoniłem – szansa przepadła. Teraz zupełnie trzeźwa – odprawiała modły o moje zniknięcie.
— Nie trzeba, ja panu pomogę. — Zza wieszaków wyłonił się jakiś mężczyzna w okularach, firmowej koszulce. — Na pewno znajdą się większe rozmiary, te modele przyjechały do nas przedwczoraj, nikt nie zdążył zwrócić na nie uwagi, ale z tego co widzę, panowie mają dobre oko. Proszę za mną.
Pociągnął Inuzukę w głąb sklepu. Przyjaciel rzucił mi spojrzenie, które świadczyło o moich przyszłych kłopotach.
Zaraz.
Już je miałem.
Różowowłosa otworzyła kilka razy usta niczym ryba. Chciała coś powiedzieć, jednak schowała głowę między barkami i zaczęła się wycofywać.
Skoro spotkałem ją po raz kolejny, świadczyło to o tym, że nasze poznanie musiało być ukartowane przez kogoś z góry, prawda? Tylko jak taki typ, jak ja, który nie miał pojęcia jak zagadać dziewczynę, miałem do tego doprowadzić? Wykonała wczoraj ruch, teraz przyszła kolej na mnie.
Co by zrobił Sasuke?
Zgrywał macho.
Tak.
— Hej, zaczekaj! — Złapałem ją za nadgarstek, gdy była w trakcie zwracania się do tyłu. — Cooo? Wczoraj, po tym drinku nie wydawałem się tak straszny?
— Eee? Nie! — Musiałem przyznać, mimo paniki – głos dziewczyny nadal zachowywał intrygującą melodyjność. — To nie tak.
— Muszę cię przeprosić... — mruknąłem. Czułem, jak moją twarz oblewa gejowski rumieniec... Cóż, trzeba było coś wymyślić. Cokolwiek! Nawet głupiego! — Nie mogłem zadzwonić, bo gdzieś posiałem tę serwetkę!
Patrzyłem jej w oczy, czując jak na moim karku pojawiają się pierwsze drobiny potu.
— Ach… — Zachichotała. Jej ciało się rozluźniło, a na buzi zaczął błąkać uśmiech. — Myślałam, że powiesz mi coś na temat tego, jak się ośmieszyłam.
— Przestań — prychnąłem, puszczając w końcu nieswoją rękę. — To ja, jak ta niezdara musiałem coś schrzanić. Ale z tego co widzę, los chce inaczej.
Miałem ochotę się zaśmiać, kiedy jej oczy zabłysnęły, a policzki poczerwieniały. Jęknęła pod nosem jakieś niezrozumiałe słowo i odwróciła wzrok.
— Czy mógłbym cię prosić o powtórne podanie mi swojego numeru? — zapytałem, dosyć ostentacyjnym tonem, by choć minimalnie rozluźnić tę dziwną sytuację.
Uśmiechnęła się w odpowiedzi i ruszyła w stronę lady. Odebrałem to jako nieme zaproszenie do pójścia za nią. Dłonie ponownie wylądowały w kieszeniach moich spodni, a nogi powłóczyły za nieznajomą.
Chyba jeszcze taką była, prawda?
Wyciągnęła ze stojaka długopis i chwyciła wizytówkę, na której odwrocie wyskrobała ciąg cyfr. Ponownie na jego końcu postawiła "S". Wręczyła mi kartonik i popatrzyła na okno, przez które dojrzała klientów wchodzących do zakładu.
— Muszę uciekać — szepnęła, uśmiechając się do mnie. — Do... do kiedyś.
Odeszła kilka kroków, a ja nie potrafiłem oderwać od niej wzroku, nawet teraz, gdzie w jej pewnym mniemaniu wyglądała zupełnie niekorzystnie.
Es! — krzyknąłem, gdy stanęła w drzwiach. Odwróciła w moją stronę głowę. — Nie owijając w pieprzoną bawełnę, masz dziś wieczorem czas?
Nosz kurwa, poniosła mnie magia chwili.
— Zawsze go mam.
Znowu zniknęła.
Miałem wrażenie, że choć nie powiedziała tego głośno, między jej słowami kryło się jeszcze „dla ciebie”.
Uzumaki, złamasie, przecież kobiety nie są dla ciebie!
— Uzumaki, złamasie! — Czemu on zawsze wypowiada moje myśli na głos?
— Co? — mruknąłem, odwracając się do kumpla.
Chyba zmarnowałem trochę czasu na tę całą sytuację. Inuzuka trzymał już w ręku firmową reklamówkę.
— Idziemy! — nakazał. Gdy tylko stanęliśmy przed sklepem, zerknąłem w stronę zakładu. Dziewczyna stała przy wejściu i gestykulowała energicznie, tłumacząc coś jakiemuś mężczyźnie. — Dowiem się w końcu, kto to jest?
— Nie wiem — odparłem zdawkowo zgodnie z prawdą. — Naprawdę.
— Ta — prychnął, odpalając papierosa. Za dużo palił. Mi zdarzało się kilka razy na tydzień, jemu tyle samo na godzinę. — Nie rób ze mnie idioty.
— Mówię poważnie, spotkałem ją wczoraj w pubie. Nie zamieniliśmy ze sobą nawet słowa, ale podrzuciła mi swój numer. — Przebiegliśmy na drugą stronę i weszliśmy do samochodu. — A dzisiaj taka niespodzianka.
— Nie podoba mi się — mruknął, odpalając silnik.
— Kwestia gustu — sparowałem, zapinając pas.
— Nie o wygląd mi chodzi, brzydka nie jest. Ale jest jakaś taka... — Zagapił się przed siebie, po czym mocno skrzywił i spojrzał w moją stronę. — Po prostu, coś mi w niej nie pasuje.
Westchnąłem ciężko, wsparłem łokieć o drzwi. Nie chciałem wciągać się w jakąś rozmowę na temat Es, zwłaszcza, że sam jej zupełnie nie znałem. Do tego zaproponowałem dzisiejszy wieczór... Nawet nie wiedziałem gdzie ją zabrać!

***


Siedziałem w swojej kuchni. W mieszkaniu panowała cisza, przerywana rechotem dzieciaków sąsiadów z góry. Jadłem kurczaka z ryżem, zastanawiając się kiedy wyschną mi włosy. Po wysprzątaniu mieszkania, naszła mnie potrzeba wzięcia prysznica.
Chodziłem dziwnie nakręcony, musiałem czymś zająć głowę, by nie zwariować. Nie miałem pojęcia skąd brał się ten stan. A może z tego, że pierwszy raz od czterech lat byłem umówiony z dziewczyną? I to na randkę.
R a n d k ę.
Telefon zawibrował tak nagle, że nie obyło się bez uderzenia kolanem o spód stolika. Zawyłem, zaciskając mocno powieki i dopiero po chwili sprawdziłem sms-a.


Mam nadzieję, że weekend jest aktualny!


Hana widocznie naprawdę nie chciała odpuścić. Wystukałem w odpowiedzi, że choćby świat się walił – będę. Nie napomknąłem, że w razie ewentualnego wezwania, jednak się nie pojawię, ale to chyba było oczywiste.
Zmyłem szybko naczynia i poszedłem z telefonem do sypialni. Olałem wizytówkę i wyciągnąłem serwetkę, do której czułem chory sentyment.
Nawet jeżeli nic by z tego nie wyszło – nie wyrzucę jej. To prawie jak medal, a dla Uchihy zużyta gumka. Brr.
Wykręciłem numer i drżącą ręką, przysunąłem telefon do ucha. Każdy przeciągający się sygnał sprawiał, że moje wnętrzności wywracały się do góry nogami.
— Słucham? — Jej głos przez telefon brzmiał równie słodko, co na żywo.
Es — mruknąłem, uśmiechając się przy tym. Kurwa, dlaczego nie zapytałem wcześniej ją o imię? — O której będzie pani wolna?
— Hmm... — Słyszałem kroki i lekkie podmuchy wiatru, które szumiały w słuchawce tak samo jak jej oddech. — Wyszłam już z pracy, jestem niedaleko mieszkania... Wezmę prysznic, wskoczę w kieckę i jestem gotowa, panie...
En. — Postanowiłem, że też w to zagram. — Do siedemnastej się pani wyrobi?
— Tak.
— Gdzie po ciebie podjechać?
I tu zaczęło się coś dziać. Usłyszałem dziwne stęknięcie, jakby powstrzymała wychodzące z jej ust słowo, uświadamiając sobie, że jednak to zły pomysł. Próbowała z tego wybrnąć, melodyjnym eemmm, ale lampka w mojej głowie nie gasła.
Dopiero po chwili pomyślałem, że może mieć zwykłe powody, których ja jako obca osoba znać nie musiałem.
— Możemy się umówić w parku na siódmym osiedlu? Tam łatwiej mnie znajdziesz — odezwała się w końcu.
— Znajdę cię tam od razu — odparłem, odsłaniając żaluzje w sypialni i wyglądając na zielone drzewa. — Można powiedzieć, że prawie w nim mieszkam.
Skoro wybrała to miejsce, to nie dzieliła nas zbyt wielka odległość. Nie pytałem jednak i przytaknąłem na jej propozycję. Umówiliśmy się na siedemnastą piętnaście. Czekała mnie, więc jeszcze jakaś godzina stresu.
Podszedłem do szafy i zacząłem szukać w niej ubrań, które pasowałyby do okoliczności. Nie miałem pojęcia, że to takie trudne. Spędziłem nad tym w sumie pół godziny i nadal nie miałem pojęcia, co mogłem ubrać.
Czyżbym postawił pierwszy krok w stronę tego, by zacząć rozumieć kobiety?
Wolałem jednak pozostać sobą. Wskoczyłem w czarne jeansy, naciągnąłem szarą koszulkę, która opinała się na moim ciele...
No musiałem jakoś wykorzystać jedyny atut, jaki posiadałem!
Czarna bluza, trampki.
Do łazienki dosłownie wbiegłem. Prysnąłem się wodą kolońską, przeczesałem dłonią włosy, które notabene były już nieco za długie i opadały mi na czoło...
W salonie chwyciłem portfel, telefon, kluczyki. Zamknąłem mieszkanie, pognałem na dół. Wypadłem na chodnik i rozejrzałem się po parku.
Nie było jej.
Pojawiła się, jednak z pięciominutowym opóźnieniem. Szła alejką, rozglądając się na boki. Ubrana w czarne buciki... Chyba baleriny – nie wiedziałem, Hana tak mówiła na podobne. Do tego czarna sukienka na grubych ramiączkach. Od góry dopasowana w połowie zaczynała się rozchodzić, a delikatny wiatr poruszał koronkowym materiałem. Pod nim znajdowała się druga warstwa, by zakrywać jej, o zgrozo, długie i cholernie ładne nogi. Ciuszek sięgał troszkę nad kolano. W ręku trzymała jasną, jeansową kurtkę, z boku wisiała mała czarna torebka na złotym łańcuszku.
Nie lepiej byłoby doszyć sobie kieszeń do kiecki?
En — mruknęła, stając przede mną.
Es. — Zlustrowałem ją uważnie. Miała delikatny makijaż i rozpuszczone włosy, przeciągnięte na jeden bok. Uśmiechnąłem się ciepło. — Gotowa?
— Jak najbardziej — odparła, przybierając ten sam wyraz twarzy.
Pozwoliłem złapać się pod rękę po czym pociągnąłem ją lekko w stronę samochodu.
Idąc tak w zupełnej ciszy, chwyciłem ją za dół sukienki i przyjrzałem mu się, marszcząc czoło.
— Ładna ta twoja firanka. — Wcisnąłem guzik pilota, na co peugeot piknął głośno.
— No, wiesz co! — Podniosła głos i klepnęła mnie lekko w plecy, gdy poszedłem przodem, by otworzyć jej drzwi. — Jaki z ciebie śmieszek — zironizowała, mrużąc oczy.
Zamknąłem skrzydło, gdy wgramoliła się na siedzenie pasażera i przeszedłem na swoją stronę.
— Jeszcze trochę i będziesz mnie błagać o więcej takich żartów — prychnąłem, odpalając auto. — Zapnij proszę pas.
Dziewczyna posłusznie wykonała polecenie, rozsiadła się wygodniej. Obserwowała mnie uważnie, gdy wyjeżdżałem na ulicę i odezwała dopiero, kiedy na nią spojrzałem, dając do zrozumienia, że nie potrzebuję już takiego skupienia.
— Dokąd jedziemy? — Zdjęła buty i podciągnęła nogi do góry. Po chwili motania się na fotelu, w końcu na nich przysiadła.
— W fajne miejsce. — Uśmiechnąłem się głupkowato, próbując sprawdzić ile cierpliwości będzie mieć do mojego żałosnego poczucia humoru, ale okazała się być twardą zawodniczką. — Jeżeli znasz jakieś miejsce i będziesz się w nim pewnie czuć, mów. Pojedziemy tam, gdzie zechcesz.
— Zdam się na twoją inwencję — westchnęła, przylegając bokiem do fotela.
Uparcie mi się przyglądała.
— Będziemy jechać tam prawie godzinę, wytrzymasz? — Zerkałem na nią, sądząc, że otrzymam jakąś niesamowicie negatywną reakcję.
Zamiast tego posłała mi kolejny uroczy uśmiech.

***


Droga zleciała nam naprawdę szybko i bez zbędnego stresu. Rozmawialiśmy na kilka nic nieznaczących tematów, jednak dogadywaliśmy się niesamowicie dobrze. Tajemnicą jednak w dalszym ciągu pozostawały nasze imiona. Nie wiedzieć czemu, żadne nie poruszyło ich tematu.
— Dziękuję — szepnęła, wysiadając z auta.
Zamknąłem za nią drzwi i spojrzałem w górę. Ciemne niebo, przesłonięte ciężkimi chmurami, prowadziło za sobą mrok, który powoli zaczynał osiadać na ulicach miasta.
Weszliśmy do środka Cafe de Paris i przystanęliśmy zaraz za drzwiami. Nigdy tu nie byłem, ale nie opuszczało mnie wrażenie, że moja reakcja była niemalże identyczna co dziewczyny.
Cały lokal utrzymany był w odcieniach brązu i czerwieni. Tworzyło to niepowtarzalny klimat przy słabym świetle. Przed nami znajdowało się sporo stolików, jednak zarezerwowałem jeden z tych ustawionych pod ścianą. Posiadały one wygodne kanapy i każde stanowisko oddzielone było od siebie drewnianym parawanem z wyżłobionymi wzorami kwiatów. Dzięki temu zachowywało się intymność spotkania, pomimo tłumów, jakie tam zazwyczaj panowały.
W tle leciała spokojna muzyka, która koiła moje lekkie zdenerwowanie. W rogu wielkiej sali znajdowała się scena, na której zasiadała jakaś grupa muzyków. Nie wiedziałem, że trafiliśmy na jakiś mini koncert.
Na domiar wszystkiego w samym centrum sali rosło drzewo. Wielki dąb, którego konar objęłoby może pięć osób, nie mniej. Jego gałęzie, rozpościerały się pod sufitem i ozdobione były drobnymi, białymi lampkami.
— Ja pierniczę, jak tu pięknie. — Westchnęła.
Wyrwała mnie z letargu, który mnie opanował.
Teraz czułem się jak pieprzony pajac, myśląc o swoim ubiorze. Czemu, gdy ojciec uparcie polecał mi to miejsce, nie napomknął, abym przywdział coś bardziej przyzwoitego?
Nie! Nie byłem maminsynkiem, po prostu zapytał mnie co robię wieczorem i gdy otwarcie przyznałem, że umówiłem się z dziewczyną, zaczął niemalże na mnie napierać, bym zabrał ją akurat tutaj.
— Dobry wieczór. — Przeniosłem wzrok na dostojnego kelnera, który stanął naprzeciwko nas. Patrzył na mnie zlękniony. Był mniejszy o dwie głowy, ale nie przypominam sobie, aby ktokolwiek, kiedykolwiek powiedział mi, że można się mnie bać. — Rezerwowali państwo stolik?
— Piątka — odparłem zdawkowo, czując się lekko zażenowany tym, że moja towarzyszka rozgląda się po tej sali z otwartymi ustami.
Popchnąłem ku górze jej brodę, dociskając do niej palec, gdy szliśmy za mężczyzną.
Uciekła gdzieś zawstydzonym wzrokiem i zmarszczyła nos.
— Proszę. — Pracownik wskazał gestem ręki na nasz stolik skryty w rogu sali. — Za moment przyniosę menu.
Blat okalał bordowy obrus, na nim stał szklany, niewielki wazon. Trzy, brunatne róże wystawiały ze środka swoje świeże główki, a obok nich – lekko dygotał płomień świecy.
Zachowując pełnię kultury, odsunąłem krzesło, by dziewczyna na nim usiadła. Odebrałem od niej kurtkę i zawiesiłem ją na dostosowanym haku. Pozbyłem się też bluzy, chwilę po tym zajmując własne miejsce.
— Zabierasz tu każdą dziewczynę? — spytała, spoglądając mi poważnie prosto w oczy.
— Tak szczerze? — mruknąłem, uśmiechając się lekko. — Jesteś siódma, może z tobą pójdzie mi lepiej.
Zrobiła wielkie oczy i zassała dolną wargę do wnętrza buźki.
— Żartuję! — Uniosłem dłonie w geście kapitulacji. Nie mogłem zabrnąć za daleko, zaraz zostałbym tu sam. — Jestem tu pierwszy raz, pewien romantyk polecił mi to miejsce. Zdałem się na niego.
— Ty nie jesteś romantykiem? — Rozluźniła się i usiadła wygodniej, plącząc palce na stoliku.
— Niestety nie, to bardzo źle? — Badałem każdą jej reakcję.
— Czy ja wiem? — szepnęła, spoglądając na salę. — Facet powinien być zrównoważony... Tak samo jak kobieta, czyż nie?
— To prawda — przyznałem zaskoczony. Intrygowała mnie co raz bardziej.
— Proszę bardzo. — Usłyszałem nad sobą. Brunet położył przed nami menu, które gabarytami przypominało książkę. — Przyjdę do państwa za chwilę, by odebrać zamówienie — dodał, stawiając na stoliku dwie szklanki wody.
Skinęliśmy do niego głowami i popatrzyliśmy na siebie. Specyficzność jej jestestwa była naprawdę ciekawa. Jednocześnie otwarta, zabawna. Prowadziła ze mną ożywione rozmowy, ale przychodziły momenty w których gasła i chowała się do swojej niewidzialnej skorupki.
— Nie krępuj się — poprosiłem w końcu, obserwując, jak toczy walkę z myślami, przy przeglądaniu wszelkiego rodzaju pozycji. — Zarabiam tylko na siebie, starczy mi na jedną, obfitą kolację dla dwojga.
— Kultura wymaga...
— Tego, byś nie gadała głupot — przerwałem jej, na co podniosła na mnie wzrok. — Es, zabrałem cię tu, bo tego chciałem i nawet nie próbuj mnie zdenerwować, dobrze? I jeżeli trzymasz się wymogów kultury, to chyba powinnaś wiedzieć, że mężczyzna nigdy nie pozwoli kobiecie na to, by przy takim spotkaniu się ograniczała. — Posłałem jej przyjazny uśmiech, na który odpowiedziała mi tym samym.
— Dziękuję — szepnęła.
— Chcesz napić się wina?
— Tak bez towarzystwa? — jęknęła.
— To, że ja nie mogę ruszyć alkoholu, nie znaczy, że muszę odbierać tę możliwość tobie.
— Pozostanę solidarna.
— Nalegam.
— Ja również.
— Jestem większy.
— A ja szybsza.
— Skąd ta pewność?
— Wyzwanie?
Uch. Ta iskra w jej oczach... Wróciła ta sama kobieta z pazurkiem, którą widziałem wczoraj w pubie.
— Czy mogę już odebrać zamówienie? — Skąd on się wziął?
— Kaczka w sosie pomarańczowym — wyparowała.
To był ten test na szybkość? Cwane, sam nawet nie zdążyłem przeczytać, co jest daniem dnia.
Kelner popatrzył na mnie.
— To samo — mruknąłem.
Kącik moich ust uniósł się ku górze, gdy zrobiła kaczy dzióbek.
— Czy to wszystko?
— Poproszę jeszcze lampkę najlepszego wina, jakie tutaj macie. — Tym razem na mojej buzi zagościł triumfalny uśmiech, a na lewym piszczelu kopniak bosej stopy.
Mężczyzna odszedł od nas, a ja podniosłem obrus, by skontrolować to, czy przypadkiem nie wypuściłem jej z auta bez butów, jednak te leżały pod krzesłem.
— Sam to wypijesz!
— Przykro mi, ale nikt nie będzie prowadzić mojego auta oprócz mnie — prychnąłem i dałem odpocząć plecom, które oparłem na miękkim obiciu jednoosobowej kanapy.
Przez chwilę panowała cisza. Oboje obserwowaliśmy zespół, który powoli rozgrzewał się na scenie.
Pierwsze brzdąknięcia strun wypełniły salę.
— Od kiedy pracujesz w firmie Yamanaka? — spytałem w końcu.
— Od czterech miesięcy — odparła, przenosząc na mnie wzrok. Nasze spojrzenia się skrzyżowały, a dziwny magnetyzm nie pozwalał na to, by zeszły sobie z drogi. — Nie licząc stażu... z nim będzie jakieś pięć.
— Znasz się na tym, co? Pierwszy raz widzę kobietę na takim stanowisku.
— Mój kuzyn, Shikamaru, wciągnął mnie w crossy. — Dmuchnęła w górę, by kosmyk różowych włosów spłynął jej z czoła. — Może nie przepadam za samą jazdą, bo lękam się wypadków, jednak wnętrza tych maszyn są mi bardzo dobrze znane.
— Umysł ścisły?
— Cholernie.
— Co studiowałaś?
— Logistykę.
Intelektualistka.
Gdzieś zaginął mój wstyd, wahania. Z każdą chwilą co raz bardziej chciałem ją poznać i odnajdywałem szczegóły, które cholernie mnie w niej przyciągały.
Chyba włączył mi się męski instynkt.
Zwierzęcy.
Boże, to cztery lata!
— Nad czym myślisz? — spytała, gdy zacisnąłem powieki.
Bawiła się kosmykiem różowych włosów i wpatrywała w moje ramiona, które skrzyżowałem przed sobą.
— Nad tobą.
Zatrzymała okrężny ruch dłoni. Nie zawstydziła się, chciała bym powiedział coś więcej.
— Czemu byłaś sama w barze?
— Czasem potrzebuję odskoczni od smaru i samotności.
— Rozstałaś się z kimś? — Nie wiedziałem, czy to było na miejscu, ale od zawsze miałem problem z kolejnością: pomyśl, mów. Zazwyczaj mówiłem, a pomyślunek całkowicie ignorowałem.
— Można tak powiedzieć.
— Skrzywdził cię? — Tak Uzumaki, bądź bohaterem w swojej dzielnicy.
— Sama siebie skrzywdziłam... a teraz mam tego konsekwencje.
— Wiesz, ja z chęcią skopię komuś dupę.
Zaśmiała się. W tak cholernie słodki sposób...
Uzumaki!
— Nie trzeba. — Podciągnęła w górę nogi. Oparła brodę na kolanach, a ramionami owinęła dolne kończyny. Świetnie, teraz przynajmniej oboje wyglądaliśmy jak ludzie, którzy nie wiedzą, na czym polega egzystowanie w takiej restauracji. — Dobiłam z nim targu.
— Nie chcesz o tym gadać? — Widziałem po jej minie, że brodzenie w tym temacie to błąd. Z drugiej strony nie chciałem nagle odskoczyć do innych spraw, żeby nie wyszło, iż lekceważę jej zdanie.
W niemy sposób przekazała mi, że chce to pominąć. Wystarczyło jedno spojrzenie.
— Jesteś żołnierzem, prawda? — Zawiesiła wzrok na nieśmiertelniku.
— Owszem. Wyjeżdżam na różne misje... Gdy nie muszę tam być, wracam.
— Jara cię niebezpieczeństwo? — Wyczułem w jej głosie sarkazm. Czy ja spędzałem właśnie wieczór z moją matką?
— Nie. — Pokręciłem przecząco głową. — Po prostu, gdy masz świadomość, że twoja praca odwleka niektóre, destrukcyjne działania wrogów, chcesz to robić. Gdyby nie tacy jak ja... kto wie, jak wyglądałby świat?
— Nie boisz się umrzeć?
Mamo, wyjdź z ciała tej dziewczyny.
— Boję się. Jak każdy. — Ściągnęła brwi. — Jednak nie jeżdżę tam z nastawieniem, że na pewno to przeżyję lub na pewno mnie odstrzelą. Jadę ze świadomością, że spróbuję coś zmienić.
— To ci pomaga? — Zaczynałem odbierać od niej sygnały pełne przejęcia. Byliśmy sobie obcy, a ją albo jarało wojsko... Albo ja.
— Poniekąd.
— To, dlatego nie wiążesz się na stałe?
Roześmiałem się głośno, na co dziewczyna poczerwieniała. Przejechałem dłońmi po twarzy i ponownie wbiłem w nią wzrok.
— Nie, ja po prostu jestem życiowym nieudacznikiem, jeżeli chodzi o kobiety, związki i miłość — powiedziałem to szczerze. Tak, by nie miała podejrzeń, że gram przed nią biednego samotnika. Choć w rzeczy samej, dokładnie takim człowiekiem byłem.
— W to ci nie uwierzę.
A jednak.
— Dlaczego?
— Jesteś przystojnym mężczyzną, do tego wydajesz się być inteligentny. Taki jak ty powinien nie móc odpędzić od siebie panienek.
Wsparła się łokciami o blat i ułożyła brodę na splątanych dłoniach.
— Albo nie potrafię wykorzystać potencjału, który we mnie widzisz, albo po prostu próbujesz być miła.
— A może tego nie zauważasz?
Hana. Ona jako jedyna wysyłała mi te, czasem sprzeczne sygnały.
— Nie sądzę, bym miał słaby wzrok.
— Wzrok nie, ale ze spostrzegawczością może być gorzej.
Cofnąłem do tyłu głowę.
— Rozejrzyj się, En.
Czułem się jak w filmie. Większość stolików zajmowały pary, których wiek był mocno zbliżony do naszego. Kilka innych miejsc oblegały same kobiety, popijające wino ze swoimi przyjaciółkami. Wiele par damskich oczu ukradkiem kierowało się na mnie.
Tak wystraszony nie czułem się nawet wtedy, gdy jakiś pierdolony arab przyłożył mi lufę do skroni.
— Emm — jęknąłem, zwracając twarz do ściany.
Normalnie czułem, jak na moich ramionach pojawiła się gęsia skórka.
— To jeszcze nic — szepnęła, nachylając się nad stolikiem. — Gdy weszliśmy do środka, patrzyły bezpośrednio na ciebie nie zważając na swoich partnerów.
Zerknąłem na nią kątem oka. Buzia znajdowała się dosyć blisko, a moje spojrzenie utkwiło na jej ustach. Pełne wargi, delikatnie muśnięte szminką. Och, ile ja bym dał, żeby się w nie wpić.
Wydałem z siebie jęk niezadowolenia, gdy znowu opadła na krzesło.

— Czym zajmują się twoi rodzice? — spytała, przełykając kawałek kaczki.
— Mama głównie siedzi w domu i pisze swoje powieści, a ojciec jest szefem niewielkiej firmy, która od czterech lat co raz lepiej prosperuje.
— Co sprzedaje?
— Meble. A raczej całe komplety... Ma do tego jakąś dziwną smykałkę, wciśnie ludziom wyposażenie do całego pokoju, nawet gdy przyjadą po jedną półkę.
— Wpadnę kiedyś do niego, może urządzi mi mój straszny salon. — Westchnęła.
Odłożyła sztućce i wzięła w dłoń spory kieliszek, do którego kelner wlał wino. Przyłożyła go do ust, lekko przechyliła. Nie wiedziałem czemu, ale przeszedł mnie dreszcz, gdy obserwowałem, jak alkohol wlewa się do jej buzi.
Stał się silniejszy, gdy odsunęła od warg szkło, pozostawiając na nim odciśniętą szminkę.
Zamknąłem oczy, by przypadkiem nie wyrzucić z siebie zbyt wielu emocji.
— A co z twoimi rodzicami?
Nie odpowiadała przez kilka chwil, brodząc widelcem w sosie.
— Nie żyją.
Życie jeden, Uzumaki zero.
— Przepraszam — wyparowałem, niemalże od razu.
— Przestań. — Uśmiechnęła się lekko i popatrzyła na mnie. — Skąd mogłeś wiedzieć?
No dobra, nie mogłem, ale czułem zażenowanie.
— Zginęli w wypadku, pięć lat temu — kontynuowała, widząc, że trochę się speszyłem. — Wypadek samochodowy. Do dwudziestego roku życia, mieszkałam u babci, jednak zmarła zmożona chorobą. Od tamtej pory nie mam nikogo i jakoś sobie radzę. Choć czasem bywa to przytłaczające.
— Na pewno masz kogoś bliskiego. — Byłem najchujowszym materiałem na pocieszyciela.
— Tylko Ino. To moja przyjaciółka... Ale wiesz sam, ona mnie nie przytuli przed snem, nie ochroni w razie zagrożenia, nie powie mi, że jestem najcudowniejsza na świecie i najważniejsza. — Ściągnęła usta i oparła skroń na otwartej dłoni, wbijając wzrok w salę. Miała minę lekko naburmuszonego dziecka.
— Więc potrzebujesz mężczyzny...
— Po ostatnim, sądzę, że lepiej mi już samej.
— Nie powinnaś się tak nastawiać... Wiem, że wy, kobiety, wychodzicie z założenia, że każdy facet jest taki sam...
— Nie prawda — sparowała, podnosząc na mnie spojrzenie. — To głupi stereotyp, którego się nie trzymam. Po prostu mam pecha do partnerów.
— Kiedyś trafi się ten idealny, wierzę.
Znowu się uśmiechała.
— Życzysz mi tego?
— Z całego serca.
Zdrętwiała. Sięgnęła do torebki i wyciągnęła z niej do połowy telefon, by sprawdzić kto dzwoni.
Zdenerwowała się.
— Odbierz, nie obrażę się — rzuciłem.
Jednak pokręciła głową na nie; odrzuciła połączenie.
— Nikt nie będzie psuć mi wieczoru.
Zadziorna.
Jedliśmy strasznie długo. Poprosiłem obsługującego nas mężczyznę o dolanie wina dziewczynie. Widziałem, że czuła się lepiej, gdy alkohol rozluźniał jej spięcie.
Nie chciałem nikogo upić, żeby nie było! Ale nie broniła się przed tą „pomocą”.
Gdy dojedliśmy i obgadaliśmy jeszcze kilka tematów, w końcu stwierdziliśmy, że nie chce nam się już tam siedzieć. Zapłaciłem za kolację i wyszliśmy przed restaurację. Spokój, który w niej panował nijak się miał do tego, co działo się na zewnątrz.
Wiatr szalał, miotając w powietrzu wznieconym kurzem i liśćmi, a niebo rozświetlało się co jakiś czas, zwiastując niezłą ulewę i burzę.
Byłem jednak miło zaskoczony, gdy dziewczyna przylgnęła do mojego ciała i patrzyła uparcie przed siebie, nie chcąc oglądać wzburzonego nieboskłonu.
— Boisz się? — Bardziej oznajmiłem, niż spytałem. W odpowiedzi pokiwała bardzo energicznie głową. Na policzkach widniały rumieńce, powstałe od alkoholu, który w tej kwestii nie był już taki zbawienny. — Chodź do auta.
— Czy to bezpieczne? — mruknęła, wrastając w ziemię.
Mało nas przez to nie przewróciła. Uśmiechnąłem się lekko i ująłem jej dłoń w swoją. Byłem zdziwiony swoim zachowaniem, ale nie panowałem nad nim. Ona również była zaskoczona, jednak po chwili jej drobne paluszki okalały moje.
— O wiele bezpieczniejsze niż stanie w tym miejscu. — Pociągnąłem ją lekko za sobą, odnajdując w ciemnościach samochód.
Nie minęły dwie minuty; już byliśmy w środku. Zrobiło mi się dziwnie smutno, gdy pomyślałem o tym, że już wracaliśmy. Wieczór był cholernie udany, a ja nie czułem się do końca wypełniony obecnością tej dziewczyny. Kurwa, jak ona miała na imię? Cały wieczór minął, a ja nadal nie miałem pojęcia.
Es... — szepnąłem, spoglądając w jej kierunku.
Jej buzię oświetlała tylko delikatna poświata, dochodząca do nas z restauracji. Wiedziałem, że odwróciła twarz w moją stronę. Jej oczy odbijały te znikome ilości światła.
— Tak?
— Dowiem się w końcu, jak masz na imię?
— Sakura — szepnęła, uśmiechając się.
To mogło być takie proste.
Ponownie tego dnia, poniosła mnie pierdolona magia chwili. Zupełnie mimowolnie zbliżyłem dłoń do jej buzi i chwyciłem za kosmyk jej włosów. Nie ruszyła się przez chwilę, jednak wtuliła policzek w moją rękę.
Chyba czuła, to co ja. Naprawdę potrzebowała ciepła, jakiejś czułości. Wypełniło mnie tak dziwne uczucie, którego nie byłem w stanie opisać. Nie chodziło o głupi seks… Ja chciałem obecności… Zwykłego poczucia tego, że miałem do kogo wracać, kogo chronić… Kogo obdarować uczuciem, jakiego nigdy nie zaznałem. Chciałem sprawić, by ktoś poczuł się przeze mnie kochany i bezpieczny… Czy ona była tym kimś?
Dlaczego moja twarz znalazła się centymetry przed jej buzią?
Tę nadzwyczaj romantyczną chwilę przerwało uderzenie w szybę. Pierwsze z milionów, które nadchodziły z nieba. Wielkie krople deszczu zaczęły rozbijać się o samochód. Spojrzałem przed siebie i westchnąłem, widząc tylko zamazany zarys budynku.
Opuściłem dłoń i zupełnie niechcący przejechałem palcami po jej ramieniu. Obsypane było gęsią skórką. Zdjąłem bluzę, wiedząc, że nieprzyjemny i zimny materiał jeansowej kurtki nie sprawił jej tyle przyjemności, co zagrzany przeze mnie polar, okalający wnętrze mojej kangurki.
— Zakładaj, już włączam ogrzewanie.
Wciągnęła ją na siebie błyskawicznie. Odpaliłem silnik i wyjechałem z parkingu na ulicę. Jechałem cholernie wolno, mając świadomość tego, że jeżeli doszłoby do jakiegoś wypadku, Sakurze również może się coś stać. Wycieraczki nie nadążały zrzucać wody z szyby.
Zerknąłem na dziewczynę, która wsłuchiwała się w cichą, rockową melodię, jaka wypływała z głośników. Dociskała dłonią do nosa materiał bluzy, utrzymując przez cały czas zamknięte powieki.
Wydawała się być zupełnie bezbronna; zdana tylko na mnie.
— Naruto — odezwała się w końcu.
Znała moje imię?
Wzięła w drugą dłoń nieśmiertelnik, który wisiał na mojej szyi, odpowiadając tym samym na moje pytanie.
— Tak? — Łypnąłem na nią, gdy bawiła się metalową płytką.
— Dziękuję ci za ten wieczór... Nie spodziewałam się, że spotkam kogoś z kim aż tyle będzie mnie łączyć. Było wspaniale.
— To coś jak: kiedy to powtórzymy? — zaśmiałem się.
— Można tak powiedzieć — zachichotała cicho. — Dawno tak dobrze nie spożytkowałam czasu… Nie spodziewałam się tego, że to spotkanie potoczy się w tak przyjemny sposób, wiesz?
— Nie chcę być jakiś nachalny, ale wieczór się jeszcze nie skończył — mruknąłem, czując jak po moim ciele rozchodzi się gorąc pulsujący dosłownie wszędzie.
Dotykała palcami mojej klatki piersiowej, kiedy to bawiła się nieśmiertelnikiem. Nie wiedziałem, czy była świadoma tego, co ze mną robiła, ale ten zwierzak siedzący we mnie uwalniał się coraz skuteczniej.
— Wszystko zależy od tego, czy chcesz go jeszcze kontynuować — dokończyłem, zatrzymując się na skrzyżowaniu.
— A ty? — spytała cicho.
— Ja? — Uniosłem do góry brew, uśmiechając się. — Napiłbym się w końcu tego wina, ale w dobrym towarzystwie. Jeśli mi uciekniesz, to zabierzesz mi na nie ochotę.
— A mogę ci ufać?
— A wyglądam na kogoś, kto mógłby cię skrzywdzić? — Spojrzałem na nią, marszcząc czoło. Zaniepokoiła mnie tym pytaniem, nie chciałem by chociaż przez chwilę się mnie bała.
— Nie...
— Więc uwierz we mnie.
Znowu usiadła w ten sam sposób, co w drodze na kolację.
Oparta bokiem o siedzenie, wpatrzona we mnie. Tylko w jej spojrzeniu coś się zmieniło. Miałem wrażenie, że w tej jednej, krótkiej chwili zaczęła żałować całego tego czasu.

***

Do mieszkania wpadliśmy cali mokrzy i roześmiani. Było dopiero po dwudziestej drugiej, jednak mieliśmy środę, a ludzie musieli wstać rano do pracy.
Mimo to nie potrafiliśmy przestać rechotać.
— Może zrobię ci najpierw gorącą herbatę? — spytałem, pomagając jej zdjąć mokrą bluzę.
Z włosów spływała nam woda. Tusz do rzęs delikatnie rozmazał się wokoło jej oczu, dodając szmaragdowemu spojrzeniu trochę więcej pazurka.
— Może to głupie, ale wolałabym gorący prysznic.
— Nie ma problemu.
Zaprowadziłem ją do łazienki i wyciągnąłem z szafki czysty ręcznik. Położyłem go na pralce, poprosiłem by chwilę poczekała, by zdążyć przynieść coś suchego na przebranie.
Zostawiłem ją tam samą, po czym również założyłem na siebie coś, z czego nie ściekała woda.
Spodnie od dresu, czarną bokserkę; w końcu byłem we własnym mieszkaniu.
W kuchni odnalazłem spore kieliszki i zaniosłem je do salonu. Z barku wyciągnąłem butelkę z wytrawnym winem, jednak nie otworzyłem jej, póki dziewczyna nie pojawiła się w pokoju.
Moja czarna koszulka, oraz szare, dresowe szorty dodawały jej słodkiego uroku, gdy w nich tonęła. Mokre włosy zaczesała do tyłu. Usiadła obok mnie, na kanapie i popatrzyła na alkohol.
— Dlaczego jeszcze nie jest gotowe? — zażartowała, wyrzucając w górę ramiona.
— Chcę, byś czuła pewne zaufanie i gdy już się upijesz, nie wmawiała mi, że czegoś ci dosypałem!
— Dupek! — skwitowała, zakładając ramiona na piersiach.
Śmiejąc się, otworzyłem butelkę, po czym nalałem płynu do kielichów. Podałem jeden dziewczynie, swój wziąłem do lewej ręki i usiadłem przodem do niej, zarzucając ramię na oparcie kanapy.
— Za co wypijemy? — spytałem, mierząc się z nią spojrzeniem.
— Za ten wyśmienity wieczór — odparła, stukając delikatnie swoim naczyniem o moje.
Upiliśmy po trochu, patrząc sobie w oczy. Choć było to ckliwe i przypominało mi scenę z kolejnego filmu, podobało mi się.
I to cholernie.
— Ile trwał twój najdłuższy związek? — spytała, kładąc głowę na miękkim obiciu.
— Dwa lata — odparłem, kręcąc guzikiem poduszki.
— Nie był udany? — Bardziej stwierdziła, niż zapytała obserwując moją minę.
— Niestety. — Westchnąłem i spojrzałem na nią. — Zdradziła mnie. Wolała macho niż nieśmiałego chłopaka, który mało nie dał się zabić za jej bezpieczeństwo.
— Suka! — krzyknęła, otwierając oczy. Nagle jednak skuliła się i zamknęła powieki. — Jak każda kobieta.
— Przestań…
— Wszystkie jesteśmy egoistkami… Martwimy się tylko o siebie.
— Hej, co z tobą? — Złapałem za jej palec wskazujący i potrząsnąłem drobną dłonią. — Wolę cię z uśmiechem na buzi.
— Przepraszam… — Kąciki delikatnych ust uniosły się lekko ku górze. — Znienawidziłeś ją?
— Nie. Nie potrafię nienawidzić. — Popatrzyłem chwilę w stronę okna, z którym nadal szalała burza. — A ty?
— Potrafię. — Westchnęła i wzięła większego łyka wina. — Nienawidzę jego… Siebie.
Co ta dziewczyna musiała przechodzić, skoro na jej twarzy malowało się teraz tak straszne cierpienie? Postarałem się zmienić jak najszybciej temat; całe szczęście – udało mi się.
Kolejne dwie godziny spędziliśmy na rozmowach o naszym życiu, opróżniając alkohol. Nie miałem pojęcia, dlaczego tak dobrze mi się z nią rozmawiało.
Nie chciałem wierzyć w to, że pojawiła się w moim życiu przez pieprzony przypadek. Nie wiedziałem, gdzie w tym wszystkim był haczyk, ale starałem się o nim zapomnieć. Być może to jedyny taki wieczór, który mógł już nie mieć miejsca.
Nie mogłem tego zmarnować.

***

— Masz parasol? — spytała, siadając na blacie obok zlewu, w którym zmywałem kieliszki. — Nie chcę znowu zmoknąć.
— Mam — odparłem przeciągle, czując, jak alkohol w lekki sposób opóźnia moje ruchy. — Ale jak już cię odprowadzę, to zabieram go z powrotem. Nie mam innego.
Zaśmiała się głośno, obserwując moje dłonie. Wycierałem je właśnie w ręcznik po czym stanąłem tuż przed nią i spojrzałem jej w oczy.
— Wolałbym jednak, abyś została do rana — powtórzyłem kwestię, sprzed pół godziny. — Udostępnię ci łóżko, a sam prześpię się w salonie.
— Nie, Naruto. — Zachichotała, przebierając nogami. — Kobiecie tak nie przystoi.
Zrobiłem krok do przodu, wchodząc pomiędzy jej nogi. Oparłem dłonie na blacie, po obu stronach na tyle blisko, by kciukami móc dotknąć skóry ud dziewczyny. Gładka powierzchnia, pokryła się nagle gęsią skórką, a gdzieś niedaleko mojego ucha rozległ się zduszony wdech.
— To mężczyźnie nie przystoi pozwalać, by tak piękna kobieta mokła, czy marzła... — wyszeptałem, błądząc wzrokiem po jej szyi. Przeniosłem go na oczy, czując, jak jej krótkie oddechy owiewają mój policzek. — Sakura, zostań. Nie dotknę cię, przysięgam.
— Właśnie to robisz — mruknęła, odchylając głowę delikatnie do tyłu.
Nachyliłem się jeszcze bardziej i musnąłem nosem jej odkryty obojczyk, który wyłonił się spod rozciągniętego kołnierza koszulki.
— Tylko dlatego, że jeszcze mi nie zabroniłaś. — Zadrżała cholernie mocno, czując mój oddech na swojej skórze.
Jeżeli tak reagowała na szept i gorące powietrze...
— Bo nie potrafię. — Westchnęła.
Przeniosłem dłonie na jej biodra; szybkim ruchem przysunąłem ją do siebie, chcąc poczuć maksymalną bliskość. Złapała się moich ramion, które mimowolnie napiąłem.
Słodko pachniała, mimo że wzięła prysznic i siedziała w moich ciuchach.
Muskałem szyję ustami, drażniąc się z nią.
Za każdym razem, gdy dotknąłem skóry, wbijała we mnie paznokcie, delikatnie przyciągając w swoją stronę. Pragnęła mnie tak, jak ja zapragnąłem jej.
W końcu wbiłem usta w miejscu, gdzie wyczułem jej tętnicę. Zakreśliłem kilka delikatnych kółek językiem, otrzymując w odpowiedzi ciche mruknięcie. Docisnąłem jej krocze do swojego brzucha jeszcze mocniej, a ona szczelniej owinęła mnie ramionami, odchylając głowę do tyłu.
Całowałem ją delikatnie, coraz wyżej. Wgryzłem się lekko pod drobnym uchem, a następnie chwyciłem w zęby jego płatek.
— Usta — mruknęła cicho, próbując spojrzeć mi w oczy. Zamglony wzrok świadczył o tym, że traciła powoli zmysły. — Całuj moje usta, proszę...
Nigdy nie sądziłem, że same słowa okażą się być tak podniecające.
Przejechałem koniuszkiem języka po jej dolnej wardze, wywołując cichy jęk. Położyła dłoń na tyle mojej głowy, próbując zatrzymać mnie przy sobie.
Wpiłem się w nie, przenosząc dłonie na jej szyję.
Słodkie, ubrane w resztki wina, pełne... Rozchyliły się nagle, pozwalając na to, bym odszukał języka swoim. Czekał na mnie i porwał do gorącego tańca, którego tak dawno nie uprawiałem.
Cholernie głośno oddychaliśmy, co niosło się po kuchni cichym echem.
Dzikie zwierzę uciekło z klatki.
— Co teraz? — spytałem, opierając czoło o jej głowę. Patrzyła prosto w moje oczy, wołając o więcej. — Jesteśmy pewni siebie nawzajem?
— Ty mnie nie powinieneś, więc lepiej dobrze się zastanów — wydyszała, świdrując mnie spojrzeniem.
Nie wiedziałem, co to oznaczało, ale nie potrafiłem się już zatrzymać.
— Pragnę cię — wyszeptaliśmy jednocześnie.
Przywarła do moich ust i zassała dolną wargę, którą chwilę później mocno ukąsiła. Na tyle mocno, że wręcz usłyszałem, jak pęka skóra.
Przestraszyła się... Samej siebie i swojego pożądania?
— Przepraszam... — Przejechała w miejscu, gdzie spłynęła śladowa ilość krwi.
Musnąłem jej szyję i mruknąłem cicho, widząc niewielką, czerwoną plamkę. Nie byłem masochistą, ale to wywołało jakiś dziwny dreszcz podniecenia.
— Trzymaj się — szepnąłem, podnosząc ją jedną ręką.
Owinęła nogi wokół moich bioder. Opuściliśmy kuchnię, gasząc światło. Tak, jak w salonie.
Chwilę później, zamykałem już drzwi sypialni.
Nie przerwanie całując, podszedłem z nią do okna. Posadziłem na parapecie i wsunąłem dłonie pod koszulkę. Głaskałem przez chwilę płaski brzuch dziewczyny; przejechałem dłońmi ciut wyżej i ułożyłem je dokładnie pod biustem.
Westchnęła cichutko; opuściła luźno ramiona, pozwalając mi na manewrowanie palcami i językiem, którym znowu zwilżałem skórę jej szyi.
Ująłem w dłonie piersi, które miały dosłownie idealny rozmiar. Zacząłem je lekko ugniatać, co jakiś czas drażniąc brodawkę opuszką. Szeptała moje imię, owijając ponownie biodra swoimi smukłymi nóżkami.
Przylgnęła ustami do mojej szyi i niesamowicie mnie pobudziła, mocno się w nią wgryzając. Syknąłem i jednym ruchem zerwałem z niej koszulkę. Chwyciłem drobne nadgarstki i docisnąłem je do szyby okna, nad jej głową.
Miałem skromną nadzieję, że wszystkie dzieci z bloku naprzeciwko już spały.
Przywarła rozgrzanym ciałem do lodowatego szkła i westchnęła, próbując przez chwilę się od niego oderwać. Spojrzała mi w oczy, gdy utrzymując jej ramiona w górze, obserwowałem mimikę na jej twarzy. Pukle różowych włosów przylgnęły do buzi, a prowokujące spojrzenie zamglonych oczu zadziałało na mnie jak pieprzony zapalnik.
Zaczęliśmy się, tak łapczywie całować, że mógłbym przysiąc; gdybym nie próbował się powstrzymywać, to bym ją, kurwa, zjadł.
Ściągnęła ze mnie koszulkę i przylgnęła do mojej klatki piersiowej, zerując panujący między nami dystans. Wsunąłem palce za gumkę szortów, pociągnąłem lekko w dół, odsłaniając tym samym jej kości biodrowe.
Zacisnąłem na nich palce, gdy przejechała paznokciami po moim podbrzuszu. Podniecały ją moje reakcje, a po zachowaniu mogłem wnioskować, że chciała już jak najszybciej znaleźć się w łóżku.
Korzystając jednak z tego, że jeszcze nad sobą panowałem, postanowiłem się podrażnić.
Przeniosłem dłonie na jej kolana i zacząłem powoli sunąć nimi w górę, po wewnętrznej stronie ud. Wjechałem w szerokie nogawki szortów, w myślach dziękując sobie za to, że dałem jej właśnie ten ciuch. Zamruczała cicho, gdy byłem już blisko okolic intymnych. Wpiła mi się w usta, jakby prosząc o to bym brnął dalej. Zaczęła zsuwać ze mnie spodnie. Niżej i niżej, zatrzymując je na mojej erekcji.
Byłem zaskoczony samym sobą, a jeszcze bardziej w momencie, gdy jej drobna dłoń złapała go przez spodnie. Warknąłem jej w usta, zaczynając dotykać opuszkami zgięć pomiędzy łonem a udami. Drażniłem się tak chwilę, dopóki nie zaczęła poruszać dłonią...
Zburzyła już niemalże wszystkie moje bariery. Masowałem kciukiem łechtaczkę, zasysając skórę jej szyi. Wzdychała, mruczała... Co jakiś czas wydawała z siebie głośniejsze stęknięcie, zaciskając przy tym palce.
Ugryzienie na moich ustach zaczęło mocniej pulsować, gdy przez podniecenie tętnice tłoczyły silniej krew.
Zaśmiałem się krótko prosto w jej usta, kiedy pozbawiła mnie spodni. Ściągnąłem je z nóg i nie przeciągając dłużej, zerwałem z niej szorty.
Byliśmy zupełnie nadzy, szumiało mi w głowie i to nie od wina, a od pieprzonego pożądania.
Chwyciłem ją mocno i przeniosłem na łóżko. Opadliśmy na nie, głośno oddychając. Można powiedzieć, że leżała pode mną. Zsunąłem się jednak na bok i przeniosłem prawą dłoń w dół, sunąc po jej gorącej skórze, drugą przełożyłem pod jej szyją i lekko zgiąłem, by drażnić lewą pierś.
Całowaliśmy się. Czule, głęboko. Jakby świat miał się zaraz skończyć.
Stymulowała mojego członka, gdy ja nadal masowałem łechtaczkę. Odważyłem się w końcu wsunąć palec w wilgotne wnętrze i spiąłem wszystkie mięśnie, czując jak gorąca jest w środku.
Oderwała się od moich ust i wygięła lekko, odchylając głowę do tyłu. Z jej otwartych ust uciekały spazmatyczne oddechy. Obserwowałem to z jakimś dziwnym zafascynowaniem.
To naprawdę nie był zwykły seks. Tak nie wygląda pojedyncza przygoda. Byliśmy na najlepszej drodze do podjęcia się kochania, które praktykowało się z osobą, darzoną silnym uczuciem… Ale jak? Skąd to się brało?
— Nie przedłużajmy tego, błagam — jęknęła, próbując skupić wzrok na mnie.
— Pre...
— Jeszcze biorę tabletki — sparowała na wydechu.
Momentalnie znalazłem się nad nią i ulokowałem pomiędzy jej nogami. Wsparty na lewym łokciu, masowałem skórę na jej boku, spoglądając prosto w oczy. Zagryzała wargę, co nie mogło mi umknąć.
Naparłem na nią, wydychając powietrze przez uczucie niebywałej przyjemności. Dłonie ułożyłem symetrycznie przy jej żebrach; spoglądając prosto w jej oczy nachyliłem się i pocałowałem delikatnie, chcąc upewnić ją w tym, że jest ze mną bezpieczna.
Kilka chwil później przylgnąłem do drobnego ciała, układając pod nią ramiona. Ona oplotła mnie swoimi, pozwalając na to, bym wtulił twarz w jej szyję.
Lekkie, pulsacyjne ruchy wprawiały nas w stan, jakiego naprawdę dawno nie czułem. Sakura wiła się pode mną, naprzemiennie głośno mrucząc i szeptając moje imię.
Po niedługiej rozgrzewce, wzniosłem się na ramionach i przyspieszyłem. Pokój zaczął wypełniać się moimi ciężkimi oddechami i co raz głośniejszymi jękami różowowłosej. Zaciskała palce raz na pościeli, raz na mojej skórze.
Zapragnąłem mieć ją dla siebie już na zawsze.
Nikomu nie oddać.
Nazwać ją moją.
Moją Sakurą.

***

Przebudziłem się, ale nie miałem najmniejszej ochoty otwierać oczu.
Wciągnąłem nosem powietrze, zbierając tym samym z okolic samego siebie zapach Haruno, jednak nie czułem by obok mnie leżała. Przejechałem dłonią po materacu, utwierdzając się tym samym w jej braku. Prześcieradło było chłodne; musiała mnie opuścić już jakiś czas temu. Obróciłem się tyłem do drzwi i przyciągnąłem do siebie poduszkę, na której zasnęła dziewczyna. Wcisnąłem w nią nos; otumaniony narkotycznym zapachem, nie mogłem korzystać z mojej niezawodnej intuicji.
Wtedy pojawił się mój szok. Poczułem na potylicy lodowatą stal, a chwilę później dźwięk odbezpieczanej broni.
— Co jest kurwa? — syknąłem, nie poruszając się.
— Uzumaki Naruto? — Ciężki, lekko wystraszony, męski głos zadudnił nade mną, wylewając na mnie kubeł zimnej wody w postaci jeszcze większej dezorientacji.
Zacząłem powoli zwracać głowę za siebie; nie mogłem nadziwić się widokowi trójki uzbrojonych policjantów, którzy sterczeli w mojej sypialni, mierząc do mnie z broni. Spoglądałem na tego, który przystawiał mi pistolet do głowy i odparłem spokojnie:
— To ja…
— Jesteś aresztowany pod zarzutem serii kradzieży, handlu narkotykami, brutalnych pobić i gwałtu! — wyrecytował, jakby była to sentencja jego życia.
Bum!
Ja pierdole, kurwa. Ale co? Co on do mnie powiedział?
— To jakiś żart? — spytałem, czując jak głos mi drżał.
Ostatni zarzut był jak cios prosto w serce. W życiu nie skrzywdziłem kobiety!
— Zamknij się, śmieciu! — wrzasnął, uderzając mnie gnatem w łeb. — Wstawaj, idziesz z nami!
— Zaaaraz, zaraz! — wydarłem się, doskonale wiedząc, że jedyne co osłania moje ciało to kołdra. — Jestem nagi, chcecie mnie takiego przeprowadzić przez ulicę?
— Masz minutę — syknął najodważniejszy, wycofując się z pokoju.
Usiadłem na łóżku, zupełnie nie mając pojęcia jak to ogarnąć. Miałem nadzieję, że to jakiś pierdolony koszmar ale guz na głowie rósł. Zacząłem wciągać na siebie ciuchy, które leżały na wierzchu w szafie.
Zachowywałem względny spokój. Przecież to była zasrana pomyłka, chyba wiedziałbym, że jestem przestępcą. Trzeba było to tylko wyjaśnić…
A może mam rozdwojenie jaźni? Nie! Nie mam kurwa!
Drzwi sypialni się otworzyły, a do mnie podeszło dwóch umundurowanych. Skuli mi dłonie kajdankami, krzyżując je na plecach i złapali pod ramiona wyszarpując z pokoju.
Nie mogłem uwierzyć w to co się dzieje. Byłem wyprowadzany z własnego mieszkania pod zarzutem czegoś, czego nie zrobiłem. Ale nie to było najbardziej wstrząsające.
Na kanapie, na której piłem wczoraj wino w towarzystwie pięknej damy… Siedziała właśnie ona! Różowowłosa, owinięta kocem, zapłakana, w towarzystwie policjantki.
— Sakura?! Sakura! — krzyknąłem, nabierając odwagi. — Powiedz im coś! Powiedz, że byłaś ze mną całą noc! — Jakie to miało mieć znaczenie, skoro nawet nie wiedziałem kiedy kradłem, handlowałem, biłem i gwałciłem?
— Proszę zostawić ofiarę w spokoju! — nakazała kobieta, siedząca obok Haruno.
— Ofiarę? — syknąłem, otwierając szeroko powieki.
Przed oczyma stanął mi najgorszy scenariusz. Nie mogłem w to uwierzyć… Czy ona mnie… Wrobiła!
— Sakura! — ryknąłem.
Spojrzenie zielonych oczu w końcu podniosło się z ziemi i skierowało prosto na mnie. Była zapłakana, bała się na mnie patrzeć, ale zrobiła to. Nie uśmiechała się w jakiś złowieszczy sposób, nie dała mi najmniejszego sygnału świadczącego o tym, że zrobiła to na złość.
Boże.
Może ja naprawdę jej coś zrobiłem!
— Sakura — szepnąłem.
Rzuciła mi ostatnie spojrzenie. Przepraszające spojrzenie.
Odwróciła wzrok, by na mnie nie patrzeć. By nie mieć poczucia winy.
Zrobiła to.
Głupia suka.
S U K A.

***

Wszedłem na klatkę, nadal nie mogąc uwierzyć, że zostałem wezwany właśnie tutaj. Z reguły, gdy przebywałem w tym bloku, dokładnie za tymi samymi drzwiami – piłem wódkę, paliłem papierosy i rozmawiałem z kumplem o rzeczach dotyczących naszej chorej egzystencji. A tego dnia? Musiałem dowieść, że ten sam człowiekl został wrobiony w jakieś gówno.
Już przed mieszkaniem dostrzegłem dwojga umundurowanych mężczyzn, którzy dokonywali dokładnych oględzin ciemnobrązowych drzwi. Zatrzymałem się na chwilę, by wziąć kilka głębokich wdechów i zrobiłem krok przed siebie. Ponownie przystanąłem, chcąc przepuścić ratowników medycznych, którzy wyprowadzali ze środka różowowłosą dziewczynę. Uśmiechnąłem się do niej z politowaniem, jednocześnie chcąc przydusić i wyrzucić przez okno.
To ona wrobiła Uzumakiego.
— Przepraszam, chciałbym zadać tej pani kilka pytań — mruknąłem, przypominając sobie o swojej roli jako policjanta, a nie mordercy.
Medyk zatrzymał się i popatrzył na mnie nieco skonsternowany.
— Ta pani nie jest w stanie w tej chwili odpowiadać na jakiekolwiek pytania — odparł z cholerną ironią, gdy ten drugi pomagał roztrzęsionej „ofierze” schodzić po schodach. — Proszę przyjechać później do szpitala.
Popatrzyła na mnie pomiędzy szczeblami, a w jej spojrzeniu wykryłem nutę zawodu. Tak bardzo chciała zacząć już kłamać?
Czułem w kościach, że ta sprawa będzie należeć do jednych z najdziwniejszych.
Zwróciłem się przodem do mieszkania i ruszyłem w końcu do środka. Funkcjonariusze krzątali się tam jak szaleni, badając dokładnie każdy szczegół mieszkania. Zawsze mnie to bawiło, bo przypominało sceny z CIA i innych telewizyjnych tasiemców, a mi brakowało tylko okularów przeciwsłonecznych.
— Pan Madara! — usłyszałem za plecami. — Czekaliśmy! Zapraszam do salonu!
Jakiś młody blondyn w okularach, przypominający takiego, co to zginął w tłumie i nie może znaleźć matki, zaprowadził mnie do wspomnianego pomieszczenia. Zatrzymałem się w progu, cofając lekko ze zdumienia głowę. Cały stół zawalony był przeróżnymi rzeczami, jednak najbardziej zszokował mnie widok takiej ilości torebek strunowych… pełnych!
— To wszystko, co znaleźliśmy w tym mieszkaniu — mruknął jasnowłosy, podpierając dumnie boki.
Zacząłem się martwić tymi wszystkimi ludźmi. Przecież mogli znaleźć mój włos, albo odcisk palca.
— Och, sporo tego — rzuciłem, przechodząc za kanapę.
Stanąłem na jasnym dywanie i popatrzyłem na niego, nie zwracając uwagi na zdziwione spojrzenia obecnych. Przechyliłem do dołu głowę i zacząłem się po niej drapać. Mocno… Na tyle mocno, póki nie wyczułem, że kilka cebulek włosów opuściło swoje miejsca.
— O nie! Panie komendancie! — krzyknęła starsza policjantka, która dobiegła do mnie i szarpnęła za kurtkę. — Cholera jasna, nie zebraliśmy stąd jeszcze wszystkich próbek!
— O masz, ale ze mnie gapa — prychnąłem, opierając się dłonią o szafkę.
— Jezu! Odcisków też nie! — ryknęła łapiąc się za głowę.
— Madara, co ty wyczyniasz? — Hashirama stanął w przejściu i założył ramiona na piersiach. Ruszył nagle w moją stronę, złapał za ramię i pociągnął do zbiorowiska dowodów. Odwróciłem się do rudowłosej kobiety i rzuciłem przepraszające spojrzenie. — Tylko wygłupy ci w głowie, człowieku! Bądź poważny!
— Taaak, tak — jęknąłem, przewracając oczyma.
Tym razem skupiłem się w pełni na zgromadzonych rzeczach. Prowadziłem sprawę tego złodzieja od samego początku. Dokładnie pamiętałem, jakie rzeczy skradziono. Dlatego też znowu zostałem zaskoczony.
Blat przykrywały błyskotki i inne duperele, które widniały na liście zaginionych. Do tego leżał tam z kilogram heroiny.
— Skubaniec, w końcu go mamy — mruknął Senju, na co poczułem jak zasycha mi w gardle.
— Nie bądź taki pewny siebie. — Musiałem grać na zwłokę. — Trzeba ściągnąć z tego odciski palców.
— Ty próbujesz wierzyć w to, że ten żołnierzyk jest niewinny? — spytał szatyn, łypiąc na mnie zastanawiająco.
— Przyznał się? — mruknąłem twardo. Widząc jego przeczące kręcenie głową uśmiechnąłem się lekko i dodałem — Widzisz, nie możesz mu jeszcze wszystkiego zarzucić. Zwłaszcza, iż zająłem się już jego alibi. Pierwsze kradzieże nastąpiły, gdy był na misji.
— A ta dziewczyna? Zadzwoniła z prośbą o pomoc. Powiedziała, że ją pobił i zgwałcił… — Zmrużył oczy, wodząc wzrokiem za młodą funkcjonariuszką, która robiła zdjęcia do materiału dowodowego. — To też będziesz usprawiedliwiać?
— Hashirama, pracujemy ze sobą tyle lat. Przebrnęliśmy przez wiele gównianych spraw… wcale się nie zdziwię, jeżeli okaże się, że ten chłopak nie ma z tym nic wspólnego.
— Zobaczymy — rzucił i wszedł do sypialni.
Przykucnąłem i rozejrzałem się wokoło. Czułem, że policjanci mogą coś opuścić. Coś, co może być cholernie istotne.
Instynkt Madary – jak zwykle niezawodny.
— Ruda, chodź no tu! — Nie pamiętałem jak ma na imię. Cóż, nie była ładna, więc nad czym się miałem zastanawiać.
— Słucham? — wycedziła przez zaciśnięte zęby.
— Popatrz — wskazałem palcem na plamę, znajdującą się na listwie, łączącej ścianę z podłogą. — Zakładam, że żaden z tych kurwidołków, które tutaj sobie tak popierdalają jak mrówki w mrowisku, nawet nie zwrócił na to uwagi.
— Mówiłam, że nie zebraliśmy jeszcze żadnych śladów z tego pomieszczenia!
— Bo jesteście niekompetentną kupą gówna! — Wyrzuciłem w górę ramiona. — Wszyscy przechodzą sobie przez ten salonik jak przez pasy na ulicy, zacierając tym samym ślady. — Podszedłem do sofy i opadłem na nią w bardzo ostentacyjny sposób, na co kobieta pisnęła. — Widzisz? Teraz możecie mnie podejrzewać o to, że przesiadywałem tu sobie i piłem wódkę w doborowym towarzystwie!
— Madara! — wrzasnął Senju, wbijając we mnie spojrzenie. — Co ty do cholery wyprawiasz?!
— Zachowuję się jak twoje pierdolone mrowisko, królowo! — Przetarłem dłonią twarz i odchyliłem do tyłu głowę. — Na cholerę tutaj tylu ludzi?
Moje poirytowanie zdwoiło się, gdy stanęło nade mną trzech, młodych kadetów, którzy pochylali się nad jakimś notesikiem.
— Rozporządzenia z góry! — odparł Hashirama.
Wstałem. Podszedłem do wcześniej wspomnianej trójki i nachyliłem się nad skoroszytem, przyjmując tę samą, debilną pozycję. Jeden z nich trzymał długopis w ręku i pukał nim w kartkę, zawzięcie tłumacząc reszcie, że chyba muszą zabrać się za salon.
Podnieśli na mnie synchronicznie spojrzenia i czekali na to, aż coś powiem. Wyciągnąłem z dłoni chłopaka notes, a z drugiej pisak.
— Ruda, zabezpieczyłaś tę krew? — spytałem, skupiając się na kartce.
— Tak, komendancie. — Kąciki moich ust uniosły się ku górze, gdy wyłapałem ten cudowny jad w jej głosie.
— Jadę do szpitala, przesłuchać landrynkę — westchnąłem, oddając kadetom skoroszyt, z napisem: „JESTEŚCIE DO NICZEGO”. — A wy dalej kopcie tunele.
— Ja dziś przesłucham Uzumakiego — odparł szatyn, gdy byłem już w progu salonu. Zatrzymałem się w półkroku i zerknąłem na niego przez ramię. — Zgadzasz się?
— Ta.
Wyszedłem z mieszkania, zbiegłem na dół i wypadłem na zewnątrz. Wciągnąłem w płuca świeże powietrze. Duchota, która panowała na dworze, zwiastowała kolejną ulewę.
Wsiadłem do auta, otworzyłem szybę i odpaliłem silnik. Wyjechałem na ulicę, zastanawiając się nad najkrótszą drogą do szpitala. Gdy stanąłem na światłach odpaliłem papierosa, zastanawiając się nad tą całą sytuacją. Nie rozumiałem tego, że ktoś chciał w cokolwiek wrobić Naruto. Przecież gdy tylko się na niego spojrzało, czuło się tą taką dziwną aurę dobrego, uczciwego człowieka. Nie raz miałem wrażenie, że moja dusza jest po prostu brudna, kiedy stał obok mnie.
Pozwoliłem na to, by Hashirama przesłuchał tego chłopaka, bo nasza rozmowa od razu nabrałaby nienaturalnego wydźwięku. Aczkolwiek musiałem przy tym być, by panować nad manewrami Senju.
— Szlag — syknąłem, gdy popiół spadł mi na spodnie.
Trąciłem fajką o kierownice; telefon rozdzwonił się na siedzeniu obok. Sięgnąłem po niego i widząc zaprzyjaźnione nazwisko, migiem wcisnąłem zieloną słuchawkę.
— Kopę lat, staruszku! Jak wakacje? — zaśmiałem się, wrzucając lewy kierunek.
— Nawet w takiej sytuacji nie potrafisz być poważny? — Jego niski, stonowany głos od razu sprawił, że ode chciało mi się śmiać.
— Już wiesz? — mruknąłem, mrużąc oczy przez przebijające się między ciężkimi chmurami słońce.
— Hinata do mnie zadzwoniła, była tak spanikowana, że nie miałem pojęcia o czym do mnie mówi, dopóki Kiba nie wyrwał jej telefonu.
— Czyli przerywasz urlop?
— Mam inne wyjście? To mój przyjaciel, a do powrotu i tak zostały mi dwa dni.
— Dobrze, że weźmiesz jego sprawę, bo jak na razie jesteśmy na przegranej pozycji. Ktokolwiek z nami igra, ma łeb do tego, by tak rozegrać sytuację.
— Zdajesz sobie sprawę, że krąg podejrzanych mocno się zawęża?
— Tak. Ktoś dokładnie wiedział, jak omotać Naruto.
— Dokładnie — westchnął, powtarzając to słowo w dosadny sposób. — Słuchaj, jadę już na lotnisko, jak tylko będę w Tokio, to do ciebie zadzwonię.
— Do usłyszenia — mruknąłem i rzuciłem komórkę z powrotem na fotel.
Ten facet mógł nam pomóc. Był jednym z najlepszych w całym kraju, a to w jakiś sposób sprawiało, że mieliśmy szansę wyciągnąć Uzumakiego z całego tego gówna.

Zatrzymałem się na ogromnym parkingu, a dwie minuty później pokonywałem schody. Wszedłem do budynku przez automatyczne, rozsuwane drzwi i skierowałem się do recepcji. Starsza pielęgniarka, z buźką nie w tamburyn, przywitała mnie tak chłodnym wyrazem twarzy, że poczułem to zimno na sercu. Cały czas się bałem, że w przyszłości też skończę jako zgorzkniały dziad, więc robiłem wszystko by to się tak nie skończyło.
— Witam, komendant główny oddziału policji w dzielnicy Setagaya, Madara Uchiha — wyrecytowałem, machając jej odznaką przed twarzą. — Przywieziono tu niejaką Sakurę Haruno, ofiarę gwałtu. Gdzie mogę znaleźć tę dziewczynę?
Przyglądała mi się przez chwilę w lekceważący sposób. Cmoknęła ustami i łaskawie zajrzała do tych swoich papierków. Mogłem przysiąc, że robiła mi na złość wykonując to tak wolno.
— Trzecie piętro, sala trzysta czterdzieści sześć — bąknęła, stukając ołówkiem o blat.
— Dziękuję — rzuciłem, zwracając się na pięcie.
Jeszcze chwila, a zacząłbym się z nią kłócić.
Wskoczyłem na górę, pokonując po dwa schodki. Odszukałem wskazaną salę i stanąłem przed drzwiami. Poprawiłem zmierzwione włosy, następnie kurtkę i już wyciągnąłem dłoń do klamki, gdy skrzydło wejścia otworzyło się zamaszyście.
— Kurwa — mruknąłem, odskakując do tyłu. Lekarz zmierzył mnie wzrokiem i fuknął na mnie w nieprzyjemny sposób, przypominając mi, że medycy jakoś specjalnie w tym mieście nas nie lubią. — Dzień dobry, komendant…
— Tak, wiem — westchnął krótko i podążył w tylko sobie znanym kierunku. — Może pan wejść.
Przewróciłem oczyma i wkroczyłem do środka.
Dziewczyna stała przy łóżku i szykowała się do wyjścia, z początku mnie nie zauważając. Wciągnęła na ramiona jeansową kurteczkę i zwróciła za siebie. Spięła się na mój widok i cofnęła o krok, napotykając za sobą etażerkę.
— Jestem taki straszny? — mruknąłem, zamykając za sobą drzwi.
— Nie, nie — odparła cichutko.
Naruto trafiła się naprawdę śliczna panna. No, może miała poobijaną twarz, ale nie trudno było dostrzec niecodzienną urodę. Szkoda, że gdzieś zawsze muszą kryć się jakieś mankamenty.
— Nie będę pani męczyć — zacząłem, podchodząc bliżej. — Zadam kilka pytań i uciekam. Wiem, że powinienem dać pani spokój… ale zależy nam na tym, by wsadzić tego skurwiela jak najszybciej za kratki.
I tu pojawił się kolejny sygnał, który zbijał mnie z tropu.
Ułamek sekundy po moich słowach, dziewczyna zacisnęła powieki, a jej usta zwęziły się w cienką linię. Tak, jakby moje słowa ją zabolały. Do tego w zielonych oczach kryły się jakieś emocje, które widocznie rozsadzały ją od środka. Chciała mówić, lecz nie mogła.
Może to był syndrom sztokholmski?
— Wszystko w porządku? — zapytałem, gdy przyłożyła dłoń do czoła.
— Tak, trochę kręci mi się w głowie po lekach uspokajających.
— Był powód, aby je brać? — Uniosłem do góry brew.
— Byłam przerażona, to chyba wystarcza.
— Ach tak… — Nie wiedziałem czy wyczuła ironię. Ale cholera, nie mogłem się jej pozbyć! — No więc, niech mi pani powie, jak do tego doszło?
Zamotała się. Tak jakby szukała odpowiedzi w ścianach, podłodze, a na końcu – we mnie.
— Zabrał mnie na kolację… sam nie pił alkoholu, bo prowadził auto, a mi postawił kilka lampek wina — wyszeptała, siadając na łóżku. — Zaczęło padać, zaproponował byśmy poszli do niego. Tam znowu piliśmy alkohol… Wiadomo jak to jest, to odurza. Odbiera część racjonalnego myślenia i sprawia, że wszystkie nasze zmysły odbierają świat intensywniej.
— Dąży pani do tego, że dała się pani wciągnąć do łóżka?
— Tak… tak jakby… — wyszeptała, kompletnie zamyślona.
— Więc to nie był gwałt? — Bardziej oznajmiłem, niż spytałem.
— Był! — Poderwała do góry głowę, a jej oczy mocno się zaszkliły. — Zrozumiałam co robię i zaczęłam stawiać opór, chciałam już wyjść i wtedy on…
— On?
— Czy naprawdę muszę dokładnie opowiadać co mi zrobił?
— Sakura, tak? — Skinęła niepewnie głową. — No więc, Sakura. Uwierz mi, że lepiej, abyś powiedziała to wszystko mi, a dopiero potem biegłemu psychologowi na rozprawie. Znam tę kobietę, jest bardzo nieprzyjemna.
Przez chwilę się wahała. Potem zaczęła w bardzo mozolny sposób opisywać to, jak Naruto chwycił ją w progu sypialni i uderzył dwa razy w twarz. Rzucił na podłogę i zaczął robić swoje. Podobno powtórzył dwukrotnie.
Gdyby nie fakt, że tak dobrze znam tego chłopaka – byłbym wstrząśnięty tą historią. Dziewczyna miała bardzo wybujałą wyobraźnię, jednak nie miała pojęcia, że została już rozgryziona. Tak czy siak, trzeba było stwarzać pozory.
— Współczuję — mruknąłem, kończąc zapisywać zeznania w notesie. Podniosłem na nią wzrok. — Naprawdę.
Chyba miała to w nosie. Znowu przeniosła się do swojego świata, zaciskając przy tym dłonie na pościeli. Na policzkach pojawiły się błyszczące ścieżki po łzach, a dolna warga drżała.
— Odwieźć panią do domu? — zadałem to pytanie jakieś trzy razy, wracając do formalnych zwrotów. Dopiero przy ostatnim podniosła na mnie wzrok. Otarła policzki zewnętrznymi stronami dłoni i uśmiechnęła się lekko.
— Nie, nie trzeba — odparła cicho. — Mój przyjaciel już po mnie jedzie.
— No dobrze.
Wyjąłem z kieszeni paczkę, a z niej papierosa i wsunąłem go za ucho. Otworzyłem przed nią drzwi i wyszedłem nie mogąc powstrzymać się od zerknięcia na jej tyłek.
— Pali? — spytałem, gdy wyszliśmy na zewnątrz.
— Czasem, dziś ma ochotę — odparła porozumiewawczo.
Poczęstowałem ją fajką, odpaliłem i oparłem się o ścianę. Spoglądałem na jej rozdygotaną sylwetkę i nieobecne spojrzenie. Zacząłem się zastanawiać, czy może Naruto naprawdę coś jej zrobił.
— Myśli pani, że wojna zmienia ludzi? — spytałem, czując, że atmosferę można ciąć nożem.
— Tak — odparła, chwilę po zaciągnięciu się. — Mój ojciec się zmienił, gdy wrócił z Iraku. Bił mnie i matkę, aż w końcu ich zabił, jadąc po pijaku.
A więc to była ta Haruno. Słyszałem o tamtej sprawie, była bardzo głośna… skoro tak wyglądała sytuacja w domu, to nie mogłem się już dziwić temu, że coś z laską było nie tak.
— Ale są też tacy, którzy nawet gdy oglądają śmierć… dzień w dzień… Nie zmienią się. Będą nadal tacy sami, dobrzy.
— Jak bliska jest ci ta osoba?
— W ogóle… choć — zawahała się. Spojrzała na mnie w taki sposób, że po plecach przebiegł mi dziwny dreszcz. — Sama nie wiem.
— Sakura! — Usłyszeliśmy.
Nasze oczy powiodły w stronę czerwonego citroena, przed którym stał jakiś chłopak. Był za daleko, bym mógł go zapamiętać czy rozpoznać. Jedyne, co rzucało się w oczy, to kruczoczarne włosy.
— To on… — westchnęła, garując peta o bok kamiennego kosza. — Dziękuję za papierosa. Do widzenia!
— Na razie! — krzyknąłem.
Przynajmniej była świadoma tego, że jeszcze się spotkamy.

***

— Chyba nie wierzycie w te wszystkie brednie?!
Wbiłem wzrok w fiołkowe tęczówki Hinaty, która siedziała naprzeciw mnie, obok Kiby. Mieli tęgie miny, co cholernie mnie przerażało.
Znajdowaliśmy się w sporawym pomieszczeniu, gdzie wielu ludzi przebywających w areszcie, miało możliwość spotkania i rozmowy z bliskimi. Rzecz jasna, otoczeni byliśmy chmarą policjantów, ale nie miało to większego znaczenia.
No cholera, byłem niewinny!
— Nie, Naruto. — Ciepły głos przyjaciółki bardzo mnie uspokajał, jednak tym razem kryło się w nim zdenerwowanie. Nie wiedziałęm, czy bała się o mnie czy o siebie w mojej obecności, ale cholernie brakowało mi ciepła drugiej osoby, bo naprawdę nigdy nie znajdowałem się w takiej sytuacji. Ja naprawdę się bałem!
— Przecież ty nawet majtek Hany nie potrafiłeś ukraść dla głupiego żartu — wymamrotał Inuzuka. — Trzeba tylko udowodnić, że ta głupia suka cię wrobiła i puszczą cię wolno.
Jej nowy przydomek się przyjął.
— Kakashi już tu jedzie — wtrąciła dziewczyna, podciągając rękawy bluzki. — Odwiedzi cię dopiero jutro, bo musi dotrzeć do domu, a wieczorem spotkać się z Madarą by omówić kilka spraw dotyczących śledztwa. Jutro mają dostać wyniki analizy DNA.
Wyszeptała to jak najciszej, by żaden z funkcjonariuszy nie wyłapał mojego związku komendantem. No i tego, że wiedzieli jak dokładnie przebiega śledztwo.
— Oby jak najszybciej… — westchnąłem. — Zostałem zawieszony na czas dochodzenia. Możliwe, że wypieprzą mnie z wojska, jeżeli to się szybko nie wyjaśni.
Siedziałem w areszcie już drugą dobę. Do tej pory nie zezwolono na jakiekolwiek odwiedziny, jednak nadzorujący sprawę – Madara Uchiha, mój stary znajomy i komendant główny – wywalczył to, gdy tylko mógł. Zajmował się tą sprawą pod przykrywką, gdyby ktokolwiek dowiedział się, że byliśmy kumplami, odsunęli by go od tego, a cholera – był najlepszy. Współpracował z moim drugim przyjacielem – Kakashim Hatake. Jednym ze znanych prawników, który wygrał dziewięćdziesiąt osiem procent swoich spraw. Został wezwany przez Hyuugę i miał tu być dzień wcześniej, ale samolot miał jakieś opóźnienie i biedaczysko spędziło noc na lotnisku.
— Mówiłem ci — syknął Inuzuka, stukając knykciami o blat. — Z nią było coś nie tak, nie słuchałeś mnie!
— Przestań mi to już wypominać… Co się stało, to się nie odstanie — skwitowałem, mając już tego dosyć. Złapałem się za głowę i wsparłem łokciami o zimną powierzchnię. — Nie wierzę w to, by ta dziewczyna zrobiła to bez powodu.
— No oczywiście, że miała powód! — wybuchł szatyn. — Chciała chronić zarówno własne dupsko, jak i tego swojego chłoptasia o którym jest tak głośno. To wszystko musiało być ukartowane!
Poczułem się wykorzystany. Dosłownie, bzyknięty w dupsko przez los i drobną dziewczynę, która mnie zauroczyła. Z jednej strony wiedziałem, że jest winna i jej za to nienawidziłem. Z drugiej, cały czas gdzieś tliła się chęć na usprawiedliwianie jej.
Zaraz… Nienawidziłem?
Więc tak wyglądało to cholerne uczucie?
— Dobra, chcę o niej zapomnieć — syknąłem, zaciskając pięści.
Naprawdę, nie chciałem jej znać. Wyrzucić z głowy, nie pamiętać tym kim była i o tych krótkich chwilach, jakie z nią spędziłem.
O wszystkim.
— A Sasuke? — spytałem, po dłuższej chwili ciszy. — Ktoś do niego dzwonił?
— Nie odbierał, ale zostawiłem mu wiadomość — odparł szatyn.
Nigdy nie odbierał.
Spotkanie z przyjaciółmi zostało niedługo przerwane. Limit czasu obowiązywał każdego.
Dziewczyna wyściskała mnie ze łzami w oczach, widocznie nie mogąc znieść już nadmiaru emocji. Policjant poprowadził mnie na korytarz, który musiałem pokonać by znaleźć się w swojej celi. Był równie zaskoczony, co ja, gdy sam komendant główny nas złapał i stwierdził, że mnie przeeskortuje.
— Mam pewien trop — szepnął, idąc za mną. — Możesz być z niego niespecjalnie zadowolony, ale występują dziwne powiązania. Jutro kilka spraw się wyjaśni, gdy tylko dostaniemy wyniki śledztwa.
Skinąłem lekko głową. Wszedłem do celi, a Uchiha zamknął za mną kratę.
— Cierpliwości — chrząknął na odchodne.
Przez niewielkie okienko dostrzegałem granat, obsypany drobnymi, złotymi punktami. Położyłem się na dosyć wygodnej pryczy, krzyżując ramiona pod głową. Marzyłem o gorącej kąpieli i własnym łóżku, a tak naprawdę nie miałem pojęcia kiedy uda mi się to zaliczyć.
Dzień był cholernie męczący. Już o piątej rano zerwano mnie na nogi, gdy wprowadzono na korytarz jakiegoś rozszalałego idiotę, który rzucał kurwami na lewo i prawo. Potem to cholernie męczące przesłuchanie z Hashiramą Senju, przełożone z poprzedniego dnia. Nie wiem, kto mnie bardziej przerażał. On, czy jego spięty braciszek, siedzący obok. Wyglądał jak typowy gruby z polskich filmów. Taki pachołek gangstera, co to ustawiał ludzi na ulicy, by szef mógł spokojnie przejść.
No i ona. Mimo tego, co mi zrobiła… Wyrzucenie jej z głowy było najcięższym zadaniem, jakie kiedykolwiek otrzymałem.
Dlaczego los tak bardzo skopał mi dupę?

***

— Nie ukradłem tych rzeczy, nie handluje narkotykami, nie biję ludzi i przede wszystkim, nie zgwałciłem tej dziewczyny — wymamrotałem, siedząc przy jednym stoliku, razem z Hatake. — Może mi nie wierzysz?
Wysłuchał całej mojej historii; przyjaźnił się ze mną latami, a teraz patrzył na mnie jak na ostatnią gnidę, która jednak to wszystko zrobiła. Albo chciał grał do perfekcji, albo był zdrajcą.
— Spokojnie, wierzę — odparł nagle, grzebiąc w aktówce. — Madara przysłał mi już wszystkie wyniki przeprowadzonego postępowania i domniemanych wersji wydarzeń. Do tego dołączył kilka swoich słów z obserwacji, telefon Kiby i wiadomość od twojej matki, którą zgubiłem.
— Eeee?
— Nie ważne — prychnął, rozkładając przede mną papiery.
Znowu znajdowaliśmy się w tej sali, gdzie wczoraj z Hinatą i Inuzuką. Do tego Uchiha stał niedaleko i nas obserwował.
— Zamieniam się w słuch — usiadłem wygodniej i zacząłem wodzić wzrokiem za jego dłońmi przebierającymi pomiędzy kartkami.
— Przede wszystkim, na skradzionych rzeczach nie znaleziono odcisków tej dziewczyny, która zgłosiła gwałt. Ani twoich. Są natomiast te, należące do tego seryjnego złodzieja.
— W telewizji mówili, że nie mają jego tropu — zauważyłem.
Podniósł na mnie lekko lekceważący wzrok i wrócił do wertowania dokumentów.
— Telewizja ma zaledwie połowę informacji — westchnął. — Nadal nie wiemy kim on jest, ale jego łapska na pewno leżały na tych przedmiotach. Tak samo jak na opakowaniach z heroiną. Widocznie nie był zbyt uważny i działał pod wpływem chwili. Do twojego mieszkania nikt się nie włamał, nie było śladów choćby po najmniejszej próbie. Wygląda na to, że ktoś go wpuścił dobrowolnie, więc koleżanka staje się co raz bardziej kluczowa. Pobicia miały miejsce przy kilku kradzieżach, stąd ten zarzut. Pojawia się jednak problem.
— Chyba wiem o czym chcesz mi powiedzieć…
Nie myliłem się.
— Jeżeli dziewczyna współpracowała z tym kutasem, to nieźle to sobie obmyślili. Wlazła ci do łóżka i dosłownie wyruchała. Nie dość, że nie chciała się zabezpieczyć, co pozwoliło na pozostawienie śladów, to jeszcze ponabijała sobie siniaki, które wykryto na obdukcji, razem z twoją spermą.
— Sama się pobiła?! Może to ten jej chłoptaś!
— Na to wygląda. — Jego plecy ułożyły się na oparciu krzesła, a ramiona skrzyżowały na piersiach. — Jak bardzo nie będziemy się starać podważyć dowodów, które i tak bez naszego podejrzanego są słabe; tak bardzo ten gwałt jest wiarygodny. Na tyle, by móc cię o niego spokojnie osądzić.
— Ja pierdole!
— Spokojnie, damy radę — zakomunikował. — Dotarły do mnie informacje, że przez zgromadzone fakty, zostaniesz wypuszczony warunkowo, ale nadal będziesz obserwowany. Nie wiem tylko, kiedy to nastąpi.
— Chociaż tyle…
— Na miejscu znaleziono próbkę krwi. Nie należy do ciebie, ani do dziewczyny. A była świeża, musiała się tam znaleźć tej nocy. Jeżeli dojdziemy do kogo należy, znajdziemy sprawcę. — Zmrużył oczy, oparł się na stoliku i nachylił w moją stronę. — Madara wpadł na trop mężczyzny, który pokazuje się u boku dziewczyny. Nie wiemy jaka to relacja, ale jeżeli to wszystko jest prawdą, to mamy chuja w garści. — Kakashi nigdy nie potrafił dobrze dobierać słów. — Musimy tylko zdobyć jego DNA i porównać z próbką krwi.
Poczułem, jak ktoś kładzie mi na ramieniu dłoń. Przewróciłem oczami, gotowy do pożegnania. Myślałem, że każą mi się już zbierać, jednak okazało się, że to nasz sojusznik. — Uzumaki. — Madara skinął do mnie głową, zachowując zimne pozory. — Masz gości…
Gości, nie gościa. Kiba i Hinata byli tego dnia zajęci, Hana poza miastem… Oznaczało to tylko jedno…
— Kushina, uspokój się! — Usłyszałem histeryczny wrzask mojego ojca.
— Nikt nie będzie przetrzymywać mojego niewinnego syna, którego jakaś suka wplątała w przestępstwo! — wrzasnęła, stając na środku pomieszczenia.
Rozejrzała się uważnie po stolikach, przy których ludzie ucichli, aż w końcu mnie odnalazła. Jej zmrużone oczy otworzyły się szerzej, a wyraz twarzy z rozgniewanego zmienił się w przerażony i gotowy do płaczu.
Podbiegła do nas i przytuliła się do mnie tak mocno, że kręgi mi strzeliły. Wymieniła spojrzenia z Hatake i Uchihą, których bardzo dobrze znała i wróciła do mnie. Tata poklepał mnie po plecach i uśmiechnął się w pocieszający sposób.
— Jesteś cały? Nikt ci tu nie dokucza? Jesz? — Zasypała mnie serią kretyńskich pytań.
Ojciec zaczął ją uciszać, widząc jak strażnicy z podejrzeniem zerkali w naszym kierunku. Było nas przy tym stoliku stanowczo za dużo, ale obecność Madary rozwiewała wątpliwości policjantów.
— Nic mi nie jest, nikt mi nie dokucza, jem — odparłem, przyciskając ją do siebie.
Oooo, ciepłko mamusi. Tego było mi trzeba.
Wiedziałem, że się niesamowicie zamartwia. Miała spuchnięte od długotrwałego płaczu oczy, a pod nimi ciemnie sińce. Jej buzia nie miała za grosz blasku, do tego była jakaś taka wątła, jakby sama nie odżywiała się najlepiej.
— Wiadomo już coś w tej sprawie? — Tata zagadał Kakashiego, który po chwili powtórzył mu to, co mówił mi. Mama przysłuchiwała się temu z uwagą, zaciskając dłoń na moim ramieniu.
— Ty debilu, nie zabezpieczyłeś się?! — ryknęła, na co spowił mnie niesamowity rumieniec wstydu. — A jak nosi jakieś choróbsko?! Masz się przebadać!
— Kushina, blokuj się, bo zaraz cię stąd wyprowadzę — wymamrotał Minato, nad którego głową tworzyła się już ciemna aura. Było o nią trudno, ale matka z łatwością doprowadzała ludzi do szału.
— Powiedziała, że bierze tabletki — cmoknąłem, odwracając urażony wzrok.
— Ile ty masz lat?! — wyrzuciła w górę ramiona. — Tabletki nie uchronią cię przed jakimś syfem!
— Kushina! — Ojciec zakrył jej usta dłonią, posadził siłą na krześle, które podsunął Kakashi, i wymamrotał do ucha — Jak się zaraz nie zamkniesz, to sam zrobię ci krzywdę.
— Ale Minato! — ryknęła.
— Stul dziób, babo — wycedził przez zaciśnięte w debilnym uśmiechu zęby. — Jeszcze słowo, a nie zawiozę cię do Tsume.
Pokazała mu język jak jakiś gówniarz i spojrzała na Madarę.
— Ile wynosi kaucja? — spytała. Ojca to pytanie widocznie również nurtowało, bo wyjrzał zza niej na rosłego mężczyznę.
— Niech Naruto przetrzyma jeszcze dobę i go wypuścimy, po co macie się wykosztowywać — wyszeptał, niby czytając własne sprawozdanie, które zgarnął ze stolika.
Miał rację. W celi byłem sam, warunki całkiem znośne. Jeszcze jedna noc w tym miejscu nie była czymś zabójczym, a rano pozwolili mi wziąć w końcu prysznic.
Hatake pożegnał się i razem z Uchihą opuścili pomieszczenie, a ja zostałem jeszcze trochę z rodzicami, by przybliżyć im sytuację.
Niedługo później pożegnałem się z nimi i zostałem odprowadzony do celi, gdzie czekał na mnie nowy współlokator. Był wielki. No w kurwę, tak ogromny, że nie chciałem przekroczyć progu pomieszczenia, bojąc się o własne życie i dupę.
Na szczęście okazało się, że jest całkiem sympatyczny, ma na imię Chouji, a trafił na dołek za kradzież słodyczy z supermarketu.

Noc minęła całkiem spokojnie, choć bez rozróby przed budynkiem się nie obyło. Około godziny trzynastej wyprowadzono nas na stołówkę na obiad. Przysiadłem z nowym towarzyszem przy niewielkim stoliku i postawiłem przed sobą tackę z jakimś mięsem, frytkami i cudownym, zielonym jabłuszkiem, które absorbowało moją uwagę i przenosiło myśli w inne miejsce.
Jak bardzo byłem głupi, skoro ona nadal gdzieś mi się po tej głowie kołatała? Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że nasze drogi jeszcze nie do końca się rozeszły. Nie mogłem… a może tak naprawdę nie chciałem? Mimo tego, że zrobiła mi z życia bagno, ta znajomość zapowiadała się naprawdę dobrze, a tu taka niespodzianka.
— …jadł?
— Um? — mruknąłem, spoglądając na Choujiego, który wpatrywał się w mój posiłek.
— Czy będziesz to jadł… — spytał cicho, a jego usta zwęziły się w cienką linię. — No bo tak siedzisz i się nad tym modlisz, a zimne frytki są niesmaczne.
Spoglądałem na niego przez chwilę, nie mogąc wyjść z podziwu. Studnia bez dna nabrało dla mnie nowego znaczenia.
Zabrałem z tacki owoc i podsunąłem ją chłopakowi, nie czując w ogóle głodu. Skoro mogłem komukolwiek poprawić humor, to to robiłem. Złapałem za ogonek jabłka i zacząłem nim kręcić, wprawiając zielony obiekt w obrotowy ruch.
— Wiesz co, współczuję ci — westchnął kompan. — Myślisz o niej, mimo wszystko, prawda?
— Ta. — Aż tak było to po mnie widać? Mogłem myśleć o byle czym, dlaczego ten człowiek podejrzewał mnie o to, że skupiam się na kimś, kto chciał mi zaszkodzić? Nie no, źle to ująłem. Przecież myślenie o takiej osobie, w takowej sytuacji – to norma. Tylko ja ją cały czas wspominałem jako kobietę, sprzed tego całego, zasranego incydentu. — Człowiek jest głupi. Wystarczy kilka spojrzeń, uśmiechów, słów, i od razu jest oczarowany.
— No widzisz, dlatego ja wolę jedzenie niż kobiety! — zaśmiał się, na co i na mojej twarzy pojawił się uśmiech. — Nie martw się stary, brzydki nie jesteś. Jak tylko wyjdziesz, to znowu jakaś się znajdzie.
— Chciałbym…
— Ty, patrz jaki kurwa grubas! — Czyjś nieprzyjemny rechot zamącił spokój i dobrą atmosferę. Ukradkiem zerknąłem w lewo, skąd doszedł do mnie obcy głos. Jakiś rosły chłopak o kruczoczarnych włosach stał metr od nas, z założonymi na piersiach ramionami i przyglądał się Akimichiemu. Obok niego znajdował się jakiś kumpel, który posturą bardzo przypominał mnie. Kontrastował z brunetem swoimi, niemalże białymi włosami. — Ochrzanił dwa obiady i pewnie nadal mu mało.
Popatrzyłem na mój owoc i bardzo ciężko westchnąłem. Nawet nie odliczałem do wybuchu bomby zegarowej. Zgrzyt przesuwanego po kafelkach krzesła dał mi znać o tym, że Chouji był gotowy do konfrontacji, która była mi zupełnie nie na rękę.
— Co ty powiedziałeś? — syknął zaprzyjaźniony blondyn, zakasując rękawy zielonej bluzy.
— To co usłyszałeś, spaślaczku — prychnął agresor.
Tak jak się spodziewałem, nie musiałem czekać nawet dwóch sekund, by usłyszeć jak towarzysz wystartował do boju. Przez chwilę siedziałem na miejscu i zastanawiałem się, czy powinienem mu pomóc. Moja przepustka oddalała się co raz bardziej, a gdy obserwowałem nierówną walkę, dwóch na jednego, coś mnie ruszyło. Znałem tego chłopaka niecałą dobę, ale czułem, że jeżeli ktoś skoczyłby do mnie – ten zaraz ruszył by za mną.
Podniosłem się leniwie i odgryzłem kawałek soczystego owocu po czym podszedłem do wojujących. Próbowałem wyłapać wzrokiem tego o jasnej czuprynie i gdy w końcu mi się to udało, przełknąłem przeżuwanego kęsa. Wsadziłem resztę jabłka do ust, wbijając w nie zęby i nachyliłem się, unikając przy okazji wyprowadzanych na oślep ciosów. Chwyciłem chłopaka za pasek i wyciągnąłem spomiędzy bruneta, a Choujiego; pchnąłem go lekko na ziemię i zwróciłem ku niemu.
— Nie wiesz, że tam gdzie dwóch się bije, trzeci nie powinien się wpierdalać? — bąknąłem, wyciągając przedtem owoc z buzi.
— Na chuj się wtrącasz, blondasie? — parsknął, podnosząc się gwałtownie na nogi.
— Dam ci cenną radę — zacząłem, jednak nim skończyłem swoją złotą myśl, poczułem jak pięść wbija mi się w oczodół, popychając całe moje ciało na stolik, przymocowany do podłogi śrubami.
O kurwa, jak to bolało.
Leżałem plecami na blacie, pomiędzy czwórką innych więźniów, którzy patrzyli na mnie jak na indyka podanego w święto dziękczynienia. Brakowało tylko mojego zagubionego jabłuszka, które powinno znaleźć się ponownie w ustach.
Przypomniało mi się, że dostałem w pysk.
— Łeb ci ukręcę przy samych jajach — syknąłem, zsuwając się ze stolika. Chouji w swoim sparingu zyskał przewagę, a ja czułem jak ta śliwa rośnie. — No kurwa mać, warunek poszedł w pizdu!
Wystartowałem do tego białego siura, nie zważając już na konsekwencje. Choć zablokował mój pierwszy ruch – sprytnie zaskoczyłem go następnym. Wymiana ciosów robiła się co raz bardziej agresywna, jednak ku mojemu zadowoleniu; przeciwnik zrozumiał, że nie zadarł z tym kim trzeba.
I tu wszystko się zaczęło.
Scena jak z taniego filmu komediowego, nie trudno się domyśleć. Wszyscy aresztowani – podjudzeni rozpierduchą – zaczęli się nawzajem dopadać i szarpać. Pięści tępo uderzały o ciała innych, jedzenie wznosiło się nad naszymi głowami, alarm rozwył się i ściągnął tu chyba wszystkich funkcjonariuszy.
Mój pierwotny przeciwnik wykorzystał moment mojej nieuwagi i doskoczył do mnie, dociskając chwilę później do podłogi. Jakoś wsparłem się na ramionach i z całej siły uderzyłem go głową w nos, przez co momentalnie się ze mnie sturlał.
— Spokój!
— Uspokoić się! Użyjemy gazu!
A dzień zapowiadał się tak cudownie.
Chciałem wesprzeć Choujiego, podniosłem się na nogi, ale ktoś złapał mnie za kaptur i mocno za sobą pociągnął. Święcie przekonany, że to któryś z osiłków – zacząłem się szarpać, jednak potężna ręka zdzieliła mnie przez głowę w bardzo znajomy sposób. Dałem się wyciągnąć z tłumu i wyprowadzić po kryjomu na korytarz, na którym nikogo nie było.
— Idioto, mogłeś spieprzyć sobie do końca sytuację! — Madara nadal nie puszczał mojej bluzy i ciągnął mnie jak szmatę, szarpiąc za każdym razem, gdy zwalniałem.
— Przecież nic nie zrobiłem!
— No tak! — wrzasnął, przeciągle. — A tamten typ, sam spuścił sobie wpierdol, co nie?
— Tak!
— Naruto!
— Nie?!
Uchiha wciągnął mnie do biura, gdzie w końcu stanąłem sam, bez jego pomocy. Zacząłem układać porozciąganą bluzę i podniosłem wzrok, z zaskoczeniem spostrzegając Kakashiego i Kibę.
— No ładnie go lutnąłeś. — Szatyn podszedł do mnie z debilnym uśmiechem na twarzy.
— Widziałeś? — Poruszyłem brwiami i pokiwałem luźno głową, jak ostatni wycwaniakowany cwaniak.
— No — przeciągnął, robiąc dokładnie to samo; zbiliśmy męskiego żółwia.
— Debile — fuknął Madara.
— Kretyni — skwitował w tym samym momencie Hatake.
— No więc — zacząłem, siadając na krześle przez brunetem — po co oni tu?
— Kiba odbiera cię i wiezie do domu, a Kakashi musi podpisać kwit świadczący o tym, że bierze za ciebie odpowiedzialność w czasie warunku.
Uśmiechnąłem się lekko, jednak w duszy zagrała mi wesoła melodyjka. Cieszyłem się, że mogłem już opuścić to miejsce… Choć po chwili zrobiło mi się smutno, bo polubiłem tego Akimichiego.
— Wiadomo coś nowego w sprawie? — Spojrzałem na Kakashiego, który wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Inuzuką i komendantem.
— Jak na razie śledztwo stoi w miejscu. — Zbył mnie. No totalnie mnie zbył.
Madara wręczył mi papier i odprowadził z resztą do wyjścia. Nie pożegnaliśmy się, bo kamery mogły nas z czymś zdradzić, a funkcjonariusze pewnie już opanowali sytuację. Mój cudowny adwokat również się zmył. Zatrzymaliśmy się z Kibą przed jego autem i odpaliliśmy po papierosie. Nie wiem dlaczego między nami panowała tak cholernie napięta atmosfera. Albo nadal miał mi za złe to, że go nie posłuchałem w sprawie Haruno… Albo wiedział coś, co stwarzało między nami dystans. Zacząłem martwić się już nawet o to, że naprawdę jestem chory; że rzeczywiście to wszystko zrobiłem.
— Nie trzymajcie mnie w takiej niepewności, no ja pierdole — syknąłem nagle, uderzając dłońmi o dach auta. Blacha była nagrzana od słońca, ale przez adrenalinę, która przepływała jeszcze przez moje ciało po bójce – nie odczułem tego. — Widzę, że coś wiecie.
Szatyn otaksował mnie ostrożnie spojrzeniem, lekko zlękniony moim gwałtownym ruchem. Zaciągnął się po raz ostatni i rzucił peta do pobliskiej kałuży.
— Jest kilka rzeczy, o których nie mogę ci powiedzieć — mruknął, mijając mnie. Podszedł do drzwi kierowcy i wszedł do środka. Cisnąłem niedopałkiem tam gdzie on i władowałem się prędko na pasażera.
— Kpisz sobie ze mnie w tej chwili? — warknąłem, nabierając ochoty na uderzenie go.
— Nie, Naruto — odparł i spojrzał na mnie.
Chodź zawsze był takim śmieszkiem, podchodził luźno do życia i oceniany był w tej przyjaźni jako ten głupszy, to jego spojrzenie było bardzo często pokrzepiające wobec mojej osoby. Dziś jednak patrzył na mnie z przestrachem.
— Kiba, kurwa. Przyjaźnimy się…
— Wiem — przerwał mi — ale naprawdę nie mogę. Bardzo możliwe, że stracisz nad sobą panowanie, a wtedy szansa na ratunek spadnie poniżej zera, rozumiesz?
Odpalił auto, gdy ja spoglądałem na niego dosłownie z otwartą gębą. Co takiego musiało być na rzeczy, skoro tak bardzo się o to martwili?
— Po prostu poczekaj, wszystko w swoim czasie.

***

Wszedłem do mieszkania i od razu poczułem się zupełnie obco. Gdy ostatnio się w nim obudziłem, ktoś mierzył do mnie z pistoletu, a wnętrze wypełniali obcy ludzie. Miałem tę świadomość, że każde pomieszczenie zostało dokładnie przeszukane. Czułem się niepewnie, nieswojo. Jakby ktoś obcy cały czas tu był.
Nie zostawili po sobie bałaganu. Wszystko było prawie na swoim miejscu; tylko jakieś drobiazgi znajdowały się gdzie indziej, niż zazwyczaj.
Kiba uprzedził mnie, że nie zostawi mnie wieczorem samego i wpadnie jakoś około osiemnastej, zaś o szesnastej mieli odwiedzić mnie rodzice. Wszedłem więc do łazienki i zrzuciłem z siebie znoszone i nieświeże ubrania, po czym wskoczyłem pod prysznic. W końcu nie odczuwając dyskomfortu i nie martwiąc się o swój tyłek. Ubrałem się, zajrzałem do lodówki, w której w sumie nic nie było i zwiesiłem głowę do tyłu. Cholernie nie chciało mi się iść na zakupy, ale z drugiej strony nie chciałem umrzeć z głodu.
— Idę! — krzyknąłem, słysząc jak ktoś dobija się do drzwi.
Mama od razu rzuciła mi się na szyję, wykazując dziwne zmiany nastroju, a ojciec wszedł zaraz za nią, trzymając w rękach siatki z logiem popularnej sieci marketów; kochani rodzice.
— Masz tu wszystko co najpotrzebniejsze — trajkotała, wyciągając produkty z folii. Przejąłem to zadanie i zacząłem sam rozpakowywać zakupy. — Jak się czujesz?
— Źle — odpowiedziałem zgodnie z prawdą. — Nie wiem jak to wszystko się potoczy, kurwa mać.
Nie wiem kiedy ostatnio pokazałem przy nich słabość. Naprawdę, było to lata temu… Teraz stałem na środku kuchni z wbitym w ścianę spojrzeniem i nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że do moich oczu zaraz zaczną napływać łzy. Czułem się jak pizda.
Matka podeszła do mnie i z zatroskaną miną dotknęła skóry pod moim okiem.
Śliwka już dojrzała.
— Synu, wszystko będzie dobrze — szepnął tata, widząc jak odpływam.
— Naprawdę chciałbym, żeby tak było… Dzięki za te zakupy.
Minato posłał mi minę w stylu, za co idioto dziękujesz?
Rozmowa zaczęła schodzić na różne tory, przez co Kushina mocno się rozkleiła. Ojciec poprawił jej jednak humor, a godzinę później siedziałem już sam. Na kanapie, przed telewizorem, myśląc o sobie, o Kibie, który miał zaraz być i o niej.
Es

***

— Gdzie ten klucz — warknąłem do siebie, przeszukując całe mieszkanie.
Bolała mnie głowa, nie mogłem powiedzieć, że nie. Razem z Inuzuką mocno się popiliśmy poprzedniego wieczora. Chłopak wyszedł dopiero niedawno, a ja musiałem skoczyć do marketu po coś przeciwbólowego, bo nie dość, że miałem kaca, to limo nabite pod okiem pulsowało boleśnie nawet wtedy, gdy go nie dotykałem.
Gdy znalazłem poszukiwany przedmiot i podszedłem do drzwi, ktoś cicho zapukał. Wpatrywałem się przez chwilę w drewniane skrzydło, mając jakieś dziwne obawy co do tego, czy je otworzyć. Stuknięcie się powtórzyło, aż w końcu usłyszałem cichy i znajomy głos.
— Wiem, że tam jesteś… Kiba mi powiedział. — Zamknąłem oczy. — Otwórz, proszę cię.
Spełniłem tę prośbę.
Hana weszła do środka i wyglądała nie najlepiej.
— Coś się stało? — spytałem, zamykając za nią drzwi. Zdjęła leniwie buty i przeszła do salonu, gdzie ją dogoniłem. — Hana?
— Nie — szepnęła, siadając na kanapie. Złożyła ręce na kolanach i zagapiła się w wyłączony telewizor. Przetarła dłońmi twarz i spojrzała na mnie. W tak bardzo obcy dla niej sposób, że się zachwiałem. — Po prostu cholernie się o ciebie martwiłam, wiesz?
— Nie potrzebnie…
— Może według ciebie.
Bałem się, że ta rozmowa zejdzie w końcu na niewłaściwy tor. Jeżeli miała dołożyć mi poczucia winy co do moich uczuć względem niej, to mogłem się spodziewać swojego własnego załamania nerwowego, o które w całej tej sytuacji nie było trudno.
— No co ty, nie wierzysz we mnie? — spytałem, jak małej dziewczynki, tonem którym chciałem obrócić sytuację w żart. — Ile lat się znamy? Przecież wiesz, jakie w życiu mam szczęście.
— A ty zdajesz sobie sprawę z tego, że szczęście kiedyś każdego opuści?
Karcący wzrok wywarł na mnie spore wrażenie. Po raz kolejny doświadczyłem tego, że niektóre sytuacje zmieniają ludzi. Tylko ta dziewczyna nie miała z nią nic wspólnego.
Usiadłem obok niej na kanapie, przypominając sobie o bólu głowy. Musiałem szybko zażyć jakieś proszki, żeby nie zdechnąć.
— Naruto, jesteś dla mnie jak starszy brat. Dobrze wiesz, że w takich więziach pojawiają się różne uczucia. Nie powiesz mi, że się o mnie nigdy nie martwiłeś.
— No nie powiem, masz rację — popatrzyłem na nią z ukosa.
— No właśnie. Nie wiem kim jest ta dziewczyna i jak bardzo okręciła cię wokoło palca, ale teraz przyszła kolej na to, bym to ja cię chroniła. Rodzeństwo tak postępuje, czyż nie?
— Chcesz ją pobić? — prychnąłem nieco rozbawiony. Mina mi stężała, widząc, że była cholernie poważna. — Hana, to mój dołek, który sobie wykopałem. Wciągnąłem w niego już za wiele osób, nie potrzebne mi kolejne ofiary. Jeżeli chcesz mi pomóc, to trzymaj się od tego z daleka, bo nie chcę by cokolwiek ci się stało.
Mrużyła śmiesznie oczy do momentu, aż zadzwonił jej telefon. Sięgnęła do kieszeni, przeprosiła, podniosła się i odeszła pod okno.
— Tak? — spytała cicho, a jej ton zrobił się nieco słodszy niż zazwyczaj. — Już? No dobrze. Tak, zaraz będę. Yhym. Dobrze kochanie, trzy minuty i jestem.
Kochanie?
— Przepraszam — westchnęła, chowając komórkę. — Muszę już uciekać. Zaszłam do ciebie po drodze, bo miałam blisko. Nie planowałam tej wizyty.
— Kochanie? — spytałem, nie pozbywając się głupiego wyrazu twarzy. Zdziwiła się, ale w jej oczach dostrzegłem dziwny triumf. — Spotykasz się z kimś?
— Nie mogę? — sparowała niemalże natychmiast. — Wszyscy wokoło się zakochują, ja też miałam do tego prawo.
— No tak, tak.
Czy moje wszelkie podejrzenia do tej pory były błędne? Nie wiedziałem­ czy mam się cieszyć z tego, że nie muszę się już martwić o jej uczucia, czy płakać przez to, że jedyna dziewczyna, która wydawała mi się być mną zainteresowana… wcale zainteresowana nie była.
— Obiecaj mi, że będziesz na siebie uważać. Że w nic się już nie wpakujesz — wyszeptała, podchodząc bliżej kanapy. Stanęła za mną i oparła dłonie na moich barkach. — A ją, jeżeli kiedykolwiek spotkam – obedrę ze skóry, pamiętaj.
— Dziękuję za troskę — odparłem, uśmiechając się z odchyloną do tyłu głową.
Nachyliła się nade mną i cmoknęła w czoło.
Z mieszkania wyszliśmy razem. Dochodziła dwudziesta, niebo powoli ciemniało. Szedłem chwile w tym samym kierunku co ona, popychany przez ochotę na poznanie partnera Inuzuki.
Był zdziwiony tym, że widział nas razem. Z marszu przedstawiłem się jako kuzyn Hany, co by nie robić jej jakiś problemów z zazdrością i ruszyłem do osiedlowego marketu.
Drzwi rozsunęły się przede mną, a ja wkroczyłem do środka rzucając ciche „dobry wieczór”. Wszedłem zamyślony pomiędzy któreś półki i zacząłem rozglądać się za czymś wartym uwagi. Lekarstwa były przy kasie, więc zostawiłem je sobie na koniec. Schyliłem się po jakieś ciastka zbożowe, którymi ostatnio karmiła mnie Hinata, wyprostowałem się i chciałem już iść dalej, kiedy krew odpłynęła mi z twarzy.
Stała tam.
Tyłem do mnie, w ciemnych spodniach, czarnym swetrze i chustą tego samego koloru, owiniętą dookoła szyi. Różowe włosy okalały barki i ramiona.
Czy dziewczyna zgwałcona przez człowieka ze swojego osiedla, mogła tak spokojnie wyjść do sklepu? Zdając sobie sprawę z możliwości jego warunkowego wyjścia?
Widziałem, że nie wolno mi było się do niej zbliżyć. Jak bardzo nie byłem wściekły – nie mogłem. W ten sposób traciłem szansę na dobre rozegranie tej sprawy. Ale gniew, który puścił się wolno po całym moim ciele – wygrał. Próbowałem ustać w miejscu, ale moje nogi same powiodły w tamtym kierunku.
I co Uzumaki? Podejdziesz do niej i pogłaszczesz po głowie?
Nie. Wpadłem na zupełnie inny pomysł. Tak niemożliwie kretyński, że nie mieściło to się nikomu w głowie, nawet mi. Złączyłem i wyprostowałem palec wskazujący ze środkowym i wcisnąłem mocno w jej plecy.
Tak zaawansowanej broni jeszcze nigdy nie dzierżyłem.
Westchnęła krótko i zesztywaniała. Po tym jak się wyprostowała, nie drgnęła już ani razu. Rączka koszyka uderzyła o plastikową kratkę, a ja zbliżyłem się na tyle do jej ciała, by ludzie nie myśleli, że naprawdę pakowałem jej w plecy kulkę czy nóż.
— Dlaczego? — szepnęła drżącym głosem. Przez chwilę było mi jej żal. — Czego znowu ode mnie chcesz, spłaciłam cały swój dług… — Próbowałem przeanalizować to co powiedziała. W głowie zaczęły pojawiać się dziwne domniemania. — Obiecałeś, że dasz mi już spokój.
— Jaki dług? — wypaliłem mocno zainteresowany.
Z tej perspektywy nie byłem w stanie tego dostrzec, ale miałem stuprocentową pewność, że jej powieki rozszerzyły się do granic możliwości. Zaczęła drżeć, a jej oddechy stawały się co raz krótsze.
— Nie powinno cię tu być — wychrypiała w końcu.
— Ja tam się cieszę ze swojego warunku — prychnąłem, przenosząc ciężar ciała na drugą nogę.
— Nie o to chodzi… zrozum, że…
— Dlaczego mi to zrobiłaś — warknąłem, przerywając jej jąkanie. Wcisnąłem palce mocniej w jej ciało i usłyszałem syknięcie. Nie kontrolowałem się w tamtej chwili… Stało mi się obojętne to, czy schrzanię sobie do końca życie. Liczyła się tylko prawda, którą chciałem poznać za wszelką cenę. — Odpowiedz mi kurwa, a odejdę. Nie chcę mieć z tobą już nic wspólnego, ale chcę znać pieprzoną prawdę.
— Groził mi — załkała. Grubo się myliła, jeżeli myślała, że płaczem coś wskóra. Byłem obojętny na jej odczucia… Byłem? Nie no, nie byłem… — Groził… Możesz w to wierzyć, albo nie… Ja tylko chciałam żyć, Naruto…
— Moim kosztem? — wycedziłem, nachylając się nad jej uchem.
— To nie ja cię wybrałam — sparowała. — Narobiłam sobie u niego różnych długów, a on potem zaczął mnie wykorzystywać. Chciałam odbić się od dna, a znalazłam się w piekle… Powiedział, że mam przyjść do tego baru, że bardzo szybko cię rozpoznam. Że mam uwieść i spełnić ten zasrany plan… Problem pojawił się już wtedy, gdy przyszedłeś z przyjacielem do zakładu… Pogłębił się przy kolacji… Zrozumiałam. że nie chciałam zrobić tego tobie. Próbowałam zrezygnować, wycofać się z tego gówna. Ale pojechał za nami…
— Kto? — Ile było w tym prawdy?
— Powiedział, że jeżeli cię w to nie wrobię, to zabije nas obojga…
— Kto?!
— Zabierz broń, Naruto… Błagam cię. — Płakała. Mogłem w tamtej chwili śmiało stwierdzić, że to najprawdziwszy płacz przerażonej osoby.
Odsunąłem rękę, a ona zwróciła się bardzo wolno w moją stronę. Spojrzała na moją dłoń jednak nie skupiła się na tym czy rzeczywiście coś w niej było, a ja zdążyłem to schować. Boże, jakie to było żałosne.
Otaksowałem jej ponurą twarz. Spuchnięte powieki, czerwone oczy. Rozcięte usta, a na nich spory strup; blade policzki połyskiwały od łez. Obraz nędzy i rozpaczy, który sobą reprezentowała sprawił, że moja wrogość do niej gdzieś uciekła. Podniosła ostrożnie dłonie, w które chwyciła chustkę i lekko pociągnęła ją w dół, odsłaniając szyję. Obrzydliwe, fioletowe ślady kontrastowały z jej jasną skórą. Wyglądało to tak, jakby próbowała się powiesić, a sznur zostawił swoje piętno.
— Tego nie było na obdukcji — szepnęła, gdy spojrzałem jej w oczy. — Zrobił mi to, gdy powiedziałam, że chcę wycofać zarzuty…
— Czemu nie poszłaś na policję?!
— Bo miałam lufę przy skroni! — syknęła. — Widziałeś, co się ze mną działo… Słyszałeś co mówiłam, kurwa mać! Tak bardzo chciałam od ciebie uciec, by to wszystko się nie stało… ale nie potrafiłam… I to nie przez strach przed nim, a to co się pojawiło…
— Zamknij się…
— Między mną a tobą…
Złapałem się za głowę, gdy poczułem jak wszystko zaczyna się kręcić. Nigdy, naprawdę, nigdy nie miałem takiego mętliku w głowie. To było wręcz przerażające! Ta mieszanka wybuchowa w końcu otrzymała swoją iskrę i eksplodowała we mnie, niszcząc wszystkie bariery. Zalała mnie fala gorąca.
— Jak ja się mogłem w tobie zakochać, ty wstrętna żmijo! — ryknąłem, łapiąc ją za barki.
Co ja dopierdoliłem?!
Nie wiem, na które słowo jej oczy tak błysnęły. Nie chciałem jej niczego wyznać, bo nie wiedziałem, czy cokolwiek czuję. Nie chciałem jej obrazić, choć jednocześnie nienawidziłem jej całym sobą, nawet kiedy dopuszczałem te wszystkie słowa do serca, jako domniemaną prawdę!
— Naruto — szepnęła, niemalże w niemy sposób, nie odrywając spojrzenia od moich oczu.
— Jak się bawicie? — usłyszałem za plecami.
Poczułem na potylicy lufę pistoletu; prawdziwą, nie palczastą. Ale jakie miało to wtedy znaczenie, skoro rozpoznałem głos osoby stojącej za mną, dosłownie w ułamku sekundy?
Przerażona Haruno zakryła usta dłońmi, a po jej policzkach spłynęły kolejne łzy. Zacząłem odwracać głowę w bok. Dłoń, która zaciskała palce na kolbie broni była zabandażowana, a ciemne jak węgiel oczy, do których przykułem spojrzenie – pałały obłąkaniem, jakiego nigdy nie spotkałem.
— Ty skurwielu… — syknąłem. Drgnąłem, na co ten ryknął bym się nie ruszał i docisnął gnata do mojej głowy.
— Sasuke! — pisnęła Sakura, bojąc się tego, że ten furiat zaraz wystrzeli.
— Wszystko mu, kurwo, wyśpiewałaś? — wycedził, przechylając głowę na bok.
Mierzył do niej, gotów do strzału.
Ludzie zebrani w sklepie nie mieli szansy na to, by tego nie widzieć. Zacząłem słyszeć szepty przerażonych gapiów. „On ma broń”, to wyłapywałem najbardziej. Bo, cholera jasna, taka była prawda. Ten wariat był nieobliczalny i mógł nas wszystkich pozabijać, a ja niekoniecznie powinienem na to pozwolić.
— Zostaw go w spokoju! — Posiadaczka szmaragdowych oczu zebrała się na odwagę i zrobiła krok do przodu, co tylko rozwścieczyło Uchihę. — Już dosyć problemów mu narobiłeś, skup się na mnie!
— Nie baw się w bohaterkę ździro, zdechniecie oboje!
Teraz.
Pchnąłem dziewczynę na półki, nie zważając na siłę, której przy tym użyłem. Wykonałem sekwencję ruchów, jakich wyuczono mnie w wojsku, by zablokować napastnika, ale doskonale wiedziałem, że brunet jako żołnierz sił powietrznych, znał te gesty. Mimo to, doszło między nami do mocnej szarpaniny, aż w końcu wyrzuciłem w górę jego ramię, a pistolet wystrzelił.
Gipsowe płyty buchnęły pyłem, a kwadratowa lampa oderwała się od ich pozostałości, lądując między nami. Nie mogłem tracić chwili dłużej i nikogo więcej narażać. Wykorzystując moment nieuwagi i jego niedyspozycję, spowodowaną wznieconym kurzem; chwyciłem Sakurę za rękę i wyrwałem do wyjścia, ciągnąc ją za sobą.
Widziałem, jak sprzedawca dzwoni już na policję i z paniką wykrzykuje co się dzieje. Wypadliśmy na zewnątrz, a w nasze twarze uderzyło chłodne powietrze, które ożywiło mnie jeszcze bardziej. Deszcz siąpił z nieba; nawet nie wiedziałem, że zaczęło padać.
Wbiegliśmy na ruchliwą ulicę, plącząc się między samochodami, by jak najszybciej znaleźć się po drugiej stronie. Auta trąbiły, a jedno mało nas nie rozjechało. Zatrzymało się centymetry od nas, a moja dłoń, którą wyciągnąłem przed siebie niczym superbohater – została obdarowana niewyobrażalnie silnym bólem, gdy wbiła się w maskę. Zaciągnąłem jej ciało za siebie.
Padł strzał.
Byłem pewny, że kula przeleciała tuż nad naszymi głowami. Zacząłem słyszeć bluzgi, wykrzykiwane przez Uchihę. Siedział nam na ogonie, a my nie mieliśmy innego wyjścia, jak go zgubić.
Zmarznięte od wiatru i deszczu ciała, zaczynały powoli odmawiać nam posłuszeństwa, gdy manewrowaliśmy pomiędzy ulicami. Pokonywaliśmy tłumy przechodniów, murki, krzewy. Kiedy znaleźliśmy się w parku, słyszałem już syreny nadjeżdżającej policji; nie upoważniało mnie to jednak do tego, by zwolnić, zwłaszcza, że kolejna kula odbiła się od wielkiego kontenera, który minęliśmy.
— Naruto, nie mogę już! — krzyknęła dziewczyna. — Nie jestem w takiej kondycji, nie dam rady!
— Jeszcze trochę, zaraz go zgubimy! — Zacisnąłem mocniej palce na jej dłoni. Poczułem jednak mocny opór z jej strony. Wyrwała rękę i zatrzymała się. Funkcjonariusze zaczęli wjeżdżać do parku z każdej możliwej strony. — Sakura, nie teraz!
— Nie mogę! — ryknęła. — Naruto, przepraszam! Wybacz mi to wszystko! — Próbowała przekrzyczeć szum miasta, wiatru, deszczu i życia, które pędziło teraz na złamanie karku.
— Wybaczaniem zajmiemy się potem! — Podbiegłem do niej, słyszałem zatrzymujące się z piskiem opon auta, wrzaski funkcjonariuszy. Chwyciłem ją, pociągnąłem w swoją stronę.
Strzał.
Uderzyła we mnie, sprawiając, że mój świat przestał istnieć.

***

— Czy ktoś jeszcze chce coś dodać? — Sędzina, równie zmęczona jak my wszyscy, rozejrzała się po sali. Nie słysząc żadnego sprzeciwu ze strony naszej czy ławy przysięgłych, westchnęła głośno — Zamykam przewód sądowy.
Gdy udzieliła głosu prawnikowi Uchihy, nikt nie dziwił się temu, że ten nie miał już nic do powiedzenia. Jedyne, co zdołał z siebie wydusić to prośba o jak najniższy wymiar kary, a na to nie miałem zamiaru pozwolić.
— Bardzo proszę, panie mecenasie. — Kobieta oddała mi głos.
— Dziękuję, wysoki sądzie — mruknąłem, podnosząc się z krzesła. — Tak naprawdę, nie mam wiele do powiedzenia. Ten człowiek od początku sobie to wszystko zaplanował i to w niemalże doskonały sposób. Gdyby nie własna głupota, najprawdopodobniej mój klient zostałby wtrącony do więzienia, mimo swojej niewinności. Obrona przekazała wszelkie materiały dowodowe wskazujące na winę pana Uchihy. Cała sprawa trwająca już drugi miesiąc toczy się ze szczególnym nakierowaniem winy na tego mężczyznę. Wnoszę o uniewinnienie Naruto Uzumakiego, a wymierzenie jak najwyższej, możliwej kary temu człowiekowi, siedzącemu naprzeciwko. Skrzywdził wielu ludzi… Za wielu. Nie zasługuje na wolność. Nie mam w tej sprawie nic więcej do powiedzenia; sądzę, że jest przesądzona. Dziękuję.
— Dziękuję — siknęła głową i przeniosła spojrzenie na Naruto, który siedział obok mnie. — Chce pan coś dodać?
— Sądzę — zaczął, podnosząc się — że to wszystko, co zostało przedstawione do tej pory, wystarczy. Wnoszę o to samo.
— Dziękuję, wyrok zostanie ogłoszony po naradzie przysięgłych, zarządzam przerwę.
Sędzina i jej pachołki, podnieśli się i przeszli do pomieszczenia obok. Usiadłem wygodniej, dając odpocząć plecom i zwiesiłem głowę do tyłu. Sprawa nareszcie dochodziła do końca, z pewną wygraną po naszej stronie, jednak nie potrafiłem odczuwać euforii, gdy Naruto przez cały czas był taki… No cholera jasna, dziwny.
— Co z tobą? — spytałem cicho, gdy kręcił młynka palcami. — Naruto, to już finish, weź się w garść.
— Tak, wiem — odparł zdawkowo.
Dopóki władze nie wróciły na salę, nie zamieniliśmy już ani słowa. Odwróciłem się kilka razy w stronę Kushiny i Minato, ale ci najwyraźniej również nie rozumieli zachowania syna. Żył w innym świecie i nikogo nie chciał do niego dopuścić. Wiedziałem tylko, że coś przez cały czas rozważał.

***

— Piętnaście lat to stanowczo za mało!
— Kushina, nie tutaj, błagam cię… — Ojciec przewrócił oczyma i przyciągnął ją do siebie.
Wygraliśmy.
Nie byłem zaskoczony, przecież to było logiczne. Ale przez wszystkie bezsensowne odwołania Sasuke, sprawa dłużyła się w nieskończoność. Wojsko mnie nie zawiesiło; mieli świadomość, co do sytuacji w której się znajdowałem. Już jutro wieczorem miałem jechać na lotnisko, potrzebowali mnie na froncie.
Tylko czy tak naprawdę się do tego nawawałem? Będąc zupełnie rozdartym?
— Tee, trzeba to dzisiaj świętować! — Madara wpadł między nas wszystkich i zawiesił się na szyi mojej oraz Hatake. — Piwko, wódeczka?
— Nie mogę przesadzić, jutro wylatuje… — westchnąłem.
Ogólnie fama o tym, że znam się ze starszym Uchihą się rozeszła, nie robiąc przy tym żadnych sensacji, ze względu na tak zaskakujący przebieg w sprawie.
— Gówno! — ryknęła Hana, na co wszyscy zebrani na korytarzu skupili na nas swoje spojrzenie. — Pijesz czy nie, nie masz prawa odmówić! Dwa miesiące czekaliśmy na takie spotkanie, dwa miesiące!
— Siostra ma rację — skwitował Inuzuka — nie wykręcisz się. Dzisiejszy wieczór spędzasz z nami.
— Wy się będziecie dziś młodzi bawić, a ty synu przyjedziesz do nas jutro około południa i się ładnie pożegnasz, dobrze? — Tata posłał mi przyjazny uśmiech, zaciskając dłoń na barku matki. Wyglądała, jakby miała zaraz wystrzelić w górę. Najchętniej siedziałaby z nami, przecież to oczywiste.
— Dobrze, dobrze — zaśmiałem się, widząc stan kobiety.
— No to o osiemnastej w Jacksie! — Zawył ochoczo Madara.
Sam nie pamiętałem już jak to było, usiąść luźno z przyjaciółmi i napić się, nie myśląc o żadnych kłopotach i ludziach, do których się przywiązywałem…
Zapomnij, nie masz wpływu na nic w tym świecie.
— Patrzcie kto idzie — wymamrotała Hana z przerażającym jadem w głosie.
Nasz wzrok skupił się na dwóch rosłych ochroniarzach, którzy prowadzili Sasuke. Skoro go skuli, musiał robić jakieś problemy, bo do tej pory miał więcej swobody. Szedł, patrząc tępo przed siebie, jednak gdy nieznacznie się do nas zbliżyli; przeniósł spojrzenie na mnie.
Nienawidziłem go.
I to była ta prawdziwa nienawiść; najprawdziwsza.
Dziwne uczucie, mieć świadomość, że jeszcze niedawno był moim bliskim przyjacielem. Przynajmniej według mnie, bo skoro podjął się czegoś takiego, to znaczy, że planował to od dawna. Wykorzystywał mnie w taki sposób, by przy okazji wzbudzić moje zaufanie. Pożyczał pieniądze i je zwracał; pomagał, gdy miałem problemy; po prostu bywał tu i ówdzie budując między nami most, który spalił. Nie potrafiłem nawet przez chwilę szukać na niego usprawiedliwienia.
Przed oczami pojawiło mi się posiniaczone ciało dziewczyny. Fioletowa obręcz na szyi, którą stworzyły jego ręce… I krew na mojej koszuli. Miałem wrażenie, że plama rośnie gdy spojrzałem na tors. Zadrżałem, ale na ziemię sprowadziła mnie Hana.
— Zgnijesz tam — warknęła, robiąc krok w jego stronę. — Za niego i za tę dziewczynę, rozumiesz?
Złapałem ją za ramię i przyciągnąłem do siebie, gdy gwałtownie się zatrzymał. Nie patrzył na nią, tylko wciąż na mnie. Wwiercił się tym spojrzeniem w mój umysł, jakby chciał powiedzieć mi najgorsze rzeczy, które mogłyby mnie zabić.
— Przynajmniej poruchałeś, co? — wypalił, gdy zacząłem się odwracać do niego plecami.
— Naruto! — pisnęła Hinata, gdy ojciec i Madara chwycili mnie dosłownie metr przed nim. — Boże kochany, nie reaguj na to!
— Naruto, on cię prowokuje, przestań go słuchać! — Hana stanęła między nami, a ja przeniosłem się do tego wieczoru, gdy dzieliła nas Sakura, nie ona. — Naruto!
— Odejdź! — wrzasnąłem.
Słyszałem, jak zaczyna zbiegać się ochrona, a ojciec po raz kolejny zaimponował mi swoją siłą, gdy zacząłem się wyrywać. Owinął moją szyję ramieniem, stając za mną i lekko przydusił, odciągając do tyłu. Stłumił moje nerwy; zaczęło mi się kręcić w głowie.
— Już, dość! Minato! — Matka podbiegła do nas, przerażona całym zajściem.
— Dobrze ci było, co?! — ryknął brunet gdy nikt nie mógł nad nim zapanować. — Szkoda, że…
Nie wiem co chciał powiedzieć, bo Madara strzelił go tak mocno w mordę, że rozlał się na ścianie. Mogłem się tylko domyślać…
— Idziemy stąd, raz — wycedził Kakashi, odciągając ode mnie Kushinę.
Gdy wyszliśmy na zewnątrz, słońce poraziło mnie na tyle mocno, że moją głowę przejął tępy ból. Już za dużo tego wszystkiego było, naprawdę.
— Chodź, podrzucę cię do mieszkania… — Hatake podszedł do auta, a ja obróciłem się do reszty.
Wszystko działo się tak szybko, że nie mogłem przypomnieć sobie niektórych sytuacji i słów. Matka podeszła do mnie i przytuliła się; odwzajemniłem ten uścisk zupełnie mechanicznie, zagapiony gdzieś w dal. Nawet nie wiedziałem, w którym momencie wsiadłem do auta. Ocknąłem się z dziwnego letargu, gdy już jechaliśmy… i to nie nieco za szybko jak na tego adwokacika.
— Nie wiem co się z tobą dzieje — westchnął, wrzucając jeszcze wyższy bieg. Powiodłem wzrokiem za jego ręką, która opadła na kierownicę. — Albo wiem! — Spojrzał na mnie w karcący sposób. — Zakochałeś się, prawda? I boisz się o tym rozmawiać bo twierdzisz, że wszyscy będą mieć cię za wariata.
Chciałem odpowiedzieć, ale nawet nie wiedziałem jak. Ten temat skurwysyńsko bolał, ale znając doświadczenie tego mężczyzny, wiedziałem, że nie chce mi dokopać.
— Pamiętasz Rin… Doskonale wiesz, że zauroczyłem się nią, gdy nie zdążyłem nawet zamienić słowa z jej osobą. A gdy już to zrobiłem, okazało się, że to ta jedyna. Miłość będzie nam płatać figle już zawsze.
— Plączesz się, nie wiem do czego dążysz…
— Do tego, że cię rozumiem. — Zahamował na światłach, dosyć gwałtownie. — Wystarczył ten jeden wieczór, byś doświadczył czegoś, czego nie czułeś nigdy… A potem nagle wyrwano ci to z rąk… Ty wciąż jednak chcesz być z tym sam, kiedy masz nas i możesz się kurwa jego mać wygadać, ale nie. Po co. Prawda?
— Po prostu nie chce nikogo nudzić takimi tematami…
Ruszył, a ja odbiłem się od fotela.
— Jesteś durny, Naruto.
— Wiem i nic na to nie poradzę.
— Czasem mam wrażenie, że obarczasz się za to wszystko winą. Sama się w to wplątała, nikt nie bronił jej pójść na policję. Z tymi wszystkimi informacjami jakie posiadała, zamknęli by go od razu po porównaniu wyników DNA.
— Stąpasz po cienkim lodzie, Kakashi — warknąłem. — Wiesz, jak ją załatwił.
Gdy mijaliśmy cmentarz, wyprostowałem się na fotelu jak surykatka. Spojrzenie zatrzymałem na starym, obdartym murze i nie odpuściłem, dopóki nie wjechaliśmy w równoległą ulicę.
— Kiedyś będziesz musiał o tym zapomnieć, albo… — kontynuował, gdy zatrzymał się już pod moim blokiem.
— Skończ — warknąłem. Jeżeli nie chciałem o czymś rozmawiać, to tego nie robiłem i już. — Dziękuję ci jeszcze raz za wszystko, do zobaczenia wieczorem.
Zatrzasnąłem drzwi i ruszyłem przed siebie, nie słysząc przez dłuższą chwilę by uruchomił znowu silnik. Nie miałem ochoty na wspominki, kłótnie, ludzi, picie. Chciałem pobyć sam, ale wiedziałem, że to może być ostatnia okazja, na to by ich zobaczyć, jak przed każdym wyjazdem.
Tym razem nie chciałem tam jechać, naprawdę.

***

— Naruto, uważaj na siebie. Masz do nas dzwonić, gdy tylko będziesz mógł, pamiętaj — wyłkała mi w pierś.
Obejmowałem matkę z przyłożonymi do jej czoła ustami. Pierwszy raz, od tylu lat, wyszła mnie pożegnać przed wyjazdem na misję. Ojciec stał kawałek za nią i sam nie mógł wyjść z podziwu.
— Nie płacz, proszę — szepnąłem, odsuwając ją kawałek od siebie. — Wrócę, zawsze wracam.
— Jesteś naszym jedynym synem… — Zawyła, na co przewróciłem oczyma.
— Nigdy nie broniłem wam tego, byście dorobili mi rodzeństwo. Starzy też nie jesteście, w końcu mnie zrobiliście sobie bardzo szybko — prychnąłem, na co ojciec oblał się czerwienią.
— Mieliśmy nigdy o tym nie rozmawiać! — huknął.
— To w sumie nie jest taki zły pomysł — mruknęła mamuśka, mrużąc powieki.
— Won mi stąd! — Minato zaczął wypychać mnie z domu nogą, gdy dosłownie pękałem ze śmiechu. — Jak wrócisz, to cię chyba zabiję!
— Trzymajcie się! — krzyknąłem, zamykając za sobą furtkę.
Wsiadłem do auta i ruszyłem do siebie.
Wszystko miałem przygotowane. Wystarczyło znieść dwie torby, wsiąść w samochód i pojechać na drugi koniec Tokio, skąd maiłem wylot.
Gdy znalazłem się w mieszkaniu, po odłączałem wszystko od prądu, zakręciłem grzejniki i wodę. Sprawdziłem okna i stanąłem na środku salonu, zawieszając wzrok na pustej ścianie.
— Kurwa — mruknąłem, uświadamiając sobie, że jestem niewypoczęty… Wręcz wymęczony, szczególnie psychicznie. To najgorsze, co może człowiekowi towarzyszyć w na polu bitwy.
Zarzuciłem na siebie szarą bluzę, wsunąłem trampki i złapałem w dłonie uchwyty bagażu. Wyszedłem z nim przed drzwi, które następnie zamknąłem. Podrzuciłem klucz mojej ukochanej babuni Tsunade, która mieszkała w mojej klatce. Ta obca kobietka stała się jak prawdziwa babcia, którą wielbiłem ponad wszystko. Pożegnałem ją i zbiegłem na dół. Otworzyłem nogą ciężkie drzwi i podniosłem wzrok na samochód, przy którym ktoś stał.
Zadrżałem, jednak parłem przed siebie. Chyba się trochę martwiłem.
— Cześć — szepnęła, uśmiechając się lekko.
— Witaj — mruknąłem, wymijając ją. Otworzyłem auto i zacząłem pakować torby do bagażnika. — Jak się czujesz?
— Z każdym dniem co raz lepiej… — odparła, opierając się o tylne drzwi. — Chciałam cię wczoraj złapać, ale byłeś okrążony swoimi przyjaciółmi. To miłe, co powiedziała… Hana?
— Ta…
— Też mam nadzieję, że zgnije w więzieniu.
Zamknąłem bagażnik i podszedłem do drzwi kierowcy. Popatrzyłem przez chwilę przez szybę na fotel, jednak zerknąłem na nią z głupim uśmiechem na twarzy.
— Próbuję o tobie zapomnieć, choć przyznaję, że to cholernie ciężkie… To spotkanie mi nie pomaga.
— Chciałam tylko zapytać, kiedy zajmiemy się tym wybaczaniem.
To chciałeś powiedzieć, Kakashi? To była ta dalsza część zaraz po „kiedyś będziesz musiał o tym zapomnieć, albo…”. To albo było tym, co nie chciało mi nawet przejść przez myśl?
— Sakura…
— Uwierzysz mi, jeżeli powiem ci, że czuję to samo? Wtedy nie zdążyłam... a próby zapomnienia są do niczego, sama nie daję z nimi rady.
— Wyjdź z mojej głowy — syknąłem, uderzając dłońmi o dach auta.
— Nie ma mnie w niej. Ja jestem obok, tu… Przed tobą, Naruto.
— Co, jeżeli nie umiem się do tego wszystkiego przekonać?
— Sąd udowodnił, że mój współudział wyszedł z przymusu. Nawet on to przyznał… Wszyscy to wiedzą, dlaczego nie możesz tego… Kurwa… Naruto, proszę cię.
Udowodnił czy nie, uprzedzenia nie znikają. Raz wyrządzona krzywda, nawet nieświadomie, pozostawia na nas swoje piętno, które doprowadza do zmian. Wokół i w nas samych. Ludzie pojawiają się w naszym życiu i zawsze wchodzą w nie z butami. Problem polegał na tym, że jedni wnosili za sobą błoto, a inni przed wejściem dokładnie oczyszczali swoje podeszwy… Ci pierwsi bywali wykopywani, a ci drudzy cierpliwie czekali na akceptację… Do których należała ona? W jej życie również wtargnięto. Mi narobiono kłopotów i po części mocno zraniono, a ją katowano i grożono najgorszym. Nie mogłem okłamywać siebie – ona cierpiała o wiele gorzej ode mnie i była świadoma swojej winy.
Kim była tak naprawdę? Kim ja bym się stał, gdybym jej dołożył swoją złością zmieszaną z… no właśnie, co to było?
— Kiedy wracasz? — szepnęła, ze spuszczoną w dół głową; drżała zupełnie jak jej głos.
— Nie wiem… — spojrzałem w bezchmurne niebo i zamknąłem oczy. — I pewnie zdajesz sobie sprawę, że nikt nie zna na to odpowiedzi, bo równie dobrze mogę nie wrócić nigdy. — Odpowiedziała mi cisza, a chwilę później chrzęst piachu. Spojrzałem na jej stopy, które zaczęły się wycofywać. Nie rozumiałem, dlaczego to pożegnanie zdawało się być takie trudne; nie chciałem już tego przedłużać. — Wybacz Sakura… spieszę się na samolot.
Złapałem za klamkę i pociągnąłem ją, zamaszyście otwierając drzwi. Byłem gotów odjechać po tych słowach, nie czekając na inne.
— Proszę, odezwij się do mnie po powrocie… I do cholery — zaśmiała się nerwowo, podnosząc na mnie zaszklone oczy — nie pieprz głupot.
— O co ci chodzi? — Poczułem zdenerwowanie.
— Żyj, Naruto — szepnęła, zwracając się przed siebie. — Żyj, choćby nie wiem co…
Oddalała się.
Miałem wrażenie, że z każdym jej drobnym krokiem, drobne ciało zachodzi mgłą. Lekki wiatr rozwiewał jej nieuczesane włosy, których zapach – na wspomnienie tamtej nocy – przypomniał mi się i rozbudził dziwne uczucia.
Może zrobiłem wtedy najgłupszą rzecz na świecie. Bardziej kretyńską niż pistolet z palców, czy próba kradzieży majtek Hany… Prawdopodobne, że podjąłem decyzję, która była w stanie zniszczyć moją marną egzystencję do końca.
Takie jest nasze życie… Pełne zasranych wyborów, których nie potrafimy podejmować przy próbach racjonalnego myślenia. Zerwałem się do biegu. Tak naprawdę już dawno, gdy tylko po raz pierwszy ją zobaczyłem. Pędziłem cały czas, aż do teraz. Do tej chwili. Do tego pieprzonego momentu, przez cały czas trzymając w dłoni nieszczęsną serwetkę.
— Wybaczam — szepnąłem prosto w jej lekko rozchylone usta. — Wybaczam teraz, jeśli już nigdy nie miałbym na to szansy.

Miłość kpi sobie z rozsądku. I w tym jej urok i piękno. — A. Sapkowski


Od Mayako: Zakończenie wyszło tak słodkie, że miałam ochotę na koniec napisać, że samolot zleciał z nieba i ich zabił. xD Ogólnie, co mogę powiedzieć od siebie. Pomijając słowa z początku – czy jestem zadowolona? Średnio. Doskonale wiecie jak to jest, kiedy wpadacie na pomysł i myślicie, że będzie wielkie BUM, a okazuje się, że wyszło przeciętnie. Na pewno długość jest minusem, ze względu na to, że po prostu odechciewa się w pewnym momencie czytać, zwłaszcza, że przez połowę tekstu w sumie nic się nie działo. Próbowałam nadrobić drugą częścią, ale jak wyszło – powiecie mi sami. Od razu mówię, że nie znam się na niektórych rzeczach związanych z prawem etc. więc działałam na chłopski rozum i szczerze się przyznam, że narracja Kakashiego była w pełni oparta na mojej pamięci, związanej z odcinkami Sędzi Anny Marii Wesołowskiej. XD
Ja już naprawdę nie hejcę Saska, po prostu nikt inny mi tu bardziej nie odpowiadał! SORRY!
Mimo wszystko, mam nadzieję, że zrozumiecie te wszystkie potknięcia. To była moja pierwsza partówka, gdzie wychodzę z założenia, że takowe nie mogą być krótkie… Ale za długie też nie powinny, no cholera noooo. xD W każdym razie, to fajna sprawa. Gdy będę się podejmować pisania innych tekstów tego typu, wezmę sobie do serca wasze rady i na pewno tekst będzie krótszy.
Jeżeli ktoś przebrnął przez całość – gratuluję i dziękuję. Nie obrażę się za konstruktywną krytykę, pamiętajcie!
A teraz pełną parą ciśniemy Save me,
buziaki!

39 komentarzy:

  1. AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA RANY JULEK CUDOWNIE WSPANIALE ROZKOSZNIE O JEJUNIUUUUU!!!! CO JA MAM POWIEDZIEĆ, NIE MAM ZIELONEGO POJĘCIA. XDDDDDD ZARAZ CHYBA UMRĘ. NO NIE MOGĘ. JENY. UHHHHH.

    Wdech, wydech. Wdech, wydech. Wdech.... KOCHAM CIĘ MAJUNIU MOJA! <3333 Opłacało się czekać, nienawidzić Cię i srać, że zabiłaś się przez te pieprzone akapity. Opłacało się Ciebie popędzać i Ci marudzić. Opłacało się poświęcić wieczór - tylu emocji nie dostałam już dawno! KURWA. Tu było wszystko! Począwszy od radości i śmiechu ( „Masz krzywy ryj, zgiń”), podnieceniu i napięciu (seeeeksy, mry mry mry ^^), przez zdziwienie (WTF, co to za policjanci i czemu celują do Naruto) oraz litość (załzawiona Sakura, pierwszy odruch: co się stało, gdy ten idiota spał?), kolejno wkurw (CO ZA KURWA SUKA), znowu śmiech (Chouji i jego obżarstwo), dalej napięcie (sprawy w sądzie i rozmowy z Madarą i Kakashim), cholerny zachwyt (Madara taki wspaniały *____*), ogromną nienawiść (Sakura to dalej kurwa, która uknuła wszystko z Sasuke!), dumę (udało mi się domyślić, że to Uchiha jest złodziejaszkiem) a na totalnym zaskoczeniu kończąc (myślałam, że Sakura z nim współpracuję z własnej woli, a nie, że ten skurwiel ją zmusza). AHA! Jeszcze w międzyczasie, jak już Sasuke dostał piętnaście lat, prawie dostałam zawału. BYŁAM PEWNA, ŻE JESTEŚ WREDNĄ ŚWINIĄ I ZABIŁAŚ SAKURĘ. JEEEEEENY, DZIEWCZYNO, CO JA PRZEŻYŁAM.
    Wdech i wydech. Wdech i wydech.
    No ale przecież wszystko na to wskazywało! Jak przejeżdżali obok cmentarza i się wzdrygnął, te rozmowy... O matko. Jak ja się bałam. Co prawda osobiście nie zaufałabym Sakurze, bo przecież nie siedziała u Sasuke 24/7 i MOGŁA iść na policję, albo chociażby zadzwonić od Uzumakiego, żeby ktoś przyjechał, no cokolwiek! Nie była bezbronna, ale jednak strach robi swoje. No okej. Jasne. Choć i tak jej nie wybaczam za to, co zrobiła Naruto. Mój biedny... :( W OGÓLE TO ON TAKI CUDOWNY TU JEST, MJENSKI (heheheh Ichirei xD) I DŻENTELMEN I KURNA NO NIC TYLKO RUCHAĆ. XDDDDDD
    O maaaaaamo.... Co za emocje, co za napięcie, strach! Maya, zaserwowałaś nam coś wspaniałego, za co niesamowicie Ci dziękuję! Jesteś cudowna. <3

    A teraz na spokojnie (postaram się :DDD). Podziwiam za pomysł, bo jest naprawdę genialny. Przypuszczam, że mogłoby wyjść z tego całkiem dobre, dłuższe opowiadanie, ale partówka też spoczko, choć szkoda, że już ją przeczytałam. Pewnie zrobię to jeszcze raz w najbliższym czasie. W każdym razie - rozplanowałaś to po mistrzowsku. Wszystko było dopięte na ostatni guzik i nawet, jeśli scenariusz wymknął Ci się spod kontroli, to naprawdę tu tego nie widać. To wspaniałe opowiadanie, poruszające czytelnika na milion różnych sposobów. Śmiałam się a zaraz czułam paniczny strach i zdumienie. Mało kto potrafi wywołać we mnie tyle emocji, really. Także dziękuję za umilenie wieczoru, czekam na więcej Twoich partówek i na 28. I na Zamknięte, oczywiście. :3
    I brawa za Madarę! Klasa. No po prostu... Zajebisty Ci wyszedł. Możesz być z niego naprawdę dumna. Jest... Brak mi słów! Tak zajebiście zajebisty, że aż nie wiem, co powiedzieć. xD

    Dziękuję, Maya. Jesteś Wielka! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS. Fajny cytat, mhy mhy mhy. :DD

      Usuń
    2. Kocham Cię. :D
      Dziękuję, za wypatrzenie tych błędów, cholernie!
      A sądziłam, że ta partówka nie będzie tak emocjonująca dla nikogo. I tak pewnie się skończy na tym, że przeczytasz ją tylko Ty i Ichirei. xD

      Co do tego cytatu, bo po prostu kończąc ten tekst - od razu przyszedł mi do głowy! Nie mogłam go nie dodać!

      <3 <3 <3

      Usuń
    3. Będę molestować ludzi, żeby ją czytali, wierz mi. xD

      Usuń
  2. Mylisz sie, ze partoweczke przeczyta tylko Kejza i Ichirei xd czekalam na nia tyle czasu, tak ja dopieszczalas a ja az dni odliczalam az wreszcie dodasz. Mimo ze to Twoja pierwsza partowka rozwalila system, nie byla tak dobra jak Kejzy ta pierwsza ale przerosla moje oczekiwania. Tak zwyzywalam Sakure, jaaacie tak jej nie nawidzilam po tym jak go aresztowali, ale pozniej zrobilo mi sie jej szkoda. No coz, do Sasuke mam slabosc i to boli jaka postac z niego zrobilas xd ale coz i tak go uwielbiam. Wszystkie postaci idealnie dobrane, jeszcze element, ze Naruto pracuje w wojsku och to juz poklony w Twoja strone leca wielkie.
    I nie wiem czy to blad czy moje niedopatrzenie ale Kushina miala serio 12 lat jak urodzila Naruto? :o
    Partoweczka wywarla na mnie wiele emocji, tyle szoku, zamartwiania sie, a koniec ckliwy bardzo ckliwy. A ja myslalam ze ona nie zyje, no ! Splatalas mi figla xd
    No to na tyle, weny, weny, weny jak najwiecej i czekam na Save Me i 28.
    Buziaczki :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło! :) Do Kejży mi jeszcze bardzo daleko, jestem tego świadoma. :D
      Co do Sasuke, przepraszam jeszcze raz, ale on mi do tej roli pasował wręcz idealnie!
      Kushi i 12 lat? Nie podałam nigdzie niczyjego wieku... Siedzisz mi w głowie! xD

      Usuń
    2. Nakopię Ci Mayako do dupy. xD

      Usuń
  3. A Naruto nie ma w partoweczce 26 lat, a Kushina 38? uwaga cytuje xd "Nie mogłem uwierzyć, że dałem wciągnąć się w zabawę w chowanego, prowadzoną przez dwie kobiety, mające po trzydzieści siedem i osiem lat."
    Moze wiek Naruto mi sie pokićkał xd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ooooooooooo, zwracam honory! Zapomniałam, że w tym momencie zaznaczyłam wiek tych pijaczek. :D Oj tam, małe niedopatrzenie. :D

      Usuń
    2. Przyjmijmy, że rodzice Kushiny i Minato nie zgadzali się na ich związek, więc wzięli rodziców na dziecko, które wszyscy pokochali. xD

      Usuń
  4. Dobra w końcu się zebrałam żeby napisać komentarz, choć chyba wszystko już Ci zrelacjonowałam na bieżąco. Pomysł jest mega, choć trochę za wcześnie zorientowałam się, że chujem namber łan zostanie Sasek, po tym jak wyjechał i nie odbierał telefonu. Coś mi nie grało i wiedziałam, że nie bez powodu na samym początku napisałaś o tym, że czmychnął.
    Największy plus za ŻOŁNIERZA. Dla mnie do najbardziej męski zawód świata i jak wyobraziłam sobie Naruto w takiej wersji to rawwrrwrrwrwwwwrrrr bjeerz mnie.

    Ogólnie jak już wspomniałam wcześniej, to beka by była jakby połączyć to z partówką Kejży. Historia Naruciaka rozwiązywana przez policjantów z jej opowiadania. ;d

    No i oczywiście rodzina Inuzuka, jak Ty ich wielbisz ;P

    Buzioszki ;*****

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Własnie mi cos uświadomiłaś, ale nie powiem o tym publicznie. xD
      <3

      Usuń
  5. WITAM, WITAM.
    Nigdy nie sądziłam, ze NaruSaku tak mi się spodoba, wiesz? ^^ Jak zwykle, wszystko dzięki Tobie. C: Możesz mnie zabić, bo przez chwilę zwątpiłam. Chciałam się zapytać, czy stworzyłas to może na podstawie jakiegoś filmu/książki... Ale przypomniało mi się, że tylko Ty możesz wpadać na tak kosmiczne pomysły. Dlatego nie mogę doczekać się "Zamkniętych Dusz".

    Fajne rozpoczęcie. Luźne, wprowadzające nas w wątek, zapowiadające jakieś działanie między Sakurą, a Naruto. Bardzo mi sie podobało poprowadzenie wszystkiego w narracji pierwszoosobowej. Umiesz się nią posługiwać, powinnac takowa pisać! No i jeszcze fakt, że "byłas mężczyznami". :D
    Urzekło mnie strasznie to, jaki kontakt miał z mamą. A przede wszystkim rozmowa po odebraniu jej od rodziny Kiby. (O jezu, jak ja sie uśmiałam czytając o tym, jak siedziała w szafie xD). Wprowadziłaś między nimi taką relację, że przez chwilę pomyślałam, że zmiażdżysz nas jakąś kazirodczą akcją. xD
    Zastanawiałam się, kiedy Naruto w końcu do niej zadzwoni, a tu taka niespodzianka + przeczucie Kiby. Ohrr, widzę, że Ichirei wspomniała o tym, że jak zwykle musiałaś go ująć. :D I bardzo fajnie! Uwielbiam go, mam nadzieję, że na Zamkniętych również się pojawi. :3
    Randka była urocza, naprawdę. Strasznie oczarował mnie moment w aucie. Już myślałam, że się pocałują ale nas przetrzymałaś. :D A seks? O matko, miałam ciarki na plecach. :D Ale ich rozmowa na kanapie już mi coś mówiła. Już wiedziałam, ze cos jest nie tak. Szkoda mi było Naruto, cholernie, gdy wyprowadzała go policja.
    Narracja Madary - bezprecedensowo najlepsza. Tekst o kurwidołkach, mrówkach i napis "JESTEŚCIE DO NICZEGO" po prostu rozbawiły mnie do łez. xD
    Kakashi jako prawnik. <3
    Biedny Chouji. :(
    No i akcja w sklepie, genialna. Wręcz wyobraziłam sobie te siniaki po duszeniu na szyi dziewczyny. Ta akcja, ten bieg, ten strzał. Aż podskoczyłam na krześle i zadrżałam, wyobrażając sobie jak Haruno opada na Uzumakiego. :(
    Narobiłaś stracha z jej domniemaną śmiercią, jeszcze ten punkt zaczepienia - cmentarz. No ja pierniczę. Spodziewałam się na koniec, że jak będzie jechać na lotnisko, to zajedzie na ten cmentarz, by odwiedzić jej grób, a tu taka niespodzianka!
    Ja nie nazwę zakończenia ckliwym. Nie ma dla mnie takich podziałów. Było ono piękne, a własnie takie są najlepsze. Nie ważne, czy bohaterowie się całują, mają dzieci, rodziny, czy przyjaciele stoją nad czyimś grobem - ważne jest umiejętne operowanie sytuacją!

    Świetnie Ci to wyszło starucho, naprawdę. Czekam na kolejny taki tekst, nawet jeżeli będzie SasuSaku - przeczytam. Wszystko co wychodzi spod Twoich rączek jest tak wciągające, że o matko! Może i masz jakies braki w umiejętnościach, ale to nie ma znaczenia przy Twojej wyobraźni. Jak dla mnie - jesteś jedną z najlepszych autorek, jak nie najlepszą!

    Wysyłam moc, wenę, buziaki i bezinteresowną miłość! No chyba, że będziesz się za długo ociagać z Save Me. ;__;
    <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem Ci szczerze, że sama byłam zaskoczona tym pomysłem bo miał fabułe chujowego filmu akcji i czekałam, aż ktoś zada to pytanie. Ale to schlebia, skoro pada takie podejrzenie, podoba się... a okazuje się, że to moja idea. :)
      Hahahah, co do Kushiny i Naruto to sama miałam wrażenie, że trochę przesadziłam, ale próbowałam zbudować między nimi własnie taką dziwną relację matki z synem, którzy by za siebie śmialo zablili, zwłaszcza, że Kushi jest mega postacią. ^^
      Odczepcie się już od Kiby! xD
      Tak... Mi też sie podoboało w samochodzi i chciałam przez chwilę, by tam się pocałowali... Ale byłoby za łatwo. :D
      O Madarę starałam się jak mogłam i ciesze się, że Cię rozbawił. xD

      Jej, magiczne zdanie. Może i masz jakies braki w umiejętnościach, ale to nie ma znaczenia przy Twojej wyobraźni. Moja głowa nie jest normalna, a przynajmniej to co się w niej znajduje. Ej, mam dreszcze. xD

      Dziękuję, że się zjawiłaś. <3 Byłaś ze mną od początku, jako jedna z nielicznych i bardzo cenię sobie Twoją opinię. ^^

      Usuń
  6. Yoł ;) Jak zwykle - miałam się uczyć, jak zwykle - olałam sprawę i zaczęłam zajmować się czymś innym. No i padło w końcu na Twoje blogi, bo od jakiegoś czasu się do nich przymierzałam i w końcu jestem ;)
    Żeby nie było - zaczynam od partówki, bo wiadomka, że z tym pójdzie szybciej niż z blogami, które mają rozdziały ;)
    Nosz kurka, nie przepadam za Sakurą, więc trochę się bałam, co to będzie, ale powiem Ci, że tutaj mnie nie irytowała, a wręcz zaintrygowała ;) Plus dla Ciebie :D
    Podobał mi się wstęp - fajny pomysł z relacją dziennikarki. Nie spotkałam się jeszcze z czymś takim, a że ostatnio jestem w temacie dziennikarstwa - to tym bardziej mnie to wciągnęło ;)
    Scenę w barze ukradła Kushina - nie ma to jak rozpocząć oryginalnie rozmowy przez telefon ze swoim dzieciakiem. Aż widziałam siebie, jak gadam z moją mamą -> odsuwam telefon od ucha, przykładam do nogi, a po minucie przykładam z powrotem i odpowiadam: 'Tak, mamo". No, ale żeby nie było - robię tak tylko wtedy, gdy mnie ochrzania ^_^ aż taką wredotą nie jetem :P
    Lubię poczucie humoru Naruto - żart o swoim gejostwie - świetny :D dobrze, że ma dystans do siebie ;)
    Pierwszy raz też widzę, aby ktokolwiek robił z Uchihy taką osobowość, która w ten sposób irytuje Naruto (bez żadnych przezwisk itp.).
    Hahahahahahahaha! <30 minut później> Kocham Kushinę <3 Seryjnie - zabawa w chowanego? Czemu nie, po pijaku zawsze najlepiej :D aż sama bym się pobawiła xD
    Nie ma to jak spotkać osobę, która nam wpadła w oko na następny dzień - zawsze spoko ;) Tylko szkoda, że w takim przypadku nigdy nie wiadomo, co powiedzieć - taka krempacja jest urocza :D "Myślałam, że powiesz mi coś na temat tego, jak się ośmieszyłam." - tak sobie wyobraziłam sytuację, w której Naruciak szuka Haruno po całym mieście, aby tylko zaśmiać się jej w twarz, ale nie zrobiłam tego specjalnie. Jakby to była nawet Kushina to bym się nad tym zastanawiała, żadne sympatie nie miały na to wpływu ;)
    Fajna zabawa z tymi imionami, taka tajemniczość i te sprawy. Budowało to takie przyjemne napięcie, intymność. Aż mi szkoda, że na coś takiego sama nie wpadłam :D
    Dałabym się pociąć, aby znaleźć się w takim miejscu, do którego Uzumaki zabrał Sakurę. Wyobraziłam sobie to miejsce, i aż im zazdroszczę....

    Uznajmy to za część pierwszą komentarza - padam na twarz, a chcę Ci tutaj wszystko skomentować, więc resztę moich przemyśleń dopiszę jutro. Nie ma to jak rozchodząca się po mieście wieść o zdanym prawku - cały weekend robiłam za taxi, ludzie bez krempacji dzwonili po nocy i mnie budzili i w ten oto sposób doprowadzili do tego, że pierwszy raz w tym roku pójdę spać przed 24.
    Pozdrawiam i weny życzę :***** I do jutra w sumie :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak to dobrze, że ani Naruto, ani Sakura nie są nazbyt poprawni. Dobrze, że czują swobodnie w restauracji, nie są sztywni (dobrze wiedzieć, że nie tylko ja tak robię xD). W ogóle to ze śmiechu nie mogę, na reakcję Uzumakiego, gdy zauważa, że laski się na niego patrzą - i od razu do głowy przychodzą mi tytuły jak osaczony lub bez mojej zgody xD
      Łoooo niezła zawodniczka z tej Sakury. Prysznic u kolesia, którego zna od kilku godzin? Niezła jest.
      Jaaaaa, co za emocje! Najpierw kuchnia, później parapet w sypialni - lubię to ;D Prośba Naruto, aby wszystkie dzieciaki spały - bomba :D
      W ogóle fajnie wszystko opisałaś, z łatwością mogłam sobie wyobrazić całą scenę ^_^ No, czytałam wszystko z rumieńcami :P
      Jednym słowem: przeje*ane. Obudzić się i usłyszeć zarzut gwałtu, pobić i kradzieży? Szaleństwo. I jeszcze dowiedzieć się, że jedyna osoba, która może potwierdzić twoją niewinność gra ofiarę? Koszmar. Moje pierwsza myśl? Czemu mnie to nie dziwi... Najgorsze były późniejsze myśli Naruto, te jego zawahania, czy może faktycznie wyrządził jej jakąś krzywdę...
      Zastanawiam się, jakie spojrzenie na całą sprawę ma Madara - znaczy na to, że sprawcą był Sasuke. Jakby nie popatrzeć, są rodziną, więc ciekawi mnie, co o tym sądził.....
      I oczywiście kto zwraca na siebie uwagę ponownie? Kushina! :D Ubóstwiam ją w Twoim wydaniu :D Nazwać swego syna debilem? I dawać wykład o zabezpieczeniu? Bezcenne :D Cieszę się, że Minato nie sprzedał jej za te wielbłądy - z pewnością rozważał tą opcję, ale podjął słuszną decyzję :D
      Matko, jak ja nienawidzę, gdy ludzie wyśmiewają się z ludzi otyłych. No po prostu działa to na mnie jak płachta na byka. Cieszę się, że wplotłaś tutaj Choujiego i to, że Naruto go polubił.
      Scena z Kibą, Kakashim, Madarą i Naruto też wymiata :) Debile xD
      Heheszki, jakie zdziwko, że Hana ma chłopaka. Już myślałam, że wyzna swoją miłość, coś w ten deseń, a tu ona ma chłopaka. Kocham ją za to. Utarła mu nochala :D
      Czułam to, wiedziałam, że to będzie Sasuke, bo nie odbierał telefonów, ani nawet nie odwiedził Naruciaka w pace. Ale z tego Uchihy kawał gnojka ;/
      Matko, matko, już myślałam, że różowa umarła, na końcu jeszcze się zastanawiałam, czy to czasami nie jest jakiś wymysł wyobraźni, ale jednak nie. Ufffff.... Kamień z serca :)
      Bałam się, że uśmiercisz Naruto na misji, ale na szczęście tego nie zrobiłaś. Od czasu do czasu happy end jest pożądany ;)

      Zarąbisty pomysł - wciągający, nietuzinkowy. Dużo rzeczy się działo. Nie wszystko było oczywiste, miałam miejsce na własne przemyślenia i nie zawsze trafiałam, co lubię. Co do długości - ja tam takie opowiadania lubię, więc dla mnie im więcej, tym lepiej ;)
      Pozdrawiam :*

      Usuń
    2. A, i czekam na partówkę z SnK <3
      + ale zarąbista muzyka ;)

      Usuń
    3. Jezuuuu! YurikO! Jedna z moich mentorek. Nawet nie wiesz ile dla mnie znaczy to, że tu jesteś! Teraz sama mam wypieki na twarzy! Matko, nie wiem co pisać. xD
      Dziękuję za szczerą opinię i przyznaję, że nie wzięłam pod uwagę tego, że mogłam ogarnąć jakieś powiązania Madary z Sasuke. Jakoś tak chyba jak pisałam, skupiłam się na zbieżności nazwisk, ale jak zwykle. Pomyślałam, zamiast to opisać. :D

      Naprawde mocno, mocno, mooooocno dziekuję za ten komentarz! Nie spodziewałam się nawet, że tu zajrzysz. :3

      Co do SnK, na pewno coś będzie. Ogólnie planuję całe opowiadanie i niedługo ujrzy światło dzienne, więc może coś mi z tego wyjdzie. :D

      Pozdrawiam cieplutko i jeszcze raz, DZIĘKUJĘ! <3

      Usuń
    4. Ja? Mentorka? No co Ty? Zwykły ze mnie przeciętniak :P Ale miło mi, że Cię tak ucieszyłam :D
      Wiadomo, że wszystkiego się od razu nie wyłapie, po prostu byłam ciekawa, co to będzie i tyle ;) Mi też się zdarzają takie przypadki, że przeoczę pewne sprawy ;)
      A niby dlaczego miałabym nie zajrzeć? Wcześniej czy później bym to zrobiła, tylko u mnie jest problem z tym, że lubię robić wiele rzeczy na raz, a na nic czasu nie mam - gdyby nie to, to z pewnością byłabym tu wcześniej ;)
      Jaram się *w* Już nie mogę się doczekać <3 Mam nadzieję, że będzie dużo Leviego - ubóstwiam go *w*
      A również pozdrawiam :* Spoxik ;)
      Buziole ;* <3

      Usuń
    5. BĘDZIE DUŻO LEVIEGO! ^^

      Usuń
  7. Masakra... Tak dobrze napisanego opowiadania jeszcze nie czytałem, piszesz znakomicie po prostu ;)
    Czekam na kolejna jedno partówke i zycze weny bo jestes genialna ;]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pan! O jejku, mamy Pana! Strasznie mi miło! Znowu się zarumieniłam...
      To strasznie fajnie otrzymać opinię od mężczyzny!
      Dziękuję strasznie za miłe słowa, mam nadzieję, że szybko nie uciekniesz! :)

      Usuń
    2. Nigdy! Będę częstym gościem na tym blogu ;]

      Usuń
  8. Jaram się tym, jaram się tym, jaram się tym tym tym! Elokwencja na żenującym poziomie, ale wiesz co myślę. xD Wlazłam, żeby przeczytać jeszcze raz scenę z końca randki. ^^

    OdpowiedzUsuń
  9. Ha ha! Tu też Cię śledzę Mayako! Ja nie mogę... Ty jakieś cuda czynisz, naprawdę. Nigdy nie lubiłam NaruSaku (nawet nie wiem czemu - bo nie), przeniesienia postaci z "Naruto" do świata realnego (jak wyżej) i jednopartówek - bo jakby nigdy nie miały dobrej... hmm... jak to powiedzieć...formy? Jak już jakąś czytałam, to zawsze było to samo - takie jakby wyrwanie bohaterów ze środka życia i takie błahe zakończenie a'la "I żyli długo i szczęśliwie" albo "Wszyscy zginęli", no i do tego zawsze były KRÓTKIE, a u Ciebie jest no nie wiem no... Inaczej! Jest jakiś wstęp, powoli rozwijasz akcję i da się ją przeżywać, nie jest to takie schematyczne. Nad twoimi opowiadaniami siedzi się po kilka godzin i to jest świetne. Jeśli chodzi o "Save me..." to zawsze jednak czuję niedosyt, no bo wiesz, zżera mnie ciekawość co będzie dalej. No ale to jest zrozumiałe, w końcu to jakby książka. A tu jest właśnie to na co CAŁE ŻYCIE CZEKAŁAM (no dam się ponieść chwili). Jest wszystko od początku do końca, jest długo i jestem naprawdę zadowolona po przeczytaniu takiego dzieła. Nie wiem jak to inaczej określić - nie czuję niedosytu. Matko, ale się rozpisałam. .. No nic, życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taaak, to chyba mój najdłuższy tekst. Jakiekolwiek opowiadanie, stworzone w życiu, które ma ciągłą fabułę, nie podzieloną na rozdziały. Cieszę się strasznie, że tak się podobało! :) Buziaki!

      Usuń
  10. Muzyczka przednia, szablon przepiękny (ostatnio zakochałam się w liliowym kolorze). Zaraz zabieram się za czytanie. Z niecierpliwością czekam na ten horror, który tworzysz :) Dodaję Cię do linków u mnie, w zakładce Polecam i czytam. Na pewno będę zaglądać regularnie. Buziaki!
    aishiteru-itachi.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  11. Długo odwlekałam przeczytanie tej jednopartówki. Dlaczego? A to dlatego, że ją sprawdzałam chociaż w połowie, a żeby się "wczuć" w czytanie musiałam poczekać przez dłuższy okres czasu, by choć trochę zapomnieć co w niej było. :D Ale dałam radę!

    Kurde, wiedziałam jak tylko Haruno wyszła ze szpitala i żegnała się z Madarą, że to Sasuke jest tym złodziejem, reheheh. Ma się ten instynkt. :DDD
    Partówka na wysokim poziome, cholero Majko! Styl pisania jest zajebisty i najbardziej w tym wszystkim uwielbiam Uzumakiego, który jest taki cotowaty, ale męski <3 Mrauuuu.

    "Tylko czy tak naprawdę się do tego nawawałem?" - nadawałem
    "Wszystko miałem przygotowane. Wystarczyło znieść dwie torby, wsiąść w samochód i pojechać na drugi koniec Tokio, skąd maiłem wylot." - Maiłem <33 miałem, kotku XDD

    To tyle z literówek, innych błędów jakoś nie chce mi się szukać, i tak nie zwracałam na nie uwagi. :DDD

    Wgl, coraz bardziej jaram się NaruSaku przez Ciebie, łajzooooooooooooooo! Aż będę musiała coś napisać z nimi w roli głównej, choć nie wyjdzie mi to tak zajebiście jak Tobie, to po prostu muszę!
    To najlepsza partówka z tym paringiem, ever! <3

    Miło było choć troszkę pomóc w poprawianiu błędów! Ole, trzymaj się! I więcej takich partówek.

    Pozdrawiam!
    PS. JA CAŁY CZAS CZEKAM NA PARTÓWKĘ SS, BĘDĘ CIĘ PRZEŚLADOWAĆ DO KOŃCA TWOICH DNI XDDDDDDDD
    <3

    OdpowiedzUsuń
  12. 700 jenów to 20 zł xD
    A 500 to 15
    Przy tej wiedzy rozmowa Naruto z Sasuke na początku rozdziału jest prześmieszna.
    "— Słuchaj, muszę lecieć do Londynu — zaczął spokojnie. Od razu wiedziałem, że chodziło o pieniądze. — Mam tam wykonać kilka zleceń, więc przypłynie mi niezła sumka. Od razu ci oddam!
    — Ile? — mruknąłem.
    — Jakieś (siedemset jenów) 20 zł starczy.
    Krew odpłynęła mi z twarzy. Do takiej sumy jeszcze nigdy nie dobił. Co prawda, faktycznie, zawsze zwracał mi te pieniądze, ale aktualnie sam znajdowałem się w nie najlepszej sytuacji finansowej. Przynajmniej nie na tyle dobrej, by wyciągnąć z banku siedem baniek.
    — (Pięćset) 15— sparowałem, patrząc mu w oczy. — Więcej nie mam.
    Bił się z myślami, ale przystał na moją propozycję. Skinął głową, jednak na jego twarzy pojawił się dziwny grymas.
    — Zrobiłbyś mi dziś przelew? — spytał, dziękując jednocześnie krótkim skinieniem za kufel z piwem, który podał mu Aburame."

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oprócz tego partówka bardzo mi się podobała, nie napisze jakiegoś rozwlekłego komentarza, bo czytałam dość dawno, poza tym nie umiem zachwalać (bo jak tu napisać w jakiś rozwleklejszy sposób, że wszystko super, wytykać błędy łatwiej)

      Usuń
  13. (fak, komentarz mi się nie dodał, bo wifi wyłączyłam T^T)

    ponownie przeczytałam narusaku w twoim wykonaniu i, jejuśka, dajcie mi więcej! proszę cię - kolejny raz humor i smutek! a później jestem dziwną mieszanką, bo takie cuda czytam ;;; (wtf martyna, wtf? gdzie tu sens ;;;)
    ale okej - w beznadziejnym skrócie (brak weny na dobre komentarze):
    AAA, NARUSAKU <3
    KIBAHINA </3
    TWOJA KOLEJNA PEREŁKA ♡

    pozdrawiam i przepraszam za żenujący komentarz (taki komentarz jaka właścicielka XDDD)
    weeeeny,
    m.

    ps: kurde, a Haruno to umarła czy nie? XD bo tak nie mam pewności, serio XD niby w os'ie był fragment o cmentarzu i później ten tekst "wyjdź z mojej głowy", ale no :o NO JA NIE WIEM XDDD ALE DOBRA, ARIGATOU ZA SHOTA - OBY WIĘCEJ, OBY WIĘCEJ!

    OdpowiedzUsuń
  14. Partówka boska. A Madara przecudny. Aż się prosi, żeby było go gdzieś takiego więcej.

    OdpowiedzUsuń
  15. Laska wiesz co.... Ja Cię zabije!
    Btw.. jestem persem, który ma zapierdol w szkole, ale postanowił wczoraj poczytać coś o Narusaku i trafił tutaj -> zawalił matmę, ale jebać matmę!
    Notka świetnie, czytało mi się ją wyjątkowo przyjemnie, zwłaszcza, że o Narusaku jest tak mało dobrych blogów. Poważnie! Nie obrażając nikogo (nie podam adresu), ale mi osobiście jako początkującemu humanowi odechciewa się czytać takich partówek, w których popełnia się masę błędów ortograficznych, czy podstawowych gramatycznych to ten kot już wychodzi xD
    Chociaż sam nie jest bezbłędny! Popełniam masę błędów i jak się sprawdzam to i tak pominę masę rzeczy ;-; niestety.
    ALE ALE ALE ALE!
    Ja tu miałam wyrazić swoją opinię o Nieszczęsnej serwetce.
    Ekhem... *siada wygodnie na krześle i stuka poduszeczkami o klawisze* Cholercia, ciężko pisać łapkami...
    Po pierwsze: Fabuła.
    -> Ciekawy pomysł, którego wcześniej jeszcze nie spotkałam łohoho... brawo!
    -> Akcja w miarę dynamiczna i cholernie wciągająca, za co masz wielki plus! Na dodatek Kiba <3 ukradłaś moje serduszko! Tylko nie lubię Hinaty :") na szczęście ciężko mi było doszukać się czegoś o ich relacji, więc nie płakałam xD z drugiej strony, już bardziej pasuje do Kiby niż Naruto (Hinata), chociaż osobiście wolałabym jakby albo skończyła samotnie, albo z emoskiem Sasuke (pers nie lubi też Sasuke :") ) Hmm.... po tym opowiadaniu jeszcze bardziej go nie lubię, co w zasadzie mnie cieszy (nie tolerancyjny anty-emos, to ja xD )
    -> Coś czego się nie spodziewałam... a to też kuźwa masz! Kushina i 38 lat? xd Znaczy czytałam twoje wyjaśnienie (hah...), ale pers w zasadzie rozwiązał ten problem w móżdżku nieco inaczej! Uznałam, że walić matmę i są trochę po czterdziestce a jak nie, to kogo to obchodzi!
    Wgl.! Bardzo mnie cieszy, że Minato i Kushina żyją <3 Uwielbiam ich, poza tym świetnie przedstawiłaś ich jako nieco toksyczną(zabawną) kochającą się rodzinę. Kolejny plus!
    Więcej plusów za Inuzukę i jego genialne odzywki <3 Mogłabyś napisać coś o nim i może jakaś OC postać? Hm? xd
    -> hmm... rzadko podobają mi się sceny erotyczne, ale twoja mnie kupiła! Po pierwsze takiej jeszcze nie czytałam ( a czytałam MAŁO, w końcu jestem grzecznym kocurkiem xd) podoba mi się, że nie przedstawiłaś tego na podstawie rozebrali się pach- pach -pach- i koniec! Bum, koniec seksów! To strasznie...dziwne. Znaczy nie wiem jak to jest w realu, ale myślę, iż jakaś intymność i romantyzm powinny być obecne do jakiegoś stopnia. Zresztą przejdę teraz do dalszych punktów/punktu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po drugie: Pisownia.
      -> Raz, dwa, czy trzy zdarzyło się się wcisnąć nie ten zaimek co trzeba przed ten właściwy z tego co pamiętam xd Ale każdemu się to zdarza. Wiesz.. ja raz napisałam tak Wziął kubek do ręki kubek i w zasadzie sprawdzałam tekst z tym zdaniem trzy razy i wiesz co? NIE ZAUWAŻYŁAM TEGO! Mam tak za każdym pieprzonym razem ;-; Nigdy się tego nie pozbędę! XD
      Wracając do siebie. Innych błędów nie widziałam, moje serce się raduję, proszę o więcej shutów, blogów i poznania twojej historii (za stalkowanie się Ciebie wezmę się na weekend, jak już ogarnę szkołę, którą i tak chyba zawale, żegnajcie piątki ;-; )
      Poza tym Twój styl... Cholernie przyjemny jak na narrację pierwszoosobową, za którą specjalnie nie przepadam xd Aż dziw mnie wziął, kiedy stwierdziłam, że tutaj absolutnie mi nie przeszkadza a nawet bardziej mi pasuje, bo mogę lepiej poznać przemyślenia blondyna. <3 :D
      Po trzecie: Paring.
      -> Kocham Narusaku, KibaOC, MinaKushi i Obirin <3 oczywiście są też paringi, które lubię ale no... mam też swoje perełki <3 Niestety na blogu nie znalazłam idealnej OC dla Kiby (może sama kiedyś dogodzę swoim wymaganiom xd) .. KURDĘ! Kocham Cię za opko o Narudsaku, poza tym Sasuke w pierdlu na piętnaście lat? Klękajmy przed Tobą i dziękujmy za Twoją dobroć! <3

      Chyba już się domyśliłaś, że bardzo mi się podobało ^^ Od dzisiaj masz mnie jako fankę i niedługo skoczę na 28 weeks! Poza tym masz tam koncepcję na partówkę Odbicie .. ten no... mogłabyś zrobić tam Narusaku zamiast Sasusaku, jeżeli nadal jesteś niezdecydowana? Byłabym najszczęśliwszym kotem na świecie!
      Poza tym czytałam o innych pomysłach... ciekawe tytuły oraz paringi, które bardzo lubię <3
      Kupiłaś mnie!
      Obserwuję tego bloga (na inne też pewnie wbije)
      i czekam na inne twoje dzieła (Sasusaku nie czytuję nigdy, nawet spod ręki tak dobrego pióra jak twoje, wybacz mi proszę) ale masz też inne twory, które z chęcią poczytam!

      A teraz już trzymaj się!
      Pozdrawiam!

      P.S.
      One-shot zajebisty. Ale to już powtarzam, któryś raz z kolei xd

      Usuń
    2. no i oczywiście się w jednym komentarzu nie zmieściłam... a marudzą, że jestem małomówna xd

      Usuń
    3. Jak teraz czytam swój komentarz to dochodzę do wniosku, iż nie ma najmniejszego sensu :')

      Usuń
    4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń

uśpieni

© Design by Agata for WS. Scroller, pattern.