Nie
będę trzaskać długiego wstępu, bo tego nie lubię i nie potrafię
przemawiać. Powiedziała Mayako – dziewczyna studiująca
filologię polską, którą w przyszłym roku poszerzy o
specjalizację dziennikarską.
Nienawidzę tej partówki całym sercem. Za to, co musiałam z nią przechodzić przez ponad dobę, by w końcu ją dodać. W każdym razie, została mniej więcej do połowy zbetowana przez moją kochaną
kruszynkę – Sasame Ka. <3 Dziękuję Ci serdecznie.
Jeżeli gdzieś dalej pojawią się jakieś błędy, to nie za jej
sprawą, a moją oraz Kejży i Ichirei, które mnie popędzały. xD EDIT: Kejża zbetowała resztę. XD
Dedykuję
ją wszystkim fanom NaruSaku – paringu do którego przekonałam
się, gdy wystartowałam z 28 weeks later.
Manga:
Naruto
Gatunek:
Kryminał, komedia, romans
Kategoria:
NaruSaku
Ograniczenia:
+18, pojawia się wątek erotyczny! Sporo przekleństw!
Uwagi:
Nie odpowiadam za swoją niepoprawność językową i, w pewnych
momentach, logiczną. Mam bujną wyobraźnię xD
~***~
—
Dzisiejszej nocy, w okręgu Setagaya, miała miejsce kolejna
kradzież. Seryjny złodziej, bo tak można go nazwać, włamał się
do mieszkania starszego małżeństwa, które wyjechało na wczasy.
Sąsiadka zgłosiła na policję, iż słyszy jakieś dziwne dźwięki,
a jest pewna, że jej znajomych nie ma w domu. Mówiła również, że
uprzedziliby ją o odwiedzinach rodziny. Nim jednak policja dojechała
na miejsce, złodziej zniknął po raz ósmy w tym miesiącu, nie
pozostawiając za sobą śladu, a zabierając wszelkie kosztowności.
Jak długo potrwa jeszcze ten koszmar? Czy policja ukrywa jakieś
istotne informacje? Miejmy nadzieję, że dowiemy się tego jak
najszybciej! Relacjonowała, Ashi Mouro.
—
Zbliża się do mojego osiedla, świetnie — prychnąłem pod nosem.
Siedziałem
przy niewielkim stoliku. Światło w tym pubie było słabe, przez co
wiecznie panował tam dziwny, jednak klimatyczny, półmrok. Naprawdę
mocno zniecierpliwiony, stukałem kluczem o drewniany blat i
wpatrywałem się w ekran telewizora zawieszonego na ścianie. W domu
nie miałem na to czasu, albo mnie w nim nie było albo spałem.
Pilot dawno zniknął pod płachtą kurzu.
Zwróciłem
znudzony wzrok w kierunku drzwi, które otworzyły się zamaszyście.
Do środka wszedł brunet odziany w swoją ulubioną, znoszoną,
skórzaną kurtkę. Machnął ręką znajomemu barmanowi i rozejrzał,
szukając mnie wzrokiem. Chwilę później był już obok, ciągnąc
za sobą duszący zapach dymu papierosowego.
—
Siemasz, Uzumaki — rzucił, przewieszając skórę przez oparcie
krzesła.
—
Dłużej się nie dało? — fuknąłem, podając mu rękę. —
Sasuke, wiesz, że niespecjalnie miałem dziś czas i jeszcze się
spóźniasz.
—
Miałem kilka spraw do załatwienia. — Usiadł naprzeciwko mnie;
przejechał dłonią po twarzy, którą zdobiły drobne kropelki
potu. — Nienawidzę lata.
Też
go nienawidziłem. Gorąc nie sprzyjał mi dosłownie w niczym,
jednak nie byłem na tyle głupi, by latać w ten skwar w kurtce.
—
Do rzeczy… — Spojrzałem na elektroniczny zegarek, który okalał
nadgarstek. Dochodziła osiemnasta, a ja, umówiony na piętnaście
po z moją matką nadal tu siedziałem.
—
Shino! Dwa piwka! — krzyknął Uchiha, gdy minął nas kolejny
barman.
—
Jedno! — poprawiłem go, po czym zerknąłem na niego znacząco. —
Wiesz, że zaraz będę prowadzić.
—
Tak, tak — prychnął, odwracając się co chwilę za siebie.
Spoglądał na drzwi.
Jego
zachowanie z reguły bardzo mnie denerwowało, ale dziś przechodził
już samego siebie.
—
Możesz mi w końcu powiedzieć, co było tak ważną sprawą, przez
którą tu jestem? — O, udało mi się. Wreszcie skupił na mnie
całą swoją uwagę.
—
Słuchaj, muszę lecieć do Londynu — zaczął spokojnie. Od razu
wiedziałem, że chodziło o pieniądze. — Mam tam wykonać kilka
zleceń, więc przypłynie mi niezła sumka. Od razu ci oddam!
—
Ile? — mruknąłem.
—
Jakieś siedemset jenów starczy.
Krew
odpłynęła mi z twarzy. Do takiej sumy jeszcze nigdy nie dobił. Co
prawda, faktycznie, zawsze zwracał mi te pieniądze, ale aktualnie
sam znajdowałem się w nie najlepszej sytuacji finansowej.
Przynajmniej nie na tyle dobrej, by wyciągnąć z banku siedem
baniek.
—
Pięćset — sparowałem, patrząc mu w oczy. — Więcej nie mam.
Bił
się z myślami, ale przystał na moją propozycję. Skinął głową,
jednak na jego twarzy pojawił się dziwny grymas.
—
Zrobiłbyś mi dziś przelew? — spytał, dziękując jednocześnie
krótkim skinieniem za kufel z piwem, który podał mu Aburame.
—
Tak, ale jakoś późnym wieczorem… Nie wiem, o której będę w
domu — chrząknąłem.
Drzwi
pubu otwierały się, co jakiś czas i mało mnie to interesowało,
jednak moje spojrzenie poszybowało w tamtym kierunku, gdy do środka
wkroczyła jakaś kobieta.
Wysoka
i szczupła. Smukłe nogi wystawały spod kremowej, letniej sukienki,
do której założyła damskie buciki tego samego koloru. Niedługie,
różowe włosy, sięgały jej do ramion. Zastanawiałem się jakie
ma oczy. Zamarłem, gdy zerknęła w naszym kierunku. Nienaturalnie
soczysta zieleń spotkała moje spojrzenie. Posłała mi krótki
uśmiech, jednak Sasuke również na nią spojrzał; wtedy mina
dziewczyny dziwnie stężała. Uchiha był babiarzem, nie zdziwiłbym
się, gdyby miał ją już w swoich łapach.
—
Jaka ładniutka — mruknął, obserwując jak siada przy barze.
Chyba
nie znał tej osoby. Całe szczęście? Nie wiedziałem, jeśli
wyszedłbym stąd, to zapewne odpowiednio by się nią zajął. Nie
liczyłem na nic, nie wyróżniałem z tłumu, więc nawet nie brałem
pod uwagę jej zainteresowania.
Poczułem,
że telefon zaczął mi wibrować w kieszeni spodni. Sięgnąłem po
niego, a na wyświetlaczu widniała roześmiana twarz mojej
rodzicielki, która czegoś ode mnie chciała. Niby nic dziwnego,
póki nie wydzwaniała sto razy na godzinę.
—
No, co tam? — spytałem, przykładając telefon do ucha.
—
Twój ojciec to imbecyl! — krzyknęła, tak głośno, że oderwałem
smartfona od głowy, bojąc się uszkodzenia słuchu.
—
Co tym razem? — Lubiłem swoją podzielność uwagi.
Mogłem
słuchać jazgotu matki i obserwować obiekt mojego zainteresowania,
który mieszał słomką jakiegoś drinka.
—
Źle słuchał Tsume! Siedzę już gotowa, a urodziny Hany mają
zacząć się dopiero o dwudziestej!
—
Nie marudź, masz więcej czasu na pudrowanie nosa — zaśmiałem
się, odchylając do tyłu na krześle.
—
Ty też chcesz mnie zdenerwować?! — ryknęła, ponownie drażniąc
moje ucho. — Samej nie chce mi się tam iść, ale to nasza
chrześniaczka…
—
Po co mi o tym mówisz? — Uniosłem ku górze brew. — Mamo,
dzwonisz do mnie, bo ci się nudzi… Zajmij się czymś, sprawdź
prezent… nie wiem. — „Samej nie chce mi się tam iść”?! —
Co ty chrzanisz, przecież podniecasz się tą wizytą od dwóch
tygodni. Nagle nie chce ci się jechać?
—
Tak, tak — warknęła, zwyczajnie mnie zbywając. — W każdym
razie, nie pędź do nas… Ale też się nie spóźnij!
—
Dobrze — jęknąłem.
Odłożyłem
komórkę na stolik i znowu wbiłem spojrzenie w różowowłosą.
Sasuke rozmawiał z jakimiś swoimi znajomymi ze stolika obok.
Dziwiłem się, że odpuścił sobie zaloty. Może to miał być mój
wieczór?
Gdy
dziewczyna obróciła się na krześle i popatrzyła na mnie,
poczułem lekkie zawstydzenie. Jej wzrok był przyjazny, ale nie
mogłem odepchnąć od siebie pewnego wrażenia. Coś się za nim
kryło…
Nabrałem dziwnej ochoty na to by ją poznać, jednak nie miałem
zielonego pojęcia, jak się za to zabrać, a ochoty na proszenie o
pomoc Sasuke – tym bardziej.
Musiałem
odpuścić, nie nadawałem się do tego. Brakowało mi nawet krzty
ochoty na jakieś kombinacje. Usiadłem wygodniej i spojrzałem na
okno, a raczej widok za nim. Od rana przeczuwałem, że duchota
zwiastowała deszcz; miałem rację. Ciężkie chmury zdobiły już
niebo, przesłaniając widok nieboskłonu.
Obiecałem
rodzicom, iż zawiozę ich do domu Kiby, a później odbiorę. Nie
mogłem zostać na przyjęciu, bo o dwudziestej pierwszej musiałem
być w pracy przy magazynie. Opóźniona dostawa z hurtowni musiała
zostać przyjęta, ponieważ ranek następnego dnia był ostatecznym
terminem wydania zamówień przez firmę taty. By nie odbierać mu
możliwości spędzenia miłego wieczoru, przejąłem to zadanie na
siebie.
Westchnąłem
i zwiesiłem do tyłu głowę.
Skoro
miałem czas, to nie musiałem się nigdzie spieszyć. Wbiłem znowu
wzrok w telewizor, gdzie prezenterka opowiadała coś o lokalnym ZOO
i małpach, które zaatakowały jakiegoś gówniarza. Życie… po to
wszędzie wiszą tabliczki o tym, by nie prowokować zwierząt. Ale
ludzie to ludzie.
—
Będziesz tak siedzieć o suchym pysku? — Uchiha wyrwał mnie z
letargu.
Sam
czasem zachowywał się jak pawian, jednak jego nie trzeba było
prowokować do tego, aby rzucił się na innego człowieka. To
typ bezpośredni, nietolerancyjny, zimny, więc lutnięcie
kogoś w twarz, kto czymkolwiek mu nie przypasował, nie robiło na
nim wrażenia.
—
Nie — prychnąłem.
Podniosłem
się gwałtownie, a dwie płytki nieśmiertelnika zawieszonego na
mojej szyi zadzwoniły, uderzając o siebie. Podszedłem do lady baru
i zerknąłem na Shino. Skinął mi głową, bym chwilkę poczekał.
Oparłem się łokciami o blat, wsparłem brodę o splątane dłonie.
Przeniosłem wzrok na lustro, do którego przymocowane były półki,
służące za podporę różnego rodzaju alkoholu, zamkniętego w
kolorowych butelkach. Spoglądałem na odbicie różowowłosej;
dzielił nas jakiś mężczyzna.
Choćbym
chciał, nie mogłem powiedzieć, że nie jest ładna. Miała
delikatne rysy twarzy i bladą skórę. Zdobiły ją lekkie rumieńce.
Wielkie, zielone oczy skierowane były przed siebie; mogłem
przysiąc, że czymś się martwiła. Emanowała od niej niepewność,
która uderzyła we mnie ze zdwojoną siłą, gdy dzielący nas
klient odszedł.
Odruchowo
odwróciłem głowę w stronę dziewczyny. Nadal brodziła plastikową
rurką po dnie szklanki, jednak płynu już prawie tam nie było.
Miałem niesamowitą ochotę jakoś jej pomóc, bo uśmiechnięta
stawała się jeszcze piękniejsza. Mimo to zwykły brak odwagi
odbierał mi możliwość zrobienia czegokolwiek.
—
Co tam chcesz? — Aburame stanął na wprost mnie, wycierając
szklankę od piwa.
—
Zrób mi espresso, proszę cię — mruknąłem błagalnym, zmęczonym
głosem.
—
O tej godzinie? — spytał, odstawiając szkło na szafkę za sobą.
—
Przede mną długa noc…
Łypnąłem
na dziewczynę. Przyglądała mi się uważnie, a po jej twarzyczce
błądził lekki uśmiech. Zmrużyłem lekko oczy, czując, jak kącik
moich ust zaczyna unosić się mimowolnie ku górze. Prawie
rozchyliłem usta, by coś powiedzieć…
—
E, Uzumaki! — Głos Sasuke sprowadził mnie jednak na ziemię.
Odwróciłem
się w jego stronę, a ten machał moją komórką. Wyświetlacz był
włączony. Wypuściłem głośno powietrze z płuc zawiedziony takim
obrotem spraw, wróciłem do stolika. Odblokowałem ekran i
przewróciłem oczyma, widząc wiadomość od Kiby:
Stary,
pamiętaj, że jutro Cię nawiedzam. Przysięgam, że jeżeli zastanę
Cię śpiącego, to postawię Ci klocka na poduszce obok.
—
Co tam? Masz już jakąś dupeczkę? — Sasuke nachylił się nad
telefonem, który zdążyłem zablokować.
—
No — odparłem przeciągle, odwracając wzrok w stronę okna.
—
Co ty gadasz?! — Uderzył dłonią o stół.
Coś
rozdrażniło mnie w jego tonie. Niby zaskoczony, zaintrygowany…
Ale gdzieś tam majaczył zawód i złość. Nie brnąłem, jednak
nie chciało mi się nad tym w ogóle myśleć.
—
No serio, serio — mruknąłem, wysyłając zdawkowego sms-a, jako
odpowiedź do kumpla. — Ma kasztanowe włosy, ciemne oczy. Jest
mojego wzrostu, jakoś czterdzieści w bicu, a na klatę spokojnie
wrzuca sto pięćdziesiąt.
—
Co?! — Zmarszczył śmiesznie czoło, cofając głowę.
—
Stałem się pedałem, od kiedy się znamy, ale nie przyznaję się —
zakomunikowałem na tyle spokojnie, na ile tylko potrafiłem, po czym
poruszyłem w jednoznaczny sposób brwiami.
—
Nawet jeżeli to żart, to bardzo głupi — syknął.
—
Pozostawię cię w niewiedzy.
Nagle,
przed moim nosem pojawiła się mała filiżanka na okrągłym
spodeczku. Powiodłem wzrokiem za odsuwającymi się od niej dłońmi
i zatrzymałem go dopiero na twarzy dziewczyny.
Nie
miałem zielonego pojęcia, dlaczego to różowowłosa mi ją
przyniosła. Uśmiechnęła się do mnie przelotnie i zwróciła za
siebie. Splotła z tyłu dłonie; wróciła do lady tanecznym
krokiem. Zabrała rzeczy, skinęła głową w podziękowaniu do Shino
i skierowała się do wyjścia, przed którym zerknęła na mnie po
raz ostatni.
Znikła.
—
O, chyba komuś wpadłeś w oko.
Sasuke
drwił ze mnie. Jak często w takich dziwnych chwilach.
Mój
wzrok pozostał jeszcze przez chwilę zawieszony na drzwiach.
Poszybował w końcu na kawę, która okazała się być kolejną
niespodzianką. A właściwie serwetka, ułożona pod nią; była
złożona na pół, ale od razu dostrzegłem przebijający się tusz
długopisu.
Brunet
tego nie zarejestrował. Szybko przechwyciłem papier i wcisnąłem
do kieszeni. Serce biło mi ciut mocniej, czułem, jak zaczynają mi
się robić wypieki na twarzy. Dawno tego nie doświadczyłem… Choć
tak naprawdę nie mając pojęcia co tam jest zapisane, to
sugerowałem się filmowymi motywami. Wolałem myśleć, że znajduje
się tam numer telefonu niż krótka wiadomość o treści „Masz
krzywy ryj, zgiń”.
—
Co ty na to, by wybrać się jakoś na dniach na czerwoną? —
spytał Sasuke, znowu odrywając mnie od własnej, nienamacalnej
rzeczywistości.
Odstawiłem
pustą filiżankę na spodek i popatrzyłem na niego, nie ukrywając
swojego zażenowania. Czerwona to ulica. Najkrótsza w tej dzielnicy.
Na jednym z niewielkich podwórek, stał dom z czerwonej cegły. W
oknach wisiały bordowe zasłony. Płotu nie zdobiła żadna tablica
czy szyld. Nic.
Burdel.
—
Chcesz, idź. Ja ci nie bronię — mruknąłem, zbierając ze
stolika swoje rzeczy.
Poupychałem
je do kieszeni, a kluczyk od mojego peugeota 4007 zawiesiłem na
palcu. Podniosłem się, cichutko odsuwając krzesło i zgarnąłem z
oparcia czarną bluzę.
—
Za grosz chęci do zabawy — prychnął. — Już idziesz?
—
Mówiłem ci, że dziś się spieszę — odparłem i klepnąłem go
w ramię. — Wieczorem zrobię ci ten przelew. Trzymaj się.
—
Dzięki, na razie!
Rześkie
powietrze było cudowne. Owiało moją twarz i poruszyło gwałtownie
włosami. Burza zbliżała się wielkimi krokami, sprowadzając tym
samym silne podmuchy wiatru.
Przeszedłem
pospiesznie na drugą stronę ulicy, czując pierwsze krople letniego
deszczu. Otworzyłem auto, wskoczyłem do środka, a gdy wyjechałem
na ulicę, woda zaczęła lać się z nieba strumieniami.
Już
czułem narzekanie matki.
***
—
Czemu akurat dzisiaj?! — jęknęła, wodząc wzrokiem za
spływającymi po szybie okna strugami deszczu.
—
Kushina, uspokój się — westchnął ojciec, opadając obok mnie na
kanapę. — Wyjeżdżamy dopiero za pół godziny, a zaczyna
przechodzić.
—
Wszędzie będzie błoto — sparowała, zawieszając wzrok na
zewnętrznym świecie.
—
Trudno, kochanie.
Podziwiałem
go za to. Nigdy nie rozumiałem, skąd brał do niej cierpliwość.
Większość kobiet była gadatliwa, denerwująca, uciążliwa, ale
moja matka stanowiła kwintesencję mentalności stereotypowej
kobiety. A ja? Odziedziczyłem to po niej… Charakter, nie
kobiecość!
On, mimo wszystko, zawsze był tak spokojny.
Nawet,
gdy kilka lat temu na wakacjach w Egipcie jakiś człowiek chciał
odkupić od nas mamę za wielbłądy. Żadne tłumaczenia Minato nie
działały, w końcu z pełnym spokojem i opanowaniem lutnął typa w
twarz. Przez całe życie nie myślałem, że ma tyle siły.
— Kiedy tam wracasz? — spytał, spoglądając na mój
nieśmiertelnik.
Odruchowo
skryłem go pod bluzą i uciekłem gdzieś wzrokiem. Niepotrzebnie o
to pytał. Matka miała mi to wszystko za złe. Gdy wyjeżdżałem na
misję tylko ojciec utrzymywał ze mną stały kontakt. Ona nie
potrafiła pogodzić się z moimi decyzjami. Ze zwykłego strachu,
jak każda rodzicielka.
—
Aktualnie czekam na jakieś wezwanie — odpowiedziałem mu dopiero,
kiedy mama zwabiona dźwiękiem swojej komórki, poszła do kuchni. —
Może przyjść w każdej chwili, jak zawsze.
—
Oby jak najpóźniej — mruknął, zakładając dłonie na karku. —
Matka ma dziwny humor od kilku dni.
—
Zauważyłem.
—
Mówi, że ma dziwne przeczucie — zaśmiał się, poprawiając
kołnierz błękitnej koszuli, którą włożył w czarne spodnie. —
Śniło jej się, że ktoś mierzy do ciebie z pistoletu.
Przełknąłem
ślinę. Na misji nie był to wcale taki niecodzienny widok. W każdej
chwili mogłem skończyć z kulką tu i ówdzie.
—
Ale w twoim mieszkaniu — dodał, widząc moją minę. — Zacznij
się zamykać, wiesz, że jej intuicja jest często trafna.
Skinąłem
głową, choć w środku mnie rozpętał się istny chaos.
Dlatego
nie lubiłem tu przebywać. W Tokio, domu… Ciągłe myślenie co by
było, gdyby? Za dużo wolnego czasu, który skupiałem tylko i
wyłącznie nad główkowaniem.
Będąc
w Iraku czy innym kozojebczym miejscu, gdzie biegałem z karabinem,
unikając wrogich strzałów, nie było na to czasu.
—
Możemy jechać — zakomunikowała matula, a na jej buzi pojawił
się uśmiech. — Hana już przyjechała!
Ojciec
wstał i poszedł jeszcze do łazienki.
— Szybciutko — rzuciłem, stając na nogach. Mama
założyła brązowe buty na obcasie, przewiesiła przez ramię swoją
niewielką torebeczkę w tym samym kolorze. Jasne jeansy okalały jej
zgrabne, jak na ten wiek nogi; a słoneczna, żółta, luźna koszula – wciągnięta w spodnie – rozjaśniała wesołą twarz. Włosy
związała w kucyka, wypuszczając dwa kosmyki, opadające na skronie. — Ładnie wyglądasz — skwitowałem, opierając się o
drzwi.
Zesztywniała
i chwyciła z szafki ozdobną torbę z prezentem, którą po chwili
odebrał od niej ojciec. Zwęziła usta w cienką linię; zawstydzona
za każdym razem, gdy ktoś ją komplementował.
—
Dziękuję — burknęła, odwracając głowę w bok.
—
No idźcie, ja zamknę — mruknął tata, zakładając buty.
Wyciągnąłem
łokieć, ułożyłem dłoń na brzuchu, by czerwonowłosa złapała
mnie pod rękę i razem z nią ruszyłem do samochodu.
Deszcz
przestał padać, jednak wcale nie zapowiadało się, że odszedł na
dobre, bo niebo rozświetlane było co chwilę z innej strony, a
grzmoty stawały się głośniejsze.
Otworzyłem
drzwi pasażera, by kobieta nie narzekała na mój brak kultury;
moment później, niemalże równo z ojcem wsiedliśmy do auta.
Odpaliłem silnik i ostrożnie wyjechałem na ulicę.
Całą
drogę rozmawialiśmy praktycznie o wszystkim, w pewnym momencie
zaczęła mnie już od tego boleć głowa. Z ulgą przewróciłem
oczyma, widząc po prawie godzinie jazdy dom przyjaciół naszej
niewielkiej rodziny.
Cała
zgraja psów wyleciała nam na powitanie. Żadne z nas nie wysiadło,
widząc ich zabłocone futro. Mama zaczęła rzucać siarczystymi
przekleństwami.
Nie
wiedziałem, że takie słowa istnieją.
Ja.
Wojskowy.
Na
zewnątrz pojawił się wujek, który zagonił zwierzęta do
kojców. Wysiedliśmy i przywitaliśmy się z nim, po czym ruszyliśmy
do domu. Choć miałem zaraz wracać, poczułem obowiązek złożenia
życzeń Hanie.
Gdy
tylko stanąłem w progu, jako ostatni z wchodzących, dziewczyna
wbiegła we mnie i zawisła na mojej szyi. Od lat traktowaliśmy się
jak rodzeństwo i szczerze mogłem powiedzieć, iż oddałbym za nią
życie bez najmniejszego wahania.
—
Słyszałam, że nie możesz zostać — rzuciła zawiedzionym tonem,
gdy złożyłem jej już życzenia.
Kurczę,
zostałbym. Gdyby nie to, że musiałem wracać i odebrać tę
pieprzoną dostawę.
—
Gadałem już z Kibą i Hinatą. — Uśmiechnąłem się delikatnie,
wkładając ręce do kieszeni. Jestem kłamcą. Nie gadałem. —
Odbijemy sobie we czwórkę w ten weekend.
—
Ta — prychnęła i założyła ręce na piersi. — Jak rok temu?
Pies
pogrzebany… Czy kot? Nigdy nie pamiętałem, jak się mówiło…
Choć tu wolałem przystać przy kocie ze względu na ich zamiłowanie
do czworonogów, okalanych mianem najlepszych przyjaciół człowieka.
Dokładnie
rok temu sytuacja była niemalże identyczna. Tylko, że dwa dni po
podobnych słowach, musiałem się natychmiast wstawić w jednostce,
bo zaatakowano naszą bazę.
—
Nie tym razem. — Westchnąłem, siląc się na jak najniższy ton.
Hana
była drugą dziewczyną, zaraz po Hinacie, przy której nie miałem
jakiś hamulców, blokad i innych takich… Czułem się swobodnie.
Hyuugę znam od szkoły podstawowej, a teraz, mając po dwadzieścia sześć
lat – nasza relacja nadal utrzymywała naprawdę dobre stosunki.
Również była dla mnie jak siostra, a od kiedy stworzyła związek
z moim najlepszym kumplem, ta więź wzmocniła się jeszcze
bardziej.
—
Muszę się zmywać — rzuciłem, spoglądając na telefon.
Wyciągając
dłoń z drugiej kieszeni, pociągnąłem razem z nią serwetkę,
która upadła na panele. Zupełnie wtedy o niej zapomniałem!
Schyliłem się szybko i zamknąłem ją w dłoni, po czym podszedłem
do dziewczyny obserwującej moją nagłą zmianę
nastroju.
Przytuliłem
ją raz jeszcze, życzyłem ponownie wszystkiego co najlepsze, a
minutę później siedziałem już w aucie. Zapaliłem górne światło
i rozłożyłem skrawek papieru, który zmiękł lekko w zaciśniętej,
wilgotnej pięści.
Jednak
nie miałem krzywego ryja.
—
O kurwa — westchnąłem i oparłem się plecami o fotel.
Przyłożyłem
serwetkę do kierownicy, wygładziłem ją. Przed oczyma miałem ciąg
cyfr zakończony na „S”.
—
Esss — syknąłem, składając papier.
Włożyłem
go w portfel, wbiłem wzrok w szybę, którą znowu zalewał deszcz.
Musiałem ruszyć tyłek, bo przy takich warunkach dotarcie do firmy
mogło się przedłużyć, a wtedy dostawca mógłby po prostu
odjechać.
***
Leżałem
na kanapie rażony barwnym światłem telewizora.
Dochodziła
już trzecia w nocy, a rodzice nadal nie dawali znaku życia. Albo
się dobrze bawili, albo do cholery pospali, a ja siedziałem jak ten
kołek i czekałem.
Choć
próbowałem skupić uwagę na filmie, to mój wzrok ciągle zbiegał
na stolik do kawy, a konkretniej – pomiętą serwetkę, leżącą
obok pustego kubka. Wszystko było cholernie dziwne, coś mi nie
pasowało. A może to ja byłem za bardzo przewrażliwiony?
—
Wróciłem po ciebie… rozumiesz?! — krzyknął mężczyzna, który
chwycił w swoje ramiona blondynkę.
Nawet
filmy akcji musiały mieć w sobie jakieś ckliwe fragmenty?
—
A to wszystko zaczęło się od przypadkowego spotkania, nie mogę w
to uwierzyć! — Odkrzyknęła, pozwalając mu na pocałunek. W tle
rozległ się wybuch auta, którym uciekali.
—
Ja pierdole — mruknąłem, przełączając kanał.
Życie
sobie ze mnie kpiło? Rozumiałem, że mogłem porwać ją samochodem
z pubu, rozbić się gdzieś po drodze, chwycić w ramiona
i pocałować? Wyznać miłość?
Kurwa,
brakowało mi kobiety, a z drugiej strony wiedziałem, że nie mogłem
się z kimś wiązać, bo gdy umarłbym od strzału jakiegoś kebaba,
to gryzłoby mnie sumienie, że zostawiłem ją samą.
Wyrwałem
się z chorego zamysłu, kiedy komórka zaczęła kręcić kółka na
blacie. Wziąłem ją do ręki i przesunąłem niemrawo kciukiem po
ekranie.
—
Wybawieni? — mruknąłem, rozciągając kończyny.
—
Weź nas stąd zabierz, bo matka przestawiła już cały dom do góry
nogami — wybełkotał ojciec. — Kushina, Tsume zostawcie to już,
błagam was!
Roześmiałem
się, słysząc jego bezradność. Mina mi jednak zrzedła, gdy
uświadomiłem sobie jaka walka przede mną.
—
Już jadę — rzuciłem, wstając.
Wciągnąłem
kurtkę i buty, po czym wyskoczyłem z mieszkania. Zbiegłem na dół
i wyszedłem z klatki. Park, przy którym mieszkałem oświetlały
niewielkie, urokliwe latarnie. Moja okolica była całkiem w
porządku, panował tu spokój, nigdy nie było głośno, ale
mieszkańcy zaczęli się martwić, od kiedy ten złodziej nachodził
okolice.
Wsiadłem
do auta i ruszyłem przed siebie, kalkulując sobie drogę. Miałem
nadzieję, że nie zasnę, chodź dosyć mocno odczuwałem zmęczenie.
Podkręciłem głośność radia, słysząc jakiś sympatyczny
kawałek po czym skupiłem się na drodze.
***
Stanąłem
w progu wielkiego, słonecznego salonu i uważnie zlustrowałem
pomieszczenie, które wyglądało jak po wybuchu. Gdzieś w tym całym
syfie kryła się moja matka; najwyraźniej świetnie się bawiła.
Hana i jej tata, który był w równie żałosnym stanie, co mój
ukochany ojczulek – wcześniej zaprowadzili Minato do auta. Podobno
wojował z naszymi rodzicielkami dwie godziny, by móc w końcu po
mnie zadzwonić.
—
Mamo? — spytałem, nie tracąc czujności.
Coś
poruszyło się za zasłoną przy drzwiach balkonowych. Przewróciłem
oczami i podszedłem do nich. Odchyliłem ciemnożółty materiał i
powiodłem wzrokiem za szczeniakiem, który podreptał sobie w głąb
mieszkania. Dotarł do mnie jednak kobiecy chichot.
Nie
mogłem uwierzyć, że dałem wciągnąć się w zabawę w chowanego,
prowadzoną przez dwie kobiety, mające po trzydzieści siedem i
osiem lat.
—
Padam na twarz — zakomunikowałem, podchodząc do komody, zza
której wystawał podrygujący od śmiechu, brązowy łeb.
Wyciągnąłem stamtąd Tsume i posadziłem na kanapie, po czym
rozejrzałem się za Kushiną. — Chcę pójść spać.
Cisza.
—
Załatwię ci szlaban u ojca, możesz być tego pewna — prychnąłem,
dostrzegając otwarte drzwi wielkiej szafy. — Zero ploteczek i
kawusi u sąsiadek.
W
miarę zmniejszającego się dystansu między mną a meblem –
chichot mojej matki wzrastał, tak samo jak drżenie mebla. Miałem wrażenie, że zaraz się w
tej szafie posika. Pociągnąłem do siebie drzwi i popatrzyłem na
nią z politowaniem. Była na tyle pijana, by nie spostrzec, że już
tam stałem. Zakrywała komicznie usta dłońmi, aby nie parsknąć
śmiechem, a z kącików jej oczu wypływały drobne łzy.
Wrzasnęła,
gdy wyciągnąłem ją ze środka i przerzuciłem sobie przez ramię
jak worek. Złapałem pod kolanami i wróciłem na chwilę do salonu.
—
Pożegnajcie się, żeby potem nie było — mruknąłem, stając
tyłem do cioci.
Zgiąłem nogi, by te wycałowały się za wszystkie czasy, po czym ruszyłem
ku wyjściu. Minąłem w nim Hanę i jej ojca wspartego na niej
ramieniem.
Pożegnałem
ich krótko. Mama o dziwo nie wierzgała się jak szalona, tylko w
spokoju coś sobie kombinowała. Od drzwi wejściowych pod bramę
wjazdową dzielił nas spory kawałek.
—
Wiesz, synku — mruknęła nagle, owijając moje żebra ramionami.
Jej głowa wisiała z tyłu, do góry nogami. Mógłbym przysiąc, że
gdybym nie trzymał drugą ręką czerwonych włosów, kucyk ciągnął
by się za nami po ziemi, brodząc w kałużach.
—
Nie wiem — odparłem, będąc jakoś w połowie drogi.
—
Kochasz mnie? — spytała po chwili.
Skrzywiłem
się sam do siebie, próbując powiązać te słowa w jakąś
sensowną sentencję, ale nie wyszło. Chyba coś po drodze umknęło
w myśleniu.
—
Kocham — odpowiedziałem spokojnie, stając przed furtką.
—
Kłamiesz — rzuciła, podnosząc głos. — Gdybyś mnie kochał,
nie wyjeżdżałbyś tam i nas nie zostawiał. Nie chciałbyś
umrzeć!
Och,
spodziewałem się tego.
Zamknąłem
zdobione skrzydło i postawiłem ją przy aucie. Zerknąłem
ukradkiem na tylne siedzenia; dziękowałem w duchu ojcu za to, że
smacznie spał, gdy matka zdobywała nowe pokłady energii. Oparłem
Kushinę o samochód i stanąłem tuż przed nią, spoglądając w
jej oczy, które wbrew pozorom patrzyły na mnie bardzo przytomnie.
—
Co ty wygadujesz za głupoty, co? — mruknąłem, rozglądając się
po zalesionej okolicy. — Naprawdę chcesz poruszać ten temat
akurat w tej chwili?
—
Byłam złą matką? — Zachwiała się lekko, jednak nim zdążyłem
ją złapać, wyprostowała się.
—
Nigdy tego nie powiedziałem. Wiesz dobrze, że jest wręcz
przeciwnie, zawsze się tobą chwaliłem. — Nie kłamałem, była
wspaniałą opiekunką. — A co do tematu miłości, to nawet nie
próbuj mnie zdenerwować. Wiesz, że jesteś w moim życiu jedyną
kobietą, choć to mogłoby się w końcu zmienić. — Westchnąłem.
— Mimo to, zawsze będziesz najważniejsza. Dla mnie, dla tego
biedaka, który tam śpi. — Skinąłem głową na ojca, który
przekręcił się na drugi bok. — A teraz przestań snuć jakieś
głupie myśli i wsiadaj do samochodu, bo umrę, jeżeli nie wejdę
zaraz pod kołdrę.
Otworzyłem
drzwi, a ona posłusznie weszła do środka, ze skruszoną miną.
Zająłem miejsce kierowcy i zawiesiłem dłonie na kierownicy.
Zastanawiałem się przez chwilę nad jej słowami, czując jak
obserwuje mnie spod roztrzepanych włosów.
—
Zapnij pas — nakazałem, przekręcając kluczyk.
Silnik
warknął.
Wyjechałem
na ulicę i usiadłem wygodniej. Jechaliśmy w ciszy, jednak coś nie
dawało mi spokoju.
—
Dlaczego uważasz, że chcę umrzeć? — wypaliłem, gdy w końcu
się do tego zebrałem.
Podniosła
wzrok i omiotła nim moją twarz. Chciała cofnąć swoje słowa,
widziałem to po niej. Trzeba być konsekwentnym, sama mnie tego
uczyła.
—
To co robisz, to kuszenie losu, Naruto — odparła dopiero po
chwili.
Czerwone
światło stojącego przed nami auta oświetlało nasze zaspane
twarze.
—
Nie jesteś jedyną na świecie matką, która twierdzi, że każdy
powinien walczyć, ale nie jej syn. — Westchnąłem, wrzucając
lewy kierunek. — Powinnaś się z tym pogodzić lata temu. Jestem
szalony, ale nie jestem samobójcą.
—
No właśnie, że jesteś! — wybuchła, na co staruszek poderwał
się z tyłu do pozycji siedzącej.
—
Gdzie jesteśmy? — wymamrotał, nieprzytomnie próbując zapiąć
pas.
—
W drodze do domu, śpij dalej. — Zerknąłem na niego w lusterku,
po czym wróciłem spojrzeniem do matki. — Mylisz się, mamo.
Samobójcy to ci, którzy jeżdżą na misję, by się dobrze bawić
i mieć do czego postrzelać. Ja mam nieco odmienny cel. Taki, jaki
zakłada każda misja. Chcę coś w końcu zmienić.
—
Strzelając do ludzi? — sparowała.
Zacisnąłem
palce na kierownicy.
—
Tyle właśnie wiesz — warknąłem. — Nie strzelam do ludzi. Ja
ich ratuję, ograniczam mordowanie, nawet jeżeli stoję twarzą w
twarz z zabójcą. Ale nie z potworem... Nie z takim człowiekiem,
którego widziałaś ostatnio w telewizji. Przez którego płakałaś,
bo poderżnął gardło dziennikarzowi przed kamerą. Bo świat spada
na dno.
Zakryła
usta dłońmi, wykonując przy tym spazmatyczny wdech.
—
Więc te plotki to prawda — odezwał się ojciec. — Ty go
zdjąłeś.
Ponownie
łypnąłem w lusterko.
—
Weszliśmy tam za późno... Dosłownie o kilka minut —
wyszeptałem, wyjeżdżając na osiedle rodziców. — Poniosło
mnie, jednak nie zostałem ukarany. Wisiała nad nim egzekucja. Z
resztą domyślacie się jak tam jest... Jak nie ja, zrobiłby to
ktoś inny.
Tata
skinął do mnie głową, a matka obróciła swoją w stronę okna.
Prawdopodobnie minie tydzień, zanim zacznie się do mnie znowu
odzywać, ale wolałem to załatwić wcześniej. Szalała, gdy nie
dowiadywała się o takich rzeczach bezpośrednio od syna.
***
—
Idę, kurwa! Idę! — wrzasnąłem, przemieszczając się po
mieszkaniu w samych spodniach od dresu.
Nieustanne dobijanie się do drzwi zwiastowało tylko jedną osobę.
—
No nareszcie! — wrzasnął szatyn, mijając mnie w progu.
Ściągnął buty i wszedł do salonu, by zasiąść wygodnie na kanapie.
—
Wiedziałem, że tak będzie — fuknął, chwytając pilota. — Idź
wziąć prysznic i się ubierz, bo nie chce mi się czekać.
—
Powiesz mi w końcu gdzie i po co idziemy? — spytałem, wynosząc z
pokoju ciuchy na przebranie.
— Jak się wypucujesz,
blondyneczko — rzucił, skacząc po kanałach.
Wlazłem pod ten
prysznic. Wodę ustawiłem na znośnie chłodną i zacząłem oblewać
nią zmęczone ciało. W domu byłem jakoś przed piątą, padłem na
łóżko i od razu zasnąłem, ówcześnie zabierając ze stolika
serwetkę. Ulokowana w portfelu spoczywała z dala od wścibskich
oczu ludzi i czekała sam nie wiedziałem na co.
Wyłączyłem
myślenie, skupiłem się na szorowaniu. Kilka minut później
wysuszyłem ciało, zarzuciłem czarną koszulkę, a do niej ciemne
jeansy. Dzień wydawał się być chłodny. Inuzuka miał na sobie
bojówki i bluzę, za oknem panowała szaruga.
— Będę robić
sobie kawę, chcesz? — spytałem, przechodząc przez salon.
—
Nieeee, daruj sobie! — Wstał z kanapy i wyciągnął zza ucha
fajkę. — Nie możemy kupić jej na mieście?
— No, dobra —
rzuciłem, idąc za nim na balkon.
Poczęstował mnie papierosem
z paczki. Oparł o barierkę, rozejrzał po parku, w którym
aktualnie przebywało mnóstwo ludzi.
— No, więc? —
Zaciągnąłem się, przyjmując tę samą pozycję. Dym wypłynął
ze mnie i został rozrzedzony przez delikatny wiatr. — Gdzie i po
co jedziemy?
— Kupiłem tego crossa, ale potrzebna mi zbroja —
westchnął. — Jeździłeś tyle lat, sądzę, że jesteś
najlepszym materiałem na pomoc w tej kwestii.
— Czemu nic nie
mówiłeś? — spytałem, jednocześnie wypuszczając z siebie białą
smugę.
— Ciągle byłeś zajęty. — Odbił się od
balustrady, obrócił i oparł o nią plecami. — Nie wiem czy się
orientujesz, ale to nasze pierwsze spotkanie, od... dwóch tygodni?
Hinata mówi, że już nawet nie pamięta twojego głosu... Ruszyłbyś
dupsko, póki nigdzie nie musisz jechać i wyszedłbyś do nas na
jeden wieczór.
— Wiem — bąknąłem. — Już rozmawiałem z
Haną, pasowałby wam ten weekend?
— Nie widzę przeciwwskazań,
Naruto, ale mam nadzieję, że się jakoś z tego nie
wywiniesz.
Nawet o tym nie myślałem.
Nie mając pojęcia o
tym, co szykował mi los.
***
—
To tu — mruknąłem, wskazując na wielki zielony szyld.
—
Mają tu sklep i mechanika? — Inuzuka wyjął kolejnego papierosa,
gdy tylko wysiedliśmy z jego auta.
Zaparkował
je przy wielkim kasztanie po drugiej stronie ulicy. Staliśmy pod
rozłożystą koroną, chroniąc się przed lekką mżawką. Czekałem
aż spali fajkę i doglądaliśmy z daleka budynku.
— Widocznie
firma zaczęła dobrze prosperować — odparłem, wkładając ręce
do kieszeni. — Uzbierał sobie kilku miłośników, do tego typ
zawsze szastał hajsem. W Tokio mało jest takich punktów, więc nie
ma się co dziwić.
— Dobrze — chrząknął, rzucając peta
na trawę. Przeszliśmy pośpiesznie ulicę. — Przynajmniej będę
się miał gdzie zgłosić, jak wyjedziesz.
Weszliśmy do środka,
a w nasze nozdrza uderzył zapach gumy i plastiku. Wszystkie sprzęty,
ubrania były zupełnie nowe; samo wnętrze przerażało poziomem
sterylności i porządkiem.
Kiba od razu zauważył strój, który
przypadł mu do gustu; prawie podbiegł do manekina, prezentującego
zbroję.
— Taaak, to ta! — jęknął, wkładając za ucho
fajkę. — Świetna, no nie?
— Tak, tylko troszeczkę na
ciebie za mała — prychnąłem, dotykając materiału. — Trzeba
poszukać sprzedawcy, może mają twój rozmiar.
— Może ja
będę w stanie w czymś pomóc? — Usłyszeliśmy damski
głos.
Odwróciłem się za siebie, czując jak kaptur, który
ówcześnie zaczepił mi się o włosy, opadł w dół, odkrywając
mój jasny łeb. Zatrzymałem wzrok na kobietce, której czubek głowy
sięgał jakoś do mojej brody. Robocze ubrania i zapach smaru dały
mi do zrozumienia, że wpadła tu prawdopodobnie z zakładu.
Wycierała drobne dłonie w szmatę i podniosła w końcu głowę.
Widok jej twarzy i kosmyków, które kryły się pod firmową czapką,
sprawił, że zaschło mi w gardle.
Sądziłem,
że jej też.
— Dzień dobry, chcielibyśmy zapytać czy ten
zestawik można by dostać u państwa w większym rozmiarze?
Nie
odpowiedziała mu. Mierzyła się ze mną wzrokiem. Mogłem przysiąc,
że jest wystraszona. Przeniosła powoli skołowany wzrok na Inuzukę,
który nam się przyglądał.
— Ja... — Westchnęła,
opuszczając luźno ramiona.
Kiba uniósł brew do góry.
— Może pan powtórzyć? —
wypaliła po chwili, próbując nie zwracać na mnie uwagi.
Super!
Wyszło na to, że była pijana i prawdopodobnie zdesperowana. Nie
zadzwoniłem – szansa przepadła. Teraz zupełnie trzeźwa –
odprawiała modły o moje zniknięcie.
— Nie trzeba, ja panu
pomogę. — Zza wieszaków wyłonił się jakiś mężczyzna w
okularach, firmowej koszulce. — Na pewno znajdą się większe
rozmiary, te modele przyjechały do nas przedwczoraj, nikt nie zdążył
zwrócić na nie uwagi, ale z tego co widzę, panowie mają dobre
oko. Proszę za mną.
Pociągnął Inuzukę w głąb sklepu.
Przyjaciel rzucił mi spojrzenie, które świadczyło o moich
przyszłych kłopotach.
Zaraz.
Już je miałem.
Różowowłosa
otworzyła kilka razy usta niczym ryba. Chciała coś powiedzieć,
jednak schowała głowę między barkami i zaczęła się
wycofywać.
Skoro spotkałem ją po raz kolejny, świadczyło to
o tym, że nasze poznanie musiało być ukartowane przez kogoś z
góry, prawda? Tylko jak taki typ, jak ja, który nie miał pojęcia
jak zagadać dziewczynę, miałem do tego doprowadzić? Wykonała
wczoraj ruch, teraz przyszła kolej na mnie.
Co by zrobił
Sasuke?
Zgrywał macho.
Tak.
—
Hej, zaczekaj! — Złapałem ją za nadgarstek, gdy była w trakcie
zwracania się do tyłu. — Cooo? Wczoraj, po tym drinku nie
wydawałem się tak straszny?
— Eee? Nie! — Musiałem
przyznać, mimo paniki – głos dziewczyny nadal zachowywał
intrygującą melodyjność. — To nie tak.
— Muszę cię
przeprosić... — mruknąłem. Czułem, jak moją twarz oblewa
gejowski rumieniec... Cóż, trzeba było coś wymyślić. Cokolwiek!
Nawet głupiego! — Nie mogłem zadzwonić, bo gdzieś posiałem tę
serwetkę!
Patrzyłem jej w oczy, czując jak na moim karku
pojawiają się pierwsze drobiny potu.
— Ach… —
Zachichotała. Jej ciało się rozluźniło, a na buzi zaczął
błąkać uśmiech. — Myślałam, że powiesz mi coś na temat
tego, jak się ośmieszyłam.
—
Przestań — prychnąłem, puszczając w końcu nieswoją rękę. —
To ja, jak ta niezdara musiałem coś schrzanić. Ale z tego co
widzę, los chce inaczej.
Miałem ochotę się zaśmiać, kiedy
jej oczy zabłysnęły, a policzki poczerwieniały. Jęknęła pod
nosem jakieś niezrozumiałe słowo i odwróciła wzrok.
— Czy
mógłbym cię prosić o powtórne podanie mi swojego numeru? —
zapytałem, dosyć ostentacyjnym tonem, by choć minimalnie rozluźnić
tę dziwną sytuację.
Uśmiechnęła się w odpowiedzi i ruszyła
w stronę lady. Odebrałem to jako nieme zaproszenie do pójścia za
nią. Dłonie ponownie wylądowały w kieszeniach moich spodni, a
nogi powłóczyły za nieznajomą.
Chyba
jeszcze taką była, prawda?
Wyciągnęła ze stojaka długopis i
chwyciła wizytówkę, na której odwrocie wyskrobała ciąg cyfr.
Ponownie na jego końcu postawiła "S". Wręczyła mi
kartonik i popatrzyła na okno, przez które dojrzała klientów
wchodzących do zakładu.
— Muszę uciekać — szepnęła,
uśmiechając się do mnie. — Do... do kiedyś.
Odeszła kilka
kroków, a ja nie potrafiłem oderwać od niej wzroku, nawet teraz,
gdzie w jej pewnym mniemaniu wyglądała zupełnie niekorzystnie.
—
Es! — krzyknąłem, gdy stanęła w drzwiach. Odwróciła w moją
stronę głowę. — Nie owijając w pieprzoną bawełnę, masz dziś
wieczorem czas?
Nosz
kurwa, poniosła mnie magia chwili.
—
Zawsze go mam.
Znowu zniknęła.
Miałem wrażenie, że choć
nie powiedziała tego głośno, między jej słowami kryło się
jeszcze „dla ciebie”.
Uzumaki, złamasie, przecież kobiety nie
są dla ciebie!
— Uzumaki, złamasie! — Czemu on zawsze
wypowiada moje myśli na głos?
— Co? — mruknąłem,
odwracając się do kumpla.
Chyba zmarnowałem trochę czasu na
tę całą sytuację. Inuzuka trzymał już w ręku firmową
reklamówkę.
— Idziemy! — nakazał. Gdy tylko stanęliśmy
przed sklepem, zerknąłem w stronę zakładu. Dziewczyna stała przy
wejściu i gestykulowała energicznie, tłumacząc coś jakiemuś
mężczyźnie. — Dowiem się w końcu, kto to jest?
— Nie
wiem — odparłem zdawkowo zgodnie z prawdą. — Naprawdę.
—
Ta — prychnął, odpalając papierosa. Za dużo palił. Mi zdarzało
się kilka razy na tydzień, jemu tyle samo na godzinę. — Nie rób
ze mnie idioty.
— Mówię poważnie, spotkałem ją wczoraj w
pubie. Nie zamieniliśmy ze sobą nawet słowa, ale podrzuciła mi
swój numer. — Przebiegliśmy na drugą stronę i weszliśmy do
samochodu. — A dzisiaj taka niespodzianka.
— Nie podoba mi
się — mruknął, odpalając silnik.
— Kwestia gustu —
sparowałem, zapinając pas.
— Nie o wygląd mi chodzi, brzydka
nie jest. Ale jest jakaś taka... — Zagapił się przed siebie, po
czym mocno skrzywił i spojrzał w moją stronę. — Po prostu, coś
mi w niej nie pasuje.
Westchnąłem ciężko, wsparłem łokieć
o drzwi. Nie chciałem wciągać się w jakąś rozmowę na temat Es,
zwłaszcza, że sam jej zupełnie nie znałem. Do tego zaproponowałem
dzisiejszy wieczór... Nawet nie wiedziałem gdzie ją zabrać!
***
Siedziałem
w swojej kuchni. W mieszkaniu panowała cisza, przerywana rechotem
dzieciaków sąsiadów z góry. Jadłem kurczaka z ryżem,
zastanawiając się kiedy wyschną mi włosy. Po wysprzątaniu
mieszkania, naszła mnie potrzeba wzięcia prysznica.
Chodziłem
dziwnie nakręcony, musiałem czymś zająć głowę, by nie
zwariować. Nie miałem pojęcia skąd brał się ten stan. A może z
tego, że pierwszy raz od czterech lat byłem umówiony z dziewczyną?
I to na randkę.
R a n d k ę.
Telefon
zawibrował tak nagle, że nie obyło się bez uderzenia kolanem o
spód stolika. Zawyłem, zaciskając mocno powieki i dopiero po
chwili sprawdziłem sms-a.
Mam nadzieję, że weekend jest
aktualny!
Hana widocznie naprawdę nie chciała odpuścić.
Wystukałem w odpowiedzi, że choćby świat się walił – będę.
Nie napomknąłem, że w razie ewentualnego wezwania, jednak się nie
pojawię, ale to chyba było oczywiste.
Zmyłem szybko naczynia i
poszedłem z telefonem do sypialni. Olałem wizytówkę i wyciągnąłem
serwetkę, do której czułem chory sentyment.
Nawet
jeżeli nic by z tego nie wyszło – nie wyrzucę jej. To prawie jak
medal, a dla Uchihy zużyta gumka. Brr.
Wykręciłem numer i
drżącą ręką, przysunąłem telefon do ucha. Każdy przeciągający
się sygnał sprawiał, że moje wnętrzności wywracały się do
góry nogami.
— Słucham? — Jej głos przez telefon brzmiał
równie słodko, co na żywo.
— Es — mruknąłem, uśmiechając
się przy tym. Kurwa, dlaczego nie zapytałem wcześniej ją o imię?
— O której będzie pani wolna?
— Hmm... — Słyszałem
kroki i lekkie podmuchy wiatru, które szumiały w słuchawce tak
samo jak jej oddech. — Wyszłam już z pracy, jestem niedaleko
mieszkania... Wezmę prysznic, wskoczę w kieckę i jestem gotowa,
panie...
— En. — Postanowiłem, że też w to zagram. — Do
siedemnastej się pani wyrobi?
— Tak.
—
Gdzie po ciebie podjechać?
I
tu zaczęło się coś dziać. Usłyszałem dziwne stęknięcie,
jakby powstrzymała wychodzące z jej ust słowo,
uświadamiając sobie, że jednak to zły pomysł. Próbowała z tego
wybrnąć, melodyjnym eemmm, ale lampka w mojej głowie nie gasła.
Dopiero
po chwili pomyślałem, że może mieć zwykłe powody, których ja
jako obca osoba znać nie musiałem.
— Możemy się umówić w
parku na siódmym osiedlu? Tam łatwiej mnie znajdziesz — odezwała
się w końcu.
—
Znajdę cię tam od razu — odparłem, odsłaniając żaluzje w
sypialni i wyglądając na zielone drzewa. — Można powiedzieć, że
prawie w nim mieszkam.
Skoro wybrała to miejsce, to nie dzieliła
nas zbyt wielka odległość. Nie pytałem jednak i przytaknąłem na
jej propozycję. Umówiliśmy się na siedemnastą piętnaście.
Czekała mnie, więc jeszcze jakaś godzina stresu.
Podszedłem
do szafy i zacząłem szukać w niej ubrań, które pasowałyby do
okoliczności. Nie miałem pojęcia, że to takie trudne. Spędziłem
nad tym w sumie pół godziny i nadal nie miałem pojęcia, co mogłem
ubrać.
Czyżbym
postawił pierwszy krok w stronę tego, by zacząć rozumieć
kobiety?
Wolałem
jednak pozostać sobą. Wskoczyłem w czarne jeansy, naciągnąłem
szarą koszulkę, która opinała się na moim ciele...
No
musiałem jakoś wykorzystać jedyny atut, jaki posiadałem!
Czarna
bluza, trampki.
Do łazienki dosłownie wbiegłem. Prysnąłem
się wodą kolońską, przeczesałem dłonią włosy, które notabene
były już nieco za długie i opadały mi na czoło...
W salonie
chwyciłem portfel, telefon, kluczyki. Zamknąłem mieszkanie,
pognałem na dół. Wypadłem na chodnik i rozejrzałem się po
parku.
Nie
było jej.
Pojawiła się, jednak z pięciominutowym opóźnieniem.
Szła alejką, rozglądając się na boki. Ubrana w czarne buciki...
Chyba baleriny – nie wiedziałem, Hana tak mówiła na podobne. Do
tego czarna sukienka na grubych ramiączkach. Od góry dopasowana w
połowie zaczynała się rozchodzić, a delikatny wiatr poruszał
koronkowym materiałem. Pod nim znajdowała się druga warstwa, by
zakrywać jej, o zgrozo, długie i cholernie ładne nogi. Ciuszek
sięgał troszkę nad kolano. W ręku trzymała jasną, jeansową
kurtkę, z boku wisiała mała czarna torebka na złotym łańcuszku.
Nie
lepiej byłoby doszyć sobie kieszeń do kiecki?
— En —
mruknęła, stając przede mną.
— Es. — Zlustrowałem ją
uważnie. Miała delikatny makijaż i rozpuszczone włosy,
przeciągnięte na jeden bok. Uśmiechnąłem się ciepło. —
Gotowa?
— Jak najbardziej — odparła, przybierając ten sam
wyraz twarzy.
Pozwoliłem złapać się pod rękę po czym
pociągnąłem ją lekko w stronę samochodu.
Idąc
tak w zupełnej ciszy, chwyciłem ją za dół sukienki i przyjrzałem
mu się, marszcząc czoło.
—
Ładna ta twoja firanka. — Wcisnąłem guzik pilota, na co peugeot
piknął głośno.
—
No, wiesz co! — Podniosła głos i klepnęła mnie lekko w plecy,
gdy poszedłem przodem, by otworzyć jej drzwi. — Jaki z ciebie
śmieszek — zironizowała, mrużąc oczy.
Zamknąłem skrzydło,
gdy wgramoliła się na siedzenie pasażera i przeszedłem na swoją
stronę.
— Jeszcze trochę i będziesz mnie błagać o więcej
takich żartów — prychnąłem, odpalając auto. — Zapnij proszę
pas.
Dziewczyna posłusznie wykonała polecenie, rozsiadła się
wygodniej. Obserwowała mnie uważnie, gdy wyjeżdżałem na ulicę i
odezwała dopiero, kiedy na nią spojrzałem, dając do zrozumienia,
że nie potrzebuję już takiego skupienia.
— Dokąd jedziemy?
— Zdjęła buty i podciągnęła nogi do góry. Po chwili motania
się na fotelu, w końcu na nich przysiadła.
—
W fajne miejsce. — Uśmiechnąłem się głupkowato, próbując
sprawdzić ile cierpliwości będzie mieć do mojego żałosnego
poczucia humoru, ale okazała się być twardą zawodniczką. —
Jeżeli znasz jakieś miejsce i będziesz się w nim pewnie czuć,
mów. Pojedziemy tam, gdzie zechcesz.
— Zdam się na twoją
inwencję — westchnęła, przylegając bokiem do fotela.
Uparcie
mi się przyglądała.
— Będziemy jechać tam prawie godzinę,
wytrzymasz? — Zerkałem na nią, sądząc, że otrzymam jakąś
niesamowicie negatywną reakcję.
Zamiast
tego posłała mi kolejny uroczy uśmiech.
***
Droga
zleciała nam naprawdę szybko i bez zbędnego stresu. Rozmawialiśmy
na kilka nic nieznaczących tematów, jednak dogadywaliśmy się
niesamowicie dobrze. Tajemnicą jednak w dalszym ciągu pozostawały
nasze imiona. Nie wiedzieć czemu, żadne nie poruszyło ich tematu.
—
Dziękuję — szepnęła, wysiadając z auta.
Zamknąłem za nią
drzwi i spojrzałem w górę. Ciemne niebo, przesłonięte ciężkimi
chmurami, prowadziło za sobą mrok, który powoli zaczynał osiadać
na ulicach miasta.
Weszliśmy do środka Cafe de Paris i
przystanęliśmy zaraz za drzwiami. Nigdy tu nie byłem, ale nie
opuszczało mnie wrażenie, że moja reakcja była niemalże
identyczna co dziewczyny.
Cały lokal utrzymany był w odcieniach
brązu i czerwieni. Tworzyło to niepowtarzalny klimat przy słabym
świetle. Przed nami znajdowało się sporo stolików, jednak
zarezerwowałem jeden z tych ustawionych pod ścianą. Posiadały one
wygodne kanapy i każde stanowisko oddzielone było od siebie
drewnianym parawanem z wyżłobionymi wzorami kwiatów. Dzięki temu
zachowywało się intymność spotkania, pomimo tłumów, jakie tam
zazwyczaj panowały.
W tle leciała spokojna muzyka, która koiła
moje lekkie zdenerwowanie. W rogu wielkiej sali znajdowała się
scena, na której zasiadała jakaś grupa muzyków. Nie wiedziałem,
że trafiliśmy na jakiś mini koncert.
Na domiar wszystkiego w
samym centrum sali rosło drzewo. Wielki dąb, którego konar
objęłoby może pięć osób, nie mniej. Jego gałęzie,
rozpościerały się pod sufitem i ozdobione były drobnymi, białymi
lampkami.
— Ja pierniczę, jak tu pięknie. —
Westchnęła.
Wyrwała mnie z letargu, który mnie opanował.
Teraz
czułem się jak pieprzony pajac, myśląc o swoim ubiorze. Czemu,
gdy ojciec uparcie polecał mi to miejsce, nie napomknął, abym
przywdział coś bardziej przyzwoitego?
Nie! Nie byłem maminsynkiem,
po prostu zapytał mnie co robię wieczorem i gdy otwarcie
przyznałem, że umówiłem się z dziewczyną, zaczął niemalże na
mnie napierać, bym zabrał ją akurat tutaj.
— Dobry wieczór.
— Przeniosłem wzrok na dostojnego kelnera, który stanął
naprzeciwko nas. Patrzył na mnie zlękniony. Był mniejszy o dwie
głowy, ale nie przypominam sobie, aby ktokolwiek, kiedykolwiek
powiedział mi, że można się mnie bać. — Rezerwowali państwo
stolik?
— Piątka — odparłem zdawkowo, czując się lekko
zażenowany tym, że moja towarzyszka rozgląda się po tej sali z
otwartymi ustami.
Popchnąłem ku górze jej brodę, dociskając
do niej palec, gdy szliśmy za mężczyzną.
Uciekła gdzieś
zawstydzonym wzrokiem i zmarszczyła nos.
— Proszę. —
Pracownik wskazał gestem ręki na nasz stolik skryty w rogu sali. —
Za moment przyniosę menu.
Blat okalał bordowy obrus, na nim
stał szklany, niewielki wazon. Trzy, brunatne róże wystawiały ze
środka swoje świeże główki, a obok nich – lekko dygotał
płomień świecy.
Zachowując pełnię kultury, odsunąłem
krzesło, by dziewczyna na nim usiadła. Odebrałem od niej kurtkę i
zawiesiłem ją na dostosowanym haku. Pozbyłem się też bluzy,
chwilę po tym zajmując własne miejsce.
— Zabierasz tu każdą
dziewczynę? — spytała, spoglądając mi poważnie prosto w
oczy.
— Tak szczerze? — mruknąłem, uśmiechając się
lekko. — Jesteś siódma, może z tobą pójdzie mi
lepiej.
Zrobiła wielkie oczy i zassała dolną wargę do wnętrza
buźki.
— Żartuję! — Uniosłem dłonie w geście
kapitulacji. Nie mogłem zabrnąć za daleko, zaraz zostałbym tu
sam. — Jestem tu pierwszy raz, pewien romantyk polecił mi to
miejsce. Zdałem się na niego.
—
Ty nie jesteś romantykiem? — Rozluźniła się i usiadła
wygodniej, plącząc palce na stoliku.
—
Niestety nie, to bardzo źle? — Badałem każdą jej reakcję.
—
Czy ja wiem? — szepnęła, spoglądając na salę. — Facet powinien być
zrównoważony... Tak samo jak kobieta, czyż nie?
—
To prawda — przyznałem zaskoczony. Intrygowała mnie co raz
bardziej.
—
Proszę bardzo. — Usłyszałem nad sobą. Brunet położył przed
nami menu, które gabarytami przypominało książkę. — Przyjdę
do państwa za chwilę, by odebrać zamówienie — dodał, stawiając
na stoliku dwie szklanki wody.
Skinęliśmy
do niego głowami i popatrzyliśmy na siebie. Specyficzność jej
jestestwa była naprawdę ciekawa. Jednocześnie otwarta, zabawna.
Prowadziła ze mną ożywione rozmowy, ale przychodziły momenty w
których gasła i chowała się do swojej niewidzialnej skorupki.
—
Nie krępuj się — poprosiłem w końcu, obserwując, jak toczy
walkę z myślami, przy przeglądaniu wszelkiego rodzaju pozycji. —
Zarabiam tylko na siebie, starczy mi na jedną, obfitą kolację dla
dwojga.
—
Kultura wymaga...
—
Tego, byś nie gadała głupot — przerwałem jej, na co podniosła
na mnie wzrok. — Es, zabrałem cię tu, bo tego chciałem i nawet
nie próbuj mnie zdenerwować, dobrze? I jeżeli trzymasz się
wymogów kultury, to chyba powinnaś wiedzieć, że mężczyzna nigdy
nie pozwoli kobiecie na to, by przy takim spotkaniu się ograniczała.
— Posłałem jej przyjazny uśmiech, na który odpowiedziała mi
tym samym.
—
Dziękuję — szepnęła.
—
Chcesz napić się wina?
—
Tak bez towarzystwa? — jęknęła.
—
To, że ja nie mogę ruszyć alkoholu, nie znaczy, że muszę
odbierać tę możliwość tobie.
—
Pozostanę solidarna.
—
Nalegam.
—
Ja również.
—
Jestem większy.
—
A ja szybsza.
—
Skąd ta pewność?
—
Wyzwanie?
Uch.
Ta iskra w jej oczach... Wróciła ta sama kobieta z pazurkiem, którą
widziałem wczoraj w pubie.
—
Czy mogę już odebrać zamówienie? — Skąd on się wziął?
—
Kaczka w sosie pomarańczowym — wyparowała.
To
był ten test na szybkość? Cwane, sam nawet nie zdążyłem
przeczytać, co jest daniem dnia.
Kelner
popatrzył na mnie.
—
To samo — mruknąłem.
Kącik
moich ust uniósł się ku górze, gdy zrobiła kaczy dzióbek.
—
Czy to wszystko?
—
Poproszę jeszcze lampkę najlepszego wina, jakie tutaj macie. —
Tym razem na mojej buzi zagościł triumfalny uśmiech, a na lewym
piszczelu kopniak bosej stopy.
Mężczyzna
odszedł od nas, a ja podniosłem obrus, by skontrolować to, czy
przypadkiem nie wypuściłem jej z auta bez butów, jednak te leżały
pod krzesłem.
—
Sam to wypijesz!
—
Przykro mi, ale nikt nie będzie prowadzić mojego auta oprócz mnie
— prychnąłem i dałem odpocząć plecom, które oparłem na
miękkim obiciu jednoosobowej kanapy.
Przez
chwilę panowała cisza. Oboje obserwowaliśmy zespół, który
powoli rozgrzewał się na scenie.
Pierwsze
brzdąknięcia strun wypełniły salę.
—
Od kiedy pracujesz w firmie Yamanaka? — spytałem w końcu.
—
Od czterech miesięcy — odparła, przenosząc na mnie wzrok. Nasze
spojrzenia się skrzyżowały, a dziwny magnetyzm nie pozwalał na
to, by zeszły sobie z drogi. — Nie licząc stażu... z nim będzie
jakieś pięć.
—
Znasz się na tym, co? Pierwszy raz widzę kobietę na takim
stanowisku.
—
Mój kuzyn, Shikamaru, wciągnął mnie w crossy. — Dmuchnęła w
górę, by kosmyk różowych włosów spłynął jej z czoła. —
Może nie przepadam za samą jazdą, bo lękam się wypadków, jednak
wnętrza tych maszyn są mi bardzo dobrze znane.
—
Umysł ścisły?
—
Cholernie.
—
Co studiowałaś?
—
Logistykę.
Intelektualistka.
Gdzieś
zaginął mój wstyd, wahania. Z każdą chwilą co raz bardziej
chciałem ją poznać i odnajdywałem szczegóły, które cholernie
mnie w niej przyciągały.
Chyba
włączył mi się męski instynkt.
Zwierzęcy.
Boże,
to cztery lata!
—
Nad czym myślisz? — spytała, gdy zacisnąłem powieki.
Bawiła
się kosmykiem różowych włosów i wpatrywała w moje ramiona,
które skrzyżowałem przed sobą.
—
Nad tobą.
Zatrzymała
okrężny ruch dłoni. Nie zawstydziła się, chciała bym powiedział
coś więcej.
—
Czemu byłaś sama w barze?
—
Czasem potrzebuję odskoczni od smaru i samotności.
—
Rozstałaś się z kimś? — Nie wiedziałem, czy to było na
miejscu, ale od zawsze miałem problem z kolejnością: pomyśl, mów.
Zazwyczaj mówiłem, a pomyślunek całkowicie ignorowałem.
—
Można tak powiedzieć.
—
Skrzywdził cię? — Tak Uzumaki, bądź bohaterem w swojej
dzielnicy.
—
Sama siebie skrzywdziłam... a teraz mam tego konsekwencje.
—
Wiesz, ja z chęcią skopię komuś dupę.
Zaśmiała
się. W tak cholernie słodki sposób...
Uzumaki!
—
Nie trzeba. — Podciągnęła w górę nogi. Oparła brodę na
kolanach, a ramionami owinęła dolne kończyny. Świetnie, teraz
przynajmniej oboje wyglądaliśmy jak ludzie, którzy nie wiedzą, na
czym polega egzystowanie w takiej restauracji. — Dobiłam z nim
targu.
—
Nie chcesz o tym gadać? — Widziałem po jej minie, że brodzenie w
tym temacie to błąd. Z drugiej strony nie chciałem nagle odskoczyć
do innych spraw, żeby nie wyszło, iż lekceważę jej zdanie.
W
niemy sposób przekazała mi, że chce to pominąć. Wystarczyło
jedno spojrzenie.
—
Jesteś żołnierzem, prawda? — Zawiesiła wzrok na
nieśmiertelniku.
—
Owszem. Wyjeżdżam na różne misje... Gdy nie muszę tam być,
wracam.
—
Jara cię niebezpieczeństwo? — Wyczułem w jej głosie sarkazm.
Czy ja spędzałem właśnie wieczór z moją matką?
—
Nie. — Pokręciłem przecząco głową. — Po prostu, gdy masz
świadomość, że twoja praca odwleka niektóre, destrukcyjne
działania wrogów, chcesz to robić. Gdyby nie tacy jak ja... kto
wie, jak wyglądałby świat?
—
Nie boisz się umrzeć?
Mamo,
wyjdź z ciała tej dziewczyny.
—
Boję się. Jak każdy. — Ściągnęła brwi. — Jednak nie jeżdżę
tam z nastawieniem, że na pewno to przeżyję lub na pewno mnie
odstrzelą. Jadę ze świadomością, że spróbuję coś zmienić.
—
To ci pomaga? — Zaczynałem odbierać od niej sygnały pełne
przejęcia. Byliśmy sobie obcy, a ją albo jarało wojsko... Albo
ja.
—
Poniekąd.
—
To, dlatego nie wiążesz się na stałe?
Roześmiałem
się głośno, na co dziewczyna poczerwieniała. Przejechałem dłońmi
po twarzy i ponownie wbiłem w nią wzrok.
—
Nie, ja po prostu jestem życiowym nieudacznikiem, jeżeli chodzi o
kobiety, związki i miłość — powiedziałem to szczerze. Tak, by
nie miała podejrzeń, że gram przed nią biednego samotnika. Choć
w rzeczy samej, dokładnie takim człowiekiem byłem.
—
W to ci nie uwierzę.
A
jednak.
—
Dlaczego?
—
Jesteś przystojnym mężczyzną, do tego wydajesz się być
inteligentny. Taki jak ty powinien nie móc odpędzić od siebie
panienek.
Wsparła
się łokciami o blat i ułożyła brodę na splątanych dłoniach.
—
Albo nie potrafię wykorzystać potencjału, który we mnie widzisz,
albo po prostu próbujesz być miła.
—
A może tego nie zauważasz?
Hana.
Ona jako jedyna wysyłała mi te, czasem sprzeczne sygnały.
—
Nie sądzę, bym miał słaby wzrok.
—
Wzrok nie, ale ze spostrzegawczością może być gorzej.
Cofnąłem
do tyłu głowę.
—
Rozejrzyj się, En.
Czułem
się jak w filmie. Większość stolików zajmowały pary, których
wiek był mocno zbliżony do naszego. Kilka innych miejsc oblegały
same kobiety, popijające wino ze swoimi przyjaciółkami. Wiele par
damskich oczu ukradkiem kierowało się na mnie.
Tak
wystraszony nie czułem się nawet wtedy, gdy jakiś pierdolony arab
przyłożył mi lufę do skroni.
—
Emm — jęknąłem, zwracając twarz do ściany.
Normalnie
czułem, jak na moich ramionach pojawiła się gęsia skórka.
—
To jeszcze nic — szepnęła, nachylając się nad stolikiem. —
Gdy weszliśmy do środka, patrzyły bezpośrednio na ciebie nie
zważając na swoich partnerów.
Zerknąłem
na nią kątem oka. Buzia znajdowała się dosyć blisko, a moje
spojrzenie utkwiło na jej ustach. Pełne wargi, delikatnie muśnięte
szminką. Och, ile ja bym dał, żeby się w nie wpić.
Wydałem
z siebie jęk niezadowolenia, gdy znowu opadła na krzesło.
—
Czym zajmują się twoi rodzice? — spytała, przełykając kawałek
kaczki.
—
Mama głównie siedzi w domu i pisze swoje powieści, a ojciec jest
szefem niewielkiej firmy, która od czterech lat co raz lepiej
prosperuje.
—
Co sprzedaje?
—
Meble. A raczej całe komplety... Ma do tego jakąś dziwną
smykałkę, wciśnie ludziom wyposażenie do całego pokoju, nawet
gdy przyjadą po jedną półkę.
—
Wpadnę kiedyś do niego, może urządzi mi mój straszny salon. —
Westchnęła.
Odłożyła
sztućce i wzięła w dłoń spory kieliszek, do którego kelner wlał
wino. Przyłożyła go do ust, lekko przechyliła. Nie wiedziałem
czemu, ale przeszedł mnie dreszcz, gdy obserwowałem, jak alkohol
wlewa się do jej buzi.
Stał
się silniejszy, gdy odsunęła od warg szkło, pozostawiając na nim
odciśniętą szminkę.
Zamknąłem
oczy, by przypadkiem nie wyrzucić z siebie zbyt wielu emocji.
—
A co z twoimi rodzicami?
Nie
odpowiadała przez kilka chwil, brodząc widelcem w sosie.
—
Nie żyją.
Życie
jeden, Uzumaki zero.
—
Przepraszam — wyparowałem, niemalże od razu.
—
Przestań. — Uśmiechnęła się lekko i popatrzyła na mnie. —
Skąd mogłeś wiedzieć?
No
dobra, nie mogłem, ale czułem zażenowanie.
—
Zginęli w wypadku, pięć lat temu — kontynuowała, widząc, że trochę
się speszyłem. — Wypadek samochodowy. Do dwudziestego roku życia,
mieszkałam u babci, jednak zmarła zmożona chorobą. Od tamtej pory
nie mam nikogo i jakoś sobie radzę. Choć czasem bywa to
przytłaczające.
—
Na pewno masz kogoś bliskiego. — Byłem najchujowszym materiałem
na pocieszyciela.
—
Tylko Ino. To moja przyjaciółka... Ale wiesz sam, ona mnie nie
przytuli przed snem, nie ochroni w razie zagrożenia, nie powie mi,
że jestem najcudowniejsza na świecie i najważniejsza. —
Ściągnęła usta i oparła skroń na otwartej dłoni, wbijając
wzrok w salę. Miała minę lekko naburmuszonego dziecka.
—
Więc potrzebujesz mężczyzny...
—
Po ostatnim, sądzę, że lepiej mi już samej.
—
Nie powinnaś się tak nastawiać... Wiem, że wy, kobiety,
wychodzicie z założenia, że każdy facet jest taki sam...
—
Nie prawda — sparowała, podnosząc na mnie spojrzenie. — To
głupi stereotyp, którego się nie trzymam. Po prostu mam pecha do
partnerów.
—
Kiedyś trafi się ten idealny, wierzę.
Znowu
się uśmiechała.
—
Życzysz mi tego?
—
Z całego serca.
Zdrętwiała.
Sięgnęła do torebki i wyciągnęła z niej do połowy telefon, by
sprawdzić kto dzwoni.
Zdenerwowała
się.
—
Odbierz, nie obrażę się — rzuciłem.
Jednak
pokręciła głową na nie; odrzuciła połączenie.
—
Nikt nie będzie psuć mi wieczoru.
Zadziorna.
Jedliśmy
strasznie długo. Poprosiłem obsługującego nas mężczyznę o
dolanie wina dziewczynie. Widziałem, że czuła się lepiej, gdy
alkohol rozluźniał jej spięcie.
Nie
chciałem nikogo upić, żeby nie było! Ale nie broniła się przed
tą „pomocą”.
Gdy
dojedliśmy i obgadaliśmy jeszcze kilka tematów, w końcu
stwierdziliśmy, że nie chce nam się już tam siedzieć. Zapłaciłem
za kolację i wyszliśmy przed restaurację. Spokój, który w niej
panował nijak się miał do tego, co działo się na zewnątrz.
Wiatr
szalał, miotając w powietrzu wznieconym kurzem i liśćmi, a niebo
rozświetlało się co jakiś czas, zwiastując niezłą ulewę i
burzę.
Byłem
jednak miło zaskoczony, gdy dziewczyna przylgnęła do mojego ciała
i patrzyła uparcie przed siebie, nie chcąc oglądać wzburzonego
nieboskłonu.
—
Boisz się? — Bardziej oznajmiłem, niż spytałem. W odpowiedzi
pokiwała bardzo energicznie głową. Na policzkach widniały
rumieńce, powstałe od alkoholu, który w tej kwestii nie był już
taki zbawienny. — Chodź do auta.
—
Czy to bezpieczne? — mruknęła, wrastając w ziemię.
Mało
nas przez to nie przewróciła. Uśmiechnąłem się lekko i ująłem
jej dłoń w swoją. Byłem zdziwiony swoim zachowaniem, ale nie
panowałem nad nim. Ona również była zaskoczona, jednak po chwili
jej drobne paluszki okalały moje.
—
O wiele bezpieczniejsze niż stanie w tym miejscu. — Pociągnąłem
ją lekko za sobą, odnajdując w ciemnościach samochód.
Nie
minęły dwie minuty; już byliśmy w środku. Zrobiło mi się
dziwnie smutno, gdy pomyślałem o tym, że już wracaliśmy. Wieczór
był cholernie udany, a ja nie czułem się do końca wypełniony
obecnością tej dziewczyny. Kurwa, jak ona miała na imię? Cały
wieczór minął, a ja nadal nie miałem pojęcia.
—
Es... — szepnąłem, spoglądając w jej kierunku.
Jej
buzię oświetlała tylko delikatna poświata, dochodząca do nas z
restauracji. Wiedziałem, że odwróciła twarz w moją stronę. Jej
oczy odbijały te znikome ilości światła.
—
Tak?
—
Dowiem się w końcu, jak masz na imię?
—
Sakura — szepnęła, uśmiechając się.
To
mogło być takie proste.
Ponownie
tego dnia, poniosła mnie pierdolona magia chwili. Zupełnie
mimowolnie zbliżyłem dłoń do jej buzi i chwyciłem za kosmyk jej
włosów. Nie ruszyła się przez chwilę, jednak wtuliła policzek w
moją rękę.
Chyba
czuła, to co ja. Naprawdę potrzebowała ciepła, jakiejś czułości.
Wypełniło mnie tak dziwne uczucie, którego nie byłem w stanie
opisać. Nie chodziło o głupi seks… Ja chciałem obecności…
Zwykłego poczucia tego, że miałem do kogo wracać, kogo chronić…
Kogo obdarować uczuciem, jakiego nigdy nie zaznałem. Chciałem
sprawić, by ktoś poczuł się przeze mnie kochany i bezpieczny…
Czy ona była tym kimś?
Dlaczego
moja twarz znalazła się centymetry przed jej buzią?
Tę
nadzwyczaj romantyczną chwilę przerwało uderzenie w szybę.
Pierwsze z milionów, które nadchodziły z nieba. Wielkie krople
deszczu zaczęły rozbijać się o samochód. Spojrzałem przed
siebie i westchnąłem, widząc tylko zamazany zarys budynku.
Opuściłem
dłoń i zupełnie niechcący przejechałem palcami po jej ramieniu.
Obsypane było gęsią skórką. Zdjąłem bluzę, wiedząc, że
nieprzyjemny i zimny materiał jeansowej kurtki nie sprawił jej tyle
przyjemności, co zagrzany przeze mnie polar, okalający wnętrze
mojej kangurki.
—
Zakładaj, już włączam ogrzewanie.
Wciągnęła
ją na siebie błyskawicznie. Odpaliłem silnik i wyjechałem z
parkingu na ulicę. Jechałem cholernie wolno, mając świadomość
tego, że jeżeli doszłoby do jakiegoś wypadku, Sakurze również
może się coś stać. Wycieraczki nie nadążały zrzucać wody z
szyby.
Zerknąłem
na dziewczynę, która wsłuchiwała się w cichą, rockową melodię,
jaka wypływała z głośników. Dociskała dłonią do nosa materiał
bluzy, utrzymując przez cały czas zamknięte powieki.
Wydawała
się być zupełnie bezbronna; zdana tylko na mnie.
—
Naruto — odezwała się w końcu.
Znała
moje imię?
Wzięła
w drugą dłoń nieśmiertelnik, który wisiał na mojej szyi,
odpowiadając tym samym na moje pytanie.
—
Tak? — Łypnąłem na nią, gdy bawiła się metalową płytką.
—
Dziękuję ci za ten wieczór... Nie spodziewałam się, że spotkam
kogoś z kim aż tyle będzie mnie łączyć. Było wspaniale.
—
To coś jak: kiedy to powtórzymy? — zaśmiałem się.
—
Można tak powiedzieć — zachichotała cicho. — Dawno tak dobrze
nie spożytkowałam czasu… Nie spodziewałam się tego, że to
spotkanie potoczy się w tak przyjemny sposób, wiesz?
—
Nie chcę być jakiś nachalny, ale wieczór się jeszcze nie
skończył — mruknąłem, czując jak po moim ciele rozchodzi się
gorąc pulsujący dosłownie wszędzie.
Dotykała
palcami mojej klatki piersiowej, kiedy to bawiła się
nieśmiertelnikiem. Nie wiedziałem, czy była świadoma tego, co ze mną
robiła, ale ten zwierzak siedzący we mnie uwalniał się coraz
skuteczniej.
—
Wszystko zależy od tego, czy chcesz go jeszcze kontynuować —
dokończyłem, zatrzymując się na skrzyżowaniu.
—
A ty? — spytała cicho.
—
Ja? — Uniosłem do góry brew, uśmiechając się. — Napiłbym
się w końcu tego wina, ale w dobrym towarzystwie. Jeśli mi
uciekniesz, to zabierzesz mi na nie ochotę.
—
A mogę ci ufać?
—
A wyglądam na kogoś, kto mógłby cię skrzywdzić? — Spojrzałem
na nią, marszcząc czoło. Zaniepokoiła mnie tym pytaniem, nie
chciałem by chociaż przez chwilę się mnie bała.
—
Nie...
—
Więc uwierz we mnie.
Znowu
usiadła w ten sam sposób, co w drodze na kolację.
Oparta
bokiem o siedzenie, wpatrzona we mnie. Tylko w jej spojrzeniu coś
się zmieniło. Miałem wrażenie, że w tej jednej, krótkiej chwili
zaczęła żałować całego tego czasu.
***
Do
mieszkania wpadliśmy cali mokrzy i roześmiani. Było dopiero po
dwudziestej drugiej, jednak mieliśmy środę, a ludzie musieli wstać
rano do pracy.
Mimo
to nie potrafiliśmy przestać rechotać.
—
Może zrobię ci najpierw gorącą herbatę? — spytałem, pomagając
jej zdjąć mokrą bluzę.
Z
włosów spływała nam woda. Tusz do rzęs delikatnie rozmazał się
wokoło jej oczu, dodając szmaragdowemu spojrzeniu trochę więcej
pazurka.
—
Może to głupie, ale wolałabym gorący prysznic.
—
Nie ma problemu.
Zaprowadziłem
ją do łazienki i wyciągnąłem z szafki czysty ręcznik. Położyłem
go na pralce, poprosiłem by chwilę poczekała, by zdążyć
przynieść coś suchego na przebranie.
Zostawiłem
ją tam samą, po czym również założyłem na siebie coś, z czego
nie ściekała woda.
Spodnie
od dresu, czarną bokserkę; w końcu byłem we własnym mieszkaniu.
W
kuchni odnalazłem spore kieliszki i zaniosłem je do salonu. Z barku
wyciągnąłem butelkę z wytrawnym winem, jednak nie otworzyłem
jej, póki dziewczyna nie pojawiła się w pokoju.
Moja
czarna koszulka, oraz szare, dresowe szorty dodawały jej słodkiego
uroku, gdy w nich tonęła. Mokre włosy zaczesała do tyłu. Usiadła
obok mnie, na kanapie i popatrzyła na alkohol.
—
Dlaczego jeszcze nie jest gotowe? — zażartowała, wyrzucając w
górę ramiona.
—
Chcę, byś czuła pewne zaufanie i gdy już się upijesz, nie
wmawiała mi, że czegoś ci dosypałem!
—
Dupek! — skwitowała, zakładając ramiona na piersiach.
Śmiejąc
się, otworzyłem butelkę, po czym nalałem płynu do kielichów.
Podałem jeden dziewczynie, swój wziąłem do lewej ręki i usiadłem
przodem do niej, zarzucając ramię na oparcie kanapy.
—
Za co wypijemy? — spytałem, mierząc się z nią spojrzeniem.
—
Za ten wyśmienity wieczór — odparła, stukając delikatnie swoim
naczyniem o moje.
Upiliśmy
po trochu, patrząc sobie w oczy. Choć było to ckliwe i
przypominało mi scenę z kolejnego filmu, podobało mi się.
I
to cholernie.
—
Ile trwał twój najdłuższy związek? — spytała, kładąc głowę
na miękkim obiciu.
—
Dwa lata — odparłem, kręcąc guzikiem poduszki.
—
Nie był udany? — Bardziej stwierdziła, niż zapytała obserwując
moją minę.
—
Niestety. — Westchnąłem i spojrzałem na nią. — Zdradziła
mnie. Wolała macho niż nieśmiałego chłopaka, który mało nie
dał się zabić za jej bezpieczeństwo.
—
Suka! — krzyknęła, otwierając oczy. Nagle jednak skuliła się i
zamknęła powieki. — Jak każda kobieta.
—
Przestań…
—
Wszystkie jesteśmy egoistkami… Martwimy się tylko o siebie.
—
Hej, co z tobą? — Złapałem za jej palec wskazujący i
potrząsnąłem drobną dłonią. — Wolę cię z uśmiechem na
buzi.
—
Przepraszam… — Kąciki delikatnych ust uniosły się lekko ku
górze. — Znienawidziłeś ją?
—
Nie. Nie potrafię nienawidzić. — Popatrzyłem chwilę w stronę
okna, z którym nadal szalała burza. — A ty?
—
Potrafię. — Westchnęła i wzięła większego łyka wina. —
Nienawidzę jego… Siebie.
Co
ta dziewczyna musiała przechodzić, skoro na jej twarzy malowało
się teraz tak straszne cierpienie? Postarałem się zmienić jak
najszybciej temat; całe szczęście – udało mi się.
Kolejne
dwie godziny spędziliśmy na rozmowach o naszym życiu, opróżniając
alkohol. Nie miałem pojęcia, dlaczego tak dobrze mi się z nią
rozmawiało.
Nie
chciałem wierzyć w to, że pojawiła się w moim życiu przez
pieprzony przypadek. Nie wiedziałem, gdzie w tym wszystkim był
haczyk, ale starałem się o nim zapomnieć. Być może to jedyny
taki wieczór, który mógł już nie mieć miejsca.
Nie
mogłem tego zmarnować.
***
—
Masz parasol? — spytała, siadając na blacie obok zlewu, w którym
zmywałem kieliszki. — Nie chcę znowu zmoknąć.
—
Mam — odparłem przeciągle, czując, jak alkohol w lekki sposób
opóźnia moje ruchy. — Ale jak już cię odprowadzę, to zabieram
go z powrotem. Nie mam innego.
Zaśmiała
się głośno, obserwując moje dłonie. Wycierałem je właśnie w
ręcznik po czym stanąłem tuż przed nią i spojrzałem jej w oczy.
—
Wolałbym jednak, abyś została do rana — powtórzyłem kwestię,
sprzed pół godziny. — Udostępnię ci łóżko, a sam prześpię
się w salonie.
—
Nie, Naruto. — Zachichotała, przebierając nogami. — Kobiecie
tak nie przystoi.
Zrobiłem
krok do przodu, wchodząc pomiędzy jej nogi. Oparłem dłonie na
blacie, po obu stronach na tyle blisko, by kciukami móc dotknąć
skóry ud dziewczyny. Gładka powierzchnia, pokryła się nagle gęsią
skórką, a gdzieś niedaleko mojego ucha rozległ się zduszony
wdech.
—
To mężczyźnie nie przystoi pozwalać, by tak piękna kobieta
mokła, czy marzła... — wyszeptałem, błądząc wzrokiem po jej
szyi. Przeniosłem go na oczy, czując, jak jej krótkie oddechy
owiewają mój policzek. — Sakura, zostań. Nie dotknę cię,
przysięgam.
—
Właśnie to robisz — mruknęła, odchylając głowę delikatnie do
tyłu.
Nachyliłem
się jeszcze bardziej i musnąłem nosem jej odkryty obojczyk, który
wyłonił się spod rozciągniętego kołnierza koszulki.
—
Tylko dlatego, że jeszcze mi nie zabroniłaś. — Zadrżała
cholernie mocno, czując mój oddech na swojej skórze.
Jeżeli
tak reagowała na szept i gorące powietrze...
—
Bo nie potrafię. — Westchnęła.
Przeniosłem
dłonie na jej biodra; szybkim ruchem przysunąłem ją do siebie,
chcąc poczuć maksymalną bliskość. Złapała się moich ramion,
które mimowolnie napiąłem.
Słodko
pachniała, mimo że wzięła prysznic i siedziała w moich ciuchach.
Muskałem
szyję ustami, drażniąc się z nią.
Za
każdym razem, gdy dotknąłem skóry, wbijała we mnie paznokcie,
delikatnie przyciągając w swoją stronę. Pragnęła mnie tak, jak
ja zapragnąłem jej.
W
końcu wbiłem usta w miejscu, gdzie wyczułem jej tętnicę.
Zakreśliłem kilka delikatnych kółek językiem, otrzymując w
odpowiedzi ciche mruknięcie. Docisnąłem jej krocze do swojego
brzucha jeszcze mocniej, a ona szczelniej owinęła mnie ramionami,
odchylając głowę do tyłu.
Całowałem
ją delikatnie, coraz wyżej. Wgryzłem się lekko pod drobnym uchem,
a następnie chwyciłem w zęby jego płatek.
—
Usta — mruknęła cicho, próbując spojrzeć mi w oczy. Zamglony
wzrok świadczył o tym, że traciła powoli zmysły. — Całuj moje
usta, proszę...
Nigdy
nie sądziłem, że same słowa okażą się być tak podniecające.
Przejechałem
koniuszkiem języka po jej dolnej wardze, wywołując cichy jęk.
Położyła dłoń na tyle mojej głowy, próbując zatrzymać mnie
przy sobie.
Wpiłem
się w nie, przenosząc dłonie na jej szyję.
Słodkie,
ubrane w resztki wina, pełne... Rozchyliły się nagle, pozwalając
na to, bym odszukał języka swoim. Czekał na mnie i porwał do
gorącego tańca, którego tak dawno nie uprawiałem.
Cholernie
głośno oddychaliśmy, co niosło się po kuchni cichym echem.
Dzikie
zwierzę uciekło z klatki.
—
Co teraz? — spytałem, opierając czoło o jej głowę. Patrzyła
prosto w moje oczy, wołając o więcej. — Jesteśmy pewni siebie
nawzajem?
—
Ty mnie nie powinieneś, więc lepiej dobrze się zastanów —
wydyszała, świdrując mnie spojrzeniem.
Nie
wiedziałem, co to oznaczało, ale nie potrafiłem się już
zatrzymać.
—
Pragnę cię — wyszeptaliśmy jednocześnie.
Przywarła
do moich ust i zassała dolną wargę, którą chwilę później
mocno ukąsiła. Na tyle mocno, że wręcz usłyszałem, jak pęka
skóra.
Przestraszyła
się... Samej siebie i swojego pożądania?
—
Przepraszam... — Przejechała w miejscu, gdzie spłynęła śladowa
ilość krwi.
Musnąłem
jej szyję i mruknąłem cicho, widząc niewielką, czerwoną plamkę.
Nie byłem masochistą, ale to wywołało jakiś dziwny dreszcz
podniecenia.
—
Trzymaj się — szepnąłem, podnosząc ją jedną ręką.
Owinęła
nogi wokół moich bioder. Opuściliśmy kuchnię, gasząc światło.
Tak, jak w salonie.
Chwilę
później, zamykałem już drzwi sypialni.
Nie
przerwanie całując, podszedłem z nią do okna. Posadziłem na
parapecie i wsunąłem dłonie pod koszulkę. Głaskałem przez
chwilę płaski brzuch dziewczyny; przejechałem dłońmi ciut wyżej
i ułożyłem je dokładnie pod biustem.
Westchnęła
cichutko; opuściła luźno ramiona, pozwalając mi na manewrowanie
palcami i językiem, którym znowu zwilżałem skórę jej szyi.
Ująłem
w dłonie piersi, które miały dosłownie idealny rozmiar. Zacząłem
je lekko ugniatać, co jakiś czas drażniąc brodawkę opuszką.
Szeptała moje imię, owijając ponownie biodra swoimi smukłymi
nóżkami.
Przylgnęła
ustami do mojej szyi i niesamowicie mnie pobudziła, mocno się w nią
wgryzając. Syknąłem i jednym ruchem zerwałem z niej koszulkę.
Chwyciłem drobne nadgarstki i docisnąłem je do szyby okna, nad jej
głową.
Miałem
skromną nadzieję, że wszystkie dzieci z bloku naprzeciwko już
spały.
Przywarła
rozgrzanym ciałem do lodowatego szkła i westchnęła, próbując
przez chwilę się od niego oderwać. Spojrzała mi w oczy, gdy
utrzymując jej ramiona w górze, obserwowałem mimikę na jej
twarzy. Pukle różowych włosów przylgnęły do buzi, a
prowokujące spojrzenie zamglonych oczu zadziałało na mnie jak
pieprzony zapalnik.
Zaczęliśmy
się, tak łapczywie całować, że mógłbym przysiąc; gdybym nie
próbował się powstrzymywać, to bym ją, kurwa, zjadł.
Ściągnęła
ze mnie koszulkę i przylgnęła do mojej klatki piersiowej, zerując
panujący między nami dystans. Wsunąłem palce za gumkę szortów,
pociągnąłem lekko w dół, odsłaniając tym samym jej kości
biodrowe.
Zacisnąłem
na nich palce, gdy przejechała paznokciami po moim podbrzuszu.
Podniecały ją moje reakcje, a po zachowaniu mogłem wnioskować, że
chciała już jak najszybciej znaleźć się w łóżku.
Korzystając
jednak z tego, że jeszcze nad sobą panowałem, postanowiłem się
podrażnić.
Przeniosłem
dłonie na jej kolana i zacząłem powoli sunąć nimi w górę, po
wewnętrznej stronie ud. Wjechałem w szerokie nogawki szortów, w
myślach dziękując sobie za to, że dałem jej właśnie ten ciuch.
Zamruczała cicho, gdy byłem już blisko okolic intymnych. Wpiła mi
się w usta, jakby prosząc o to bym brnął dalej. Zaczęła zsuwać
ze mnie spodnie. Niżej i niżej, zatrzymując je na mojej erekcji.
Byłem
zaskoczony samym sobą, a jeszcze bardziej w momencie, gdy jej drobna
dłoń złapała go przez spodnie. Warknąłem jej w usta, zaczynając
dotykać opuszkami zgięć pomiędzy łonem a udami. Drażniłem się
tak chwilę, dopóki nie zaczęła poruszać dłonią...
Zburzyła
już niemalże wszystkie moje bariery. Masowałem kciukiem
łechtaczkę, zasysając skórę jej szyi. Wzdychała, mruczała...
Co jakiś czas wydawała z siebie głośniejsze stęknięcie,
zaciskając przy tym palce.
Ugryzienie
na moich ustach zaczęło mocniej pulsować, gdy przez podniecenie
tętnice tłoczyły silniej krew.
Zaśmiałem
się krótko prosto w jej usta, kiedy pozbawiła mnie spodni.
Ściągnąłem je z nóg i nie przeciągając dłużej, zerwałem z
niej szorty.
Byliśmy
zupełnie nadzy, szumiało mi w głowie i to nie od wina, a od
pieprzonego pożądania.
Chwyciłem
ją mocno i przeniosłem na łóżko. Opadliśmy na nie, głośno
oddychając. Można powiedzieć, że leżała pode mną. Zsunąłem
się jednak na bok i przeniosłem prawą dłoń w dół, sunąc po
jej gorącej skórze, drugą przełożyłem pod jej szyją i lekko
zgiąłem, by drażnić lewą pierś.
Całowaliśmy
się. Czule, głęboko. Jakby świat miał się zaraz skończyć.
Stymulowała
mojego członka, gdy ja nadal masowałem łechtaczkę. Odważyłem
się w końcu wsunąć palec w wilgotne wnętrze i spiąłem
wszystkie mięśnie, czując jak gorąca jest w środku.
Oderwała
się od moich ust i wygięła lekko, odchylając głowę do tyłu. Z
jej otwartych ust uciekały spazmatyczne oddechy. Obserwowałem to z
jakimś dziwnym zafascynowaniem.
To
naprawdę nie był zwykły seks. Tak nie wygląda pojedyncza
przygoda. Byliśmy na najlepszej drodze do podjęcia się kochania,
które praktykowało się z osobą, darzoną silnym uczuciem… Ale
jak? Skąd to się brało?
—
Nie przedłużajmy tego, błagam — jęknęła, próbując skupić
wzrok na mnie.
—
Pre...
—
Jeszcze biorę tabletki — sparowała na wydechu.
Momentalnie
znalazłem się nad nią i ulokowałem pomiędzy jej nogami. Wsparty
na lewym łokciu, masowałem skórę na jej boku, spoglądając
prosto w oczy. Zagryzała wargę, co nie mogło mi umknąć.
Naparłem
na nią, wydychając powietrze przez uczucie niebywałej
przyjemności. Dłonie ułożyłem symetrycznie przy jej żebrach;
spoglądając prosto w jej oczy nachyliłem się i pocałowałem
delikatnie, chcąc upewnić ją w tym, że jest ze mną bezpieczna.
Kilka
chwil później przylgnąłem do drobnego ciała, układając pod nią
ramiona. Ona oplotła mnie swoimi, pozwalając na to, bym wtulił
twarz w jej szyję.
Lekkie,
pulsacyjne ruchy wprawiały nas w stan, jakiego naprawdę dawno nie
czułem. Sakura wiła się pode mną, naprzemiennie głośno mrucząc
i szeptając moje imię.
Po
niedługiej rozgrzewce, wzniosłem się na ramionach i
przyspieszyłem. Pokój zaczął wypełniać się moimi ciężkimi
oddechami i co raz głośniejszymi jękami różowowłosej.
Zaciskała palce raz na pościeli, raz na mojej skórze.
Zapragnąłem
mieć ją dla siebie już na zawsze.
Nikomu
nie oddać.
Nazwać
ją moją.
Moją
Sakurą.
***
Przebudziłem
się, ale nie miałem najmniejszej ochoty otwierać oczu.
Wciągnąłem
nosem powietrze, zbierając tym samym z okolic samego siebie zapach
Haruno, jednak nie czułem by obok mnie leżała. Przejechałem
dłonią po materacu, utwierdzając się tym samym w jej braku.
Prześcieradło było chłodne; musiała mnie opuścić już jakiś
czas temu. Obróciłem się tyłem do drzwi i przyciągnąłem do
siebie poduszkę, na której zasnęła dziewczyna. Wcisnąłem w nią
nos; otumaniony narkotycznym zapachem, nie mogłem korzystać z mojej
niezawodnej intuicji.
Wtedy
pojawił się mój szok. Poczułem na potylicy lodowatą stal, a
chwilę później dźwięk odbezpieczanej broni.
—
Co jest kurwa? — syknąłem, nie poruszając się.
—
Uzumaki Naruto? — Ciężki, lekko wystraszony, męski głos
zadudnił nade mną, wylewając na mnie kubeł zimnej wody w postaci
jeszcze większej dezorientacji.
Zacząłem
powoli zwracać głowę za siebie; nie mogłem nadziwić się
widokowi trójki uzbrojonych policjantów, którzy sterczeli w mojej
sypialni, mierząc do mnie z broni. Spoglądałem na tego, który
przystawiał mi pistolet do głowy i odparłem spokojnie:
—
To ja…
—
Jesteś aresztowany pod zarzutem serii kradzieży, handlu
narkotykami, brutalnych pobić i gwałtu! — wyrecytował, jakby
była to sentencja jego życia.
Bum!
Ja
pierdole, kurwa. Ale co? Co on do mnie powiedział?
—
To jakiś żart? — spytałem, czując jak głos mi drżał.
Ostatni
zarzut był jak cios prosto w serce. W życiu nie skrzywdziłem
kobiety!
—
Zamknij się, śmieciu! — wrzasnął, uderzając mnie gnatem w łeb.
— Wstawaj, idziesz z nami!
—
Zaaaraz, zaraz! — wydarłem się, doskonale wiedząc, że jedyne co
osłania moje ciało to kołdra. — Jestem nagi, chcecie mnie
takiego przeprowadzić przez ulicę?
—
Masz minutę — syknął najodważniejszy, wycofując się z pokoju.
Usiadłem
na łóżku, zupełnie nie mając pojęcia jak to ogarnąć. Miałem
nadzieję, że to jakiś pierdolony koszmar ale guz na głowie rósł.
Zacząłem wciągać na siebie ciuchy, które leżały na wierzchu w
szafie.
Zachowywałem
względny spokój. Przecież to była zasrana pomyłka, chyba
wiedziałbym, że jestem przestępcą. Trzeba było to tylko
wyjaśnić…
A
może mam rozdwojenie jaźni? Nie! Nie mam kurwa!
Drzwi
sypialni się otworzyły, a do mnie podeszło dwóch umundurowanych.
Skuli mi dłonie kajdankami, krzyżując je na plecach i złapali pod
ramiona wyszarpując z pokoju.
Nie
mogłem uwierzyć w to co się dzieje. Byłem wyprowadzany z własnego
mieszkania pod zarzutem czegoś, czego nie zrobiłem. Ale nie to było
najbardziej wstrząsające.
Na
kanapie, na której piłem wczoraj wino w towarzystwie pięknej damy…
Siedziała właśnie ona! Różowowłosa, owinięta kocem, zapłakana,
w towarzystwie policjantki.
—
Sakura?! Sakura! — krzyknąłem, nabierając odwagi. — Powiedz im
coś! Powiedz, że byłaś ze mną całą noc! — Jakie to miało
mieć znaczenie, skoro nawet nie wiedziałem kiedy kradłem,
handlowałem, biłem i gwałciłem?
—
Proszę zostawić ofiarę w spokoju! — nakazała kobieta, siedząca
obok Haruno.
—
Ofiarę? — syknąłem, otwierając szeroko powieki.
Przed
oczyma stanął mi najgorszy scenariusz. Nie mogłem w to uwierzyć…
Czy ona mnie… Wrobiła!
—
Sakura! — ryknąłem.
Spojrzenie
zielonych oczu w końcu podniosło się z ziemi i skierowało prosto
na mnie. Była zapłakana, bała się na mnie patrzeć, ale zrobiła
to. Nie uśmiechała się w jakiś złowieszczy sposób, nie dała mi
najmniejszego sygnału świadczącego o tym, że zrobiła to na
złość.
Boże.
Może
ja naprawdę jej coś zrobiłem!
—
Sakura — szepnąłem.
Rzuciła
mi ostatnie spojrzenie. Przepraszające spojrzenie.
Odwróciła
wzrok, by na mnie nie patrzeć. By nie mieć poczucia winy.
Zrobiła
to.
Głupia
suka.
S
U K A.
***
Wszedłem
na klatkę, nadal nie mogąc uwierzyć, że zostałem wezwany właśnie
tutaj. Z reguły, gdy przebywałem w tym bloku, dokładnie za tymi
samymi drzwiami – piłem wódkę, paliłem papierosy i rozmawiałem
z kumplem o rzeczach dotyczących naszej chorej egzystencji. A tego
dnia? Musiałem dowieść, że ten sam człowiekl został wrobiony w
jakieś gówno.
Już
przed mieszkaniem dostrzegłem dwojga umundurowanych mężczyzn,
którzy dokonywali dokładnych oględzin ciemnobrązowych drzwi.
Zatrzymałem się na chwilę, by wziąć kilka głębokich wdechów i
zrobiłem krok przed siebie. Ponownie przystanąłem, chcąc
przepuścić ratowników medycznych, którzy wyprowadzali ze środka
różowowłosą dziewczynę. Uśmiechnąłem się do niej z
politowaniem, jednocześnie chcąc przydusić i wyrzucić przez okno.
To
ona wrobiła Uzumakiego.
—
Przepraszam, chciałbym zadać tej pani kilka pytań — mruknąłem,
przypominając sobie o swojej roli jako policjanta, a nie mordercy.
Medyk
zatrzymał się i popatrzył na mnie nieco skonsternowany.
—
Ta pani nie jest w stanie w tej chwili odpowiadać na jakiekolwiek
pytania — odparł z cholerną ironią, gdy ten drugi pomagał
roztrzęsionej „ofierze” schodzić po schodach. — Proszę
przyjechać później do szpitala.
Popatrzyła
na mnie pomiędzy szczeblami, a w jej spojrzeniu wykryłem nutę
zawodu. Tak bardzo chciała zacząć już kłamać?
Czułem
w kościach, że ta sprawa będzie należeć do jednych z
najdziwniejszych.
Zwróciłem
się przodem do mieszkania i ruszyłem w końcu do środka.
Funkcjonariusze krzątali się tam jak szaleni, badając dokładnie
każdy szczegół mieszkania. Zawsze mnie to bawiło, bo przypominało
sceny z CIA i innych telewizyjnych tasiemców, a mi brakowało tylko
okularów przeciwsłonecznych.
—
Pan Madara! — usłyszałem za plecami. — Czekaliśmy! Zapraszam
do salonu!
Jakiś
młody blondyn w okularach, przypominający takiego, co to zginął w
tłumie i nie może znaleźć matki, zaprowadził mnie do
wspomnianego pomieszczenia. Zatrzymałem się w progu, cofając lekko
ze zdumienia głowę. Cały stół zawalony był przeróżnymi
rzeczami, jednak najbardziej zszokował mnie widok takiej ilości
torebek strunowych… pełnych!
—
To wszystko, co znaleźliśmy w tym mieszkaniu — mruknął
jasnowłosy, podpierając dumnie boki.
Zacząłem
się martwić tymi wszystkimi ludźmi. Przecież mogli znaleźć mój
włos, albo odcisk palca.
—
Och, sporo tego — rzuciłem, przechodząc za kanapę.
Stanąłem
na jasnym dywanie i popatrzyłem na niego, nie zwracając uwagi na
zdziwione spojrzenia obecnych. Przechyliłem do dołu głowę i
zacząłem się po niej drapać. Mocno… Na tyle mocno, póki nie
wyczułem, że kilka cebulek włosów opuściło swoje miejsca.
—
O nie! Panie komendancie! — krzyknęła starsza policjantka, która
dobiegła do mnie i szarpnęła za kurtkę. — Cholera jasna, nie
zebraliśmy stąd jeszcze wszystkich próbek!
—
O masz, ale ze mnie gapa — prychnąłem, opierając się dłonią o
szafkę.
—
Jezu! Odcisków też nie! — ryknęła łapiąc się za głowę.
—
Madara, co ty wyczyniasz? — Hashirama stanął w przejściu i
założył ramiona na piersiach. Ruszył nagle w moją stronę,
złapał za ramię i pociągnął do zbiorowiska dowodów. Odwróciłem
się do rudowłosej kobiety i rzuciłem przepraszające spojrzenie. —
Tylko wygłupy ci w głowie, człowieku! Bądź poważny!
—
Taaak, tak — jęknąłem, przewracając oczyma.
Tym
razem skupiłem się w pełni na zgromadzonych rzeczach. Prowadziłem
sprawę tego złodzieja od samego początku. Dokładnie pamiętałem,
jakie rzeczy skradziono. Dlatego też znowu zostałem zaskoczony.
Blat
przykrywały błyskotki i inne duperele, które widniały na liście
zaginionych. Do tego leżał tam z kilogram heroiny.
—
Skubaniec, w końcu go mamy — mruknął Senju, na co poczułem jak
zasycha mi w gardle.
—
Nie bądź taki pewny siebie. — Musiałem grać na zwłokę. —
Trzeba ściągnąć z tego odciski palców.
—
Ty próbujesz wierzyć w to, że ten żołnierzyk jest niewinny? —
spytał szatyn, łypiąc na mnie zastanawiająco.
—
Przyznał się? — mruknąłem twardo. Widząc jego przeczące
kręcenie głową uśmiechnąłem się lekko i dodałem — Widzisz,
nie możesz mu jeszcze wszystkiego zarzucić. Zwłaszcza, iż zająłem
się już jego alibi. Pierwsze kradzieże nastąpiły, gdy był na
misji.
—
A ta dziewczyna? Zadzwoniła z prośbą o pomoc. Powiedziała, że ją
pobił i zgwałcił… — Zmrużył oczy, wodząc wzrokiem za młodą
funkcjonariuszką, która robiła zdjęcia do materiału dowodowego.
— To też będziesz usprawiedliwiać?
—
Hashirama, pracujemy ze sobą tyle lat. Przebrnęliśmy przez wiele
gównianych spraw… wcale się nie zdziwię, jeżeli okaże się, że
ten chłopak nie ma z tym nic wspólnego.
—
Zobaczymy — rzucił i wszedł do sypialni.
Przykucnąłem
i rozejrzałem się wokoło. Czułem, że policjanci mogą coś
opuścić. Coś, co może być cholernie istotne.
Instynkt
Madary – jak zwykle niezawodny.
—
Ruda, chodź no tu! — Nie pamiętałem jak ma na imię. Cóż, nie
była ładna, więc nad czym się miałem zastanawiać.
—
Słucham? — wycedziła przez zaciśnięte zęby.
—
Popatrz — wskazałem palcem na plamę, znajdującą się na
listwie, łączącej ścianę z podłogą. — Zakładam, że żaden
z tych kurwidołków, które tutaj sobie tak popierdalają jak mrówki
w mrowisku, nawet nie zwrócił na to uwagi.
—
Mówiłam, że nie zebraliśmy jeszcze żadnych śladów z tego
pomieszczenia!
—
Bo jesteście niekompetentną kupą gówna! — Wyrzuciłem w górę
ramiona. — Wszyscy przechodzą sobie przez ten salonik jak przez
pasy na ulicy, zacierając tym samym ślady. — Podszedłem do sofy
i opadłem na nią w bardzo ostentacyjny sposób, na co kobieta
pisnęła. — Widzisz? Teraz możecie mnie podejrzewać o to, że
przesiadywałem tu sobie i piłem wódkę w doborowym towarzystwie!
—
Madara! — wrzasnął Senju, wbijając we mnie spojrzenie. — Co ty
do cholery wyprawiasz?!
—
Zachowuję się jak twoje pierdolone mrowisko, królowo! —
Przetarłem dłonią twarz i odchyliłem do tyłu głowę. — Na
cholerę tutaj tylu ludzi?
Moje
poirytowanie zdwoiło się, gdy stanęło nade mną trzech, młodych
kadetów, którzy pochylali się nad jakimś notesikiem.
—
Rozporządzenia z góry! — odparł Hashirama.
Wstałem.
Podszedłem do wcześniej wspomnianej trójki i nachyliłem się nad
skoroszytem, przyjmując tę samą, debilną pozycję. Jeden z nich
trzymał długopis w ręku i pukał nim w kartkę, zawzięcie
tłumacząc reszcie, że chyba muszą zabrać się za salon.
Podnieśli
na mnie synchronicznie spojrzenia i czekali na to, aż coś powiem.
Wyciągnąłem z dłoni chłopaka notes, a z drugiej pisak.
—
Ruda, zabezpieczyłaś tę krew? — spytałem, skupiając się na
kartce.
—
Tak, komendancie. — Kąciki moich ust uniosły się ku górze, gdy
wyłapałem ten cudowny jad w jej głosie.
—
Jadę do szpitala, przesłuchać landrynkę — westchnąłem,
oddając kadetom skoroszyt, z napisem: „JESTEŚCIE DO NICZEGO”. —
A wy dalej kopcie tunele.
—
Ja dziś przesłucham Uzumakiego — odparł szatyn, gdy byłem już
w progu salonu. Zatrzymałem się w półkroku i zerknąłem na niego
przez ramię. — Zgadzasz się?
—
Ta.
Wyszedłem
z mieszkania, zbiegłem na dół i wypadłem na zewnątrz. Wciągnąłem
w płuca świeże powietrze. Duchota, która panowała na dworze,
zwiastowała kolejną ulewę.
Wsiadłem
do auta, otworzyłem szybę i odpaliłem silnik. Wyjechałem na
ulicę, zastanawiając się nad najkrótszą drogą do szpitala. Gdy
stanąłem na światłach odpaliłem papierosa, zastanawiając się
nad tą całą sytuacją. Nie rozumiałem tego, że ktoś chciał w
cokolwiek wrobić Naruto. Przecież gdy tylko się na niego
spojrzało, czuło się tą taką dziwną aurę dobrego, uczciwego
człowieka. Nie raz miałem wrażenie, że moja dusza jest po prostu
brudna, kiedy stał obok mnie.
Pozwoliłem
na to, by Hashirama przesłuchał tego chłopaka, bo nasza rozmowa od
razu nabrałaby nienaturalnego wydźwięku. Aczkolwiek musiałem przy
tym być, by panować nad manewrami Senju.
—
Szlag — syknąłem, gdy popiół spadł mi na spodnie.
Trąciłem
fajką o kierownice; telefon rozdzwonił się na siedzeniu obok.
Sięgnąłem po niego i widząc zaprzyjaźnione nazwisko, migiem
wcisnąłem zieloną słuchawkę.
—
Kopę lat, staruszku! Jak wakacje? — zaśmiałem się, wrzucając
lewy kierunek.
—
Nawet w takiej sytuacji nie potrafisz być poważny? — Jego niski,
stonowany głos od razu sprawił, że ode chciało mi się śmiać.
—
Już wiesz? — mruknąłem, mrużąc oczy przez przebijające się
między ciężkimi chmurami słońce.
—
Hinata do mnie zadzwoniła, była tak spanikowana, że nie miałem
pojęcia o czym do mnie mówi, dopóki Kiba nie wyrwał jej telefonu.
—
Czyli przerywasz urlop?
—
Mam inne wyjście? To mój przyjaciel, a do powrotu i tak zostały mi
dwa dni.
—
Dobrze, że weźmiesz jego sprawę, bo jak na razie jesteśmy na
przegranej pozycji. Ktokolwiek z nami igra, ma łeb do tego, by tak
rozegrać sytuację.
—
Zdajesz sobie sprawę, że krąg podejrzanych mocno się zawęża?
—
Tak. Ktoś dokładnie wiedział, jak omotać Naruto.
—
Dokładnie — westchnął, powtarzając to słowo w dosadny sposób.
— Słuchaj, jadę już na lotnisko, jak tylko będę w Tokio, to do
ciebie zadzwonię.
—
Do usłyszenia — mruknąłem i rzuciłem komórkę z powrotem na
fotel.
Ten
facet mógł nam pomóc. Był jednym z najlepszych w całym kraju, a
to w jakiś sposób sprawiało, że mieliśmy szansę wyciągnąć
Uzumakiego z całego tego gówna.
Zatrzymałem
się na ogromnym parkingu, a dwie minuty później pokonywałem
schody. Wszedłem do budynku przez automatyczne, rozsuwane drzwi i
skierowałem się do recepcji. Starsza pielęgniarka, z buźką nie w
tamburyn, przywitała mnie tak chłodnym wyrazem twarzy, że poczułem
to zimno na sercu. Cały czas się bałem, że w przyszłości też
skończę jako zgorzkniały dziad, więc robiłem wszystko by to się
tak nie skończyło.
—
Witam, komendant główny oddziału policji w dzielnicy Setagaya,
Madara Uchiha — wyrecytowałem, machając jej odznaką przed
twarzą. — Przywieziono tu niejaką Sakurę Haruno, ofiarę gwałtu.
Gdzie mogę znaleźć tę dziewczynę?
Przyglądała
mi się przez chwilę w lekceważący sposób. Cmoknęła ustami i
łaskawie zajrzała do tych swoich papierków. Mogłem przysiąc, że
robiła mi na złość wykonując to tak wolno.
—
Trzecie piętro, sala trzysta czterdzieści sześć — bąknęła,
stukając ołówkiem o blat.
—
Dziękuję — rzuciłem, zwracając się na pięcie.
Jeszcze
chwila, a zacząłbym się z nią kłócić.
Wskoczyłem
na górę, pokonując po dwa schodki. Odszukałem wskazaną salę i
stanąłem przed drzwiami. Poprawiłem zmierzwione włosy, następnie
kurtkę i już wyciągnąłem dłoń do klamki, gdy skrzydło wejścia
otworzyło się zamaszyście.
—
Kurwa — mruknąłem, odskakując do tyłu. Lekarz zmierzył mnie
wzrokiem i fuknął na mnie w nieprzyjemny sposób, przypominając
mi, że medycy jakoś specjalnie w tym mieście nas nie lubią. —
Dzień dobry, komendant…
—
Tak, wiem — westchnął krótko i podążył w tylko sobie znanym
kierunku. — Może pan wejść.
Przewróciłem
oczyma i wkroczyłem do środka.
Dziewczyna
stała przy łóżku i szykowała się do wyjścia, z początku mnie
nie zauważając. Wciągnęła na ramiona jeansową kurteczkę i
zwróciła za siebie. Spięła się na mój widok i cofnęła o krok,
napotykając za sobą etażerkę.
—
Jestem taki straszny? — mruknąłem, zamykając za sobą drzwi.
—
Nie, nie — odparła cichutko.
Naruto
trafiła się naprawdę śliczna panna. No, może miała poobijaną
twarz, ale nie trudno było dostrzec niecodzienną urodę. Szkoda, że
gdzieś zawsze muszą kryć się jakieś mankamenty.
—
Nie będę pani męczyć — zacząłem, podchodząc bliżej. —
Zadam kilka pytań i uciekam. Wiem, że powinienem dać pani spokój…
ale zależy nam na tym, by wsadzić tego skurwiela jak najszybciej za
kratki.
I
tu pojawił się kolejny sygnał, który zbijał mnie z tropu.
Ułamek
sekundy po moich słowach, dziewczyna zacisnęła powieki, a jej usta
zwęziły się w cienką linię. Tak, jakby moje słowa ją zabolały.
Do tego w zielonych oczach kryły się jakieś emocje, które
widocznie rozsadzały ją od środka. Chciała mówić, lecz nie
mogła.
Może
to był syndrom sztokholmski?
—
Wszystko w porządku? — zapytałem, gdy przyłożyła dłoń do
czoła.
—
Tak, trochę kręci mi się w głowie po lekach uspokajających.
—
Był powód, aby je brać? — Uniosłem do góry brew.
—
Byłam przerażona, to chyba wystarcza.
—
Ach tak… — Nie wiedziałem czy wyczuła ironię. Ale cholera, nie
mogłem się jej pozbyć! — No więc, niech mi pani powie, jak do
tego doszło?
Zamotała
się. Tak jakby szukała odpowiedzi w ścianach, podłodze, a na
końcu – we mnie.
—
Zabrał mnie na kolację… sam nie pił alkoholu, bo prowadził
auto, a mi postawił kilka lampek wina — wyszeptała, siadając na
łóżku. — Zaczęło padać, zaproponował byśmy poszli do niego.
Tam znowu piliśmy alkohol… Wiadomo jak to jest, to odurza. Odbiera
część racjonalnego myślenia i sprawia, że wszystkie nasze zmysły
odbierają świat intensywniej.
—
Dąży pani do tego, że dała się pani wciągnąć do łóżka?
—
Tak… tak jakby… — wyszeptała, kompletnie zamyślona.
—
Więc to nie był gwałt? — Bardziej oznajmiłem, niż spytałem.
—
Był! — Poderwała do góry głowę, a jej oczy mocno się
zaszkliły. — Zrozumiałam co robię i zaczęłam stawiać opór,
chciałam już wyjść i wtedy on…
—
On?
—
Czy naprawdę muszę dokładnie opowiadać co mi zrobił?
—
Sakura, tak? — Skinęła niepewnie głową. — No więc, Sakura.
Uwierz mi, że lepiej, abyś powiedziała to wszystko mi, a dopiero
potem biegłemu psychologowi na rozprawie. Znam tę kobietę, jest
bardzo nieprzyjemna.
Przez
chwilę się wahała. Potem zaczęła w bardzo mozolny sposób
opisywać to, jak Naruto chwycił ją w progu sypialni i uderzył dwa
razy w twarz. Rzucił na podłogę i zaczął robić swoje. Podobno
powtórzył dwukrotnie.
Gdyby
nie fakt, że tak dobrze znam tego chłopaka – byłbym wstrząśnięty
tą historią. Dziewczyna miała bardzo wybujałą wyobraźnię,
jednak nie miała pojęcia, że została już rozgryziona. Tak czy
siak, trzeba było stwarzać pozory.
—
Współczuję — mruknąłem, kończąc zapisywać zeznania w
notesie. Podniosłem na nią wzrok. — Naprawdę.
Chyba
miała to w nosie. Znowu przeniosła się do swojego świata,
zaciskając przy tym dłonie na pościeli. Na policzkach pojawiły
się błyszczące ścieżki po łzach, a dolna warga drżała.
—
Odwieźć panią do domu? — zadałem to pytanie jakieś trzy razy,
wracając do formalnych zwrotów. Dopiero przy ostatnim podniosła na
mnie wzrok. Otarła policzki zewnętrznymi stronami dłoni i
uśmiechnęła się lekko.
—
Nie, nie trzeba — odparła cicho. — Mój przyjaciel już po mnie
jedzie.
—
No dobrze.
Wyjąłem
z kieszeni paczkę, a z niej papierosa i wsunąłem go za ucho.
Otworzyłem przed nią drzwi i wyszedłem nie mogąc powstrzymać się
od zerknięcia na jej tyłek.
—
Pali? — spytałem, gdy wyszliśmy na zewnątrz.
—
Czasem, dziś ma ochotę — odparła porozumiewawczo.
Poczęstowałem
ją fajką, odpaliłem i oparłem się o ścianę. Spoglądałem na
jej rozdygotaną sylwetkę i nieobecne spojrzenie. Zacząłem się
zastanawiać, czy może Naruto naprawdę coś jej zrobił.
—
Myśli pani, że wojna zmienia ludzi? — spytałem, czując, że
atmosferę można ciąć nożem.
—
Tak — odparła, chwilę po zaciągnięciu się. — Mój ojciec się
zmienił, gdy wrócił z Iraku. Bił mnie i matkę, aż w końcu ich
zabił, jadąc po pijaku.
A
więc to była ta Haruno. Słyszałem o tamtej sprawie, była bardzo
głośna… skoro tak wyglądała sytuacja w domu, to nie mogłem się
już dziwić temu, że coś z laską było nie tak.
—
Ale są też tacy, którzy nawet gdy oglądają śmierć… dzień w
dzień… Nie zmienią się. Będą nadal tacy sami, dobrzy.
—
Jak bliska jest ci ta osoba?
—
W ogóle… choć — zawahała się. Spojrzała na mnie w taki
sposób, że po plecach przebiegł mi dziwny dreszcz. — Sama nie
wiem.
—
Sakura! — Usłyszeliśmy.
Nasze
oczy powiodły w stronę czerwonego citroena, przed którym stał
jakiś chłopak. Był za daleko, bym mógł go zapamiętać czy
rozpoznać. Jedyne, co rzucało się w oczy, to kruczoczarne włosy.
—
To on… — westchnęła, garując peta o bok kamiennego kosza. —
Dziękuję za papierosa. Do widzenia!
—
Na razie! — krzyknąłem.
Przynajmniej
była świadoma tego, że jeszcze się spotkamy.
***
—
Chyba nie wierzycie w te wszystkie brednie?!
Wbiłem
wzrok w fiołkowe tęczówki Hinaty, która siedziała naprzeciw
mnie, obok Kiby. Mieli tęgie miny, co cholernie mnie przerażało.
Znajdowaliśmy
się w sporawym pomieszczeniu, gdzie wielu ludzi przebywających w
areszcie, miało możliwość spotkania i rozmowy z bliskimi. Rzecz
jasna, otoczeni byliśmy chmarą policjantów, ale nie miało to
większego znaczenia.
No
cholera, byłem niewinny!
—
Nie, Naruto. — Ciepły głos przyjaciółki bardzo mnie uspokajał,
jednak tym razem kryło się w nim zdenerwowanie. Nie wiedziałęm, czy bała
się o mnie czy o siebie w mojej obecności, ale cholernie brakowało
mi ciepła drugiej osoby, bo naprawdę nigdy nie znajdowałem się w
takiej sytuacji. Ja naprawdę się bałem!
—
Przecież ty nawet majtek Hany nie potrafiłeś ukraść dla głupiego
żartu — wymamrotał Inuzuka. — Trzeba tylko udowodnić, że ta
głupia suka cię wrobiła i puszczą cię wolno.
Jej
nowy przydomek się przyjął.
—
Kakashi już tu jedzie — wtrąciła dziewczyna, podciągając
rękawy bluzki. — Odwiedzi cię dopiero jutro, bo musi dotrzeć do
domu, a wieczorem spotkać się z Madarą by omówić kilka spraw
dotyczących śledztwa. Jutro mają dostać wyniki analizy DNA.
Wyszeptała
to jak najciszej, by żaden z funkcjonariuszy nie wyłapał mojego
związku komendantem. No i tego, że wiedzieli jak dokładnie
przebiega śledztwo.
—
Oby jak najszybciej… — westchnąłem. — Zostałem zawieszony na
czas dochodzenia. Możliwe, że wypieprzą mnie z wojska, jeżeli to
się szybko nie wyjaśni.
Siedziałem
w areszcie już drugą dobę. Do tej pory nie zezwolono na
jakiekolwiek odwiedziny, jednak nadzorujący sprawę – Madara
Uchiha, mój stary znajomy i komendant główny – wywalczył to,
gdy tylko mógł. Zajmował się tą sprawą pod przykrywką, gdyby
ktokolwiek dowiedział się, że byliśmy kumplami, odsunęli by go
od tego, a cholera – był najlepszy. Współpracował z moim drugim
przyjacielem – Kakashim Hatake. Jednym ze znanych prawników, który
wygrał dziewięćdziesiąt osiem procent swoich spraw. Został
wezwany przez Hyuugę i miał tu być dzień wcześniej, ale samolot
miał jakieś opóźnienie i biedaczysko spędziło noc na lotnisku.
—
Mówiłem ci — syknął Inuzuka, stukając knykciami o blat. — Z
nią było coś nie tak, nie słuchałeś mnie!
—
Przestań mi to już wypominać… Co się stało, to się nie
odstanie — skwitowałem, mając już tego dosyć. Złapałem się
za głowę i wsparłem łokciami o zimną powierzchnię. — Nie
wierzę w to, by ta dziewczyna zrobiła to bez powodu.
—
No oczywiście, że miała powód! — wybuchł szatyn. — Chciała
chronić zarówno własne dupsko, jak i tego swojego chłoptasia o
którym jest tak głośno. To wszystko musiało być ukartowane!
Poczułem
się wykorzystany. Dosłownie, bzyknięty w dupsko przez los i drobną
dziewczynę, która mnie zauroczyła. Z jednej strony wiedziałem, że
jest winna i jej za to nienawidziłem. Z drugiej, cały czas gdzieś
tliła się chęć na usprawiedliwianie jej.
Zaraz…
Nienawidziłem?
Więc
tak wyglądało to cholerne uczucie?
—
Dobra, chcę o niej zapomnieć — syknąłem, zaciskając pięści.
Naprawdę,
nie chciałem jej znać. Wyrzucić z głowy, nie pamiętać tym kim
była i o tych krótkich chwilach, jakie z nią spędziłem.
O
wszystkim.
—
A Sasuke? — spytałem, po dłuższej chwili ciszy. — Ktoś do
niego dzwonił?
—
Nie odbierał, ale zostawiłem mu wiadomość — odparł szatyn.
Nigdy
nie odbierał.
Spotkanie
z przyjaciółmi zostało niedługo przerwane. Limit czasu
obowiązywał każdego.
Dziewczyna
wyściskała mnie ze łzami w oczach, widocznie nie mogąc znieść
już nadmiaru emocji. Policjant poprowadził mnie na korytarz, który
musiałem pokonać by znaleźć się w swojej celi. Był równie
zaskoczony, co ja, gdy sam komendant główny nas złapał i
stwierdził, że mnie przeeskortuje.
—
Mam pewien trop — szepnął, idąc za mną. — Możesz być z
niego niespecjalnie zadowolony, ale występują dziwne powiązania.
Jutro kilka spraw się wyjaśni, gdy tylko dostaniemy wyniki
śledztwa.
Skinąłem
lekko głową. Wszedłem do celi, a Uchiha zamknął za mną kratę.
—
Cierpliwości — chrząknął na odchodne.
Przez
niewielkie okienko dostrzegałem granat, obsypany drobnymi, złotymi
punktami. Położyłem się na dosyć wygodnej pryczy, krzyżując
ramiona pod głową. Marzyłem o gorącej kąpieli i własnym łóżku,
a tak naprawdę nie miałem pojęcia kiedy uda mi się to zaliczyć.
Dzień
był cholernie męczący. Już o piątej rano zerwano mnie na nogi,
gdy wprowadzono na korytarz jakiegoś rozszalałego idiotę, który
rzucał kurwami na lewo i prawo. Potem to cholernie męczące
przesłuchanie z Hashiramą Senju, przełożone z poprzedniego dnia.
Nie wiem, kto mnie bardziej przerażał. On, czy jego spięty
braciszek, siedzący obok. Wyglądał jak typowy gruby z polskich
filmów. Taki pachołek gangstera, co to ustawiał ludzi na ulicy, by
szef mógł spokojnie przejść.
No
i ona. Mimo tego, co mi zrobiła… Wyrzucenie jej z głowy było
najcięższym zadaniem, jakie kiedykolwiek otrzymałem.
Dlaczego
los tak bardzo skopał mi dupę?
***
—
Nie ukradłem tych rzeczy, nie handluje narkotykami, nie biję ludzi
i przede wszystkim, nie zgwałciłem tej dziewczyny — wymamrotałem,
siedząc przy jednym stoliku, razem z Hatake. — Może mi nie
wierzysz?
Wysłuchał
całej mojej historii; przyjaźnił się ze mną latami, a teraz
patrzył na mnie jak na ostatnią gnidę, która jednak to wszystko
zrobiła. Albo chciał grał do perfekcji, albo był zdrajcą.
—
Spokojnie, wierzę — odparł nagle, grzebiąc w aktówce. —
Madara przysłał mi już wszystkie wyniki przeprowadzonego
postępowania i domniemanych wersji wydarzeń. Do tego dołączył
kilka swoich słów z obserwacji, telefon Kiby i wiadomość od
twojej matki, którą zgubiłem.
—
Eeee?
—
Nie ważne — prychnął, rozkładając przede mną papiery.
Znowu
znajdowaliśmy się w tej sali, gdzie wczoraj z Hinatą i Inuzuką. Do
tego Uchiha stał niedaleko i nas obserwował.
—
Zamieniam się w słuch — usiadłem wygodniej i zacząłem wodzić
wzrokiem za jego dłońmi przebierającymi pomiędzy kartkami.
—
Przede wszystkim, na skradzionych rzeczach nie znaleziono odcisków
tej dziewczyny, która zgłosiła gwałt. Ani twoich. Są natomiast
te, należące do tego seryjnego złodzieja.
—
W telewizji mówili, że nie mają jego tropu — zauważyłem.
Podniósł
na mnie lekko lekceważący wzrok i wrócił do wertowania
dokumentów.
—
Telewizja ma zaledwie połowę informacji — westchnął. — Nadal
nie wiemy kim on jest, ale jego łapska na pewno leżały na tych
przedmiotach. Tak samo jak na opakowaniach z heroiną. Widocznie nie
był zbyt uważny i działał pod wpływem chwili. Do twojego
mieszkania nikt się nie włamał, nie było śladów choćby po
najmniejszej próbie. Wygląda na to, że ktoś go wpuścił
dobrowolnie, więc koleżanka staje się co raz bardziej kluczowa.
Pobicia miały miejsce przy kilku kradzieżach, stąd ten zarzut.
Pojawia się jednak problem.
—
Chyba wiem o czym chcesz mi powiedzieć…
Nie
myliłem się.
—
Jeżeli dziewczyna współpracowała z tym kutasem, to nieźle to
sobie obmyślili. Wlazła ci do łóżka i dosłownie wyruchała. Nie
dość, że nie chciała się zabezpieczyć, co pozwoliło na
pozostawienie śladów, to jeszcze ponabijała sobie siniaki, które
wykryto na obdukcji, razem z twoją spermą.
—
Sama się pobiła?! Może to ten jej chłoptaś!
—
Na to wygląda. — Jego plecy ułożyły się na oparciu krzesła, a
ramiona skrzyżowały na piersiach. — Jak bardzo nie będziemy się
starać podważyć dowodów, które i tak bez naszego podejrzanego są
słabe; tak bardzo ten gwałt jest wiarygodny. Na tyle, by móc cię
o niego spokojnie osądzić.
—
Ja pierdole!
—
Spokojnie, damy radę — zakomunikował. — Dotarły do mnie
informacje, że przez zgromadzone fakty, zostaniesz wypuszczony
warunkowo, ale nadal będziesz obserwowany. Nie wiem tylko, kiedy to
nastąpi.
—
Chociaż tyle…
—
Na miejscu znaleziono próbkę krwi. Nie należy do ciebie, ani do
dziewczyny. A była świeża, musiała się tam znaleźć tej nocy.
Jeżeli dojdziemy do kogo należy, znajdziemy sprawcę. — Zmrużył
oczy, oparł się na stoliku i nachylił w moją stronę. — Madara
wpadł na trop mężczyzny, który pokazuje się u boku dziewczyny.
Nie wiemy jaka to relacja, ale jeżeli to wszystko jest prawdą, to
mamy chuja w garści. — Kakashi nigdy nie potrafił dobrze dobierać
słów. — Musimy tylko zdobyć jego DNA i porównać z próbką
krwi.
Poczułem,
jak ktoś kładzie mi na ramieniu dłoń. Przewróciłem oczami,
gotowy do pożegnania. Myślałem, że każą mi się już zbierać,
jednak okazało się, że to nasz sojusznik. — Uzumaki. — Madara
skinął do mnie głową, zachowując zimne pozory. — Masz gości…
Gości,
nie gościa. Kiba i Hinata byli tego dnia zajęci, Hana poza miastem…
Oznaczało to tylko jedno…
—
Kushina, uspokój się! — Usłyszałem histeryczny wrzask mojego
ojca.
—
Nikt nie będzie przetrzymywać mojego niewinnego syna, którego
jakaś suka wplątała w przestępstwo! — wrzasnęła, stając na
środku pomieszczenia.
Rozejrzała
się uważnie po stolikach, przy których ludzie ucichli, aż w końcu
mnie odnalazła. Jej zmrużone oczy otworzyły się szerzej, a wyraz
twarzy z rozgniewanego zmienił się w przerażony i gotowy do
płaczu.
Podbiegła
do nas i przytuliła się do mnie tak mocno, że kręgi mi strzeliły.
Wymieniła spojrzenia z Hatake i Uchihą, których bardzo dobrze
znała i wróciła do mnie. Tata poklepał mnie po plecach i
uśmiechnął się w pocieszający sposób.
—
Jesteś cały? Nikt ci tu nie dokucza? Jesz? — Zasypała mnie serią
kretyńskich pytań.
Ojciec
zaczął ją uciszać, widząc jak strażnicy z podejrzeniem zerkali
w naszym kierunku. Było nas przy tym stoliku stanowczo za dużo, ale
obecność Madary rozwiewała wątpliwości policjantów.
—
Nic mi nie jest, nikt mi nie dokucza, jem — odparłem, przyciskając
ją do siebie.
Oooo,
ciepłko mamusi. Tego było mi trzeba.
Wiedziałem,
że się niesamowicie zamartwia. Miała spuchnięte od długotrwałego
płaczu oczy, a pod nimi ciemnie sińce. Jej buzia nie miała za
grosz blasku, do tego była jakaś taka wątła, jakby sama nie
odżywiała się najlepiej.
—
Wiadomo już coś w tej sprawie? — Tata zagadał Kakashiego, który
po chwili powtórzył mu to, co mówił mi. Mama przysłuchiwała się
temu z uwagą, zaciskając dłoń na moim ramieniu.
—
Ty debilu, nie zabezpieczyłeś się?! — ryknęła, na co spowił
mnie niesamowity rumieniec wstydu. — A jak nosi jakieś choróbsko?!
Masz się przebadać!
—
Kushina, blokuj się, bo zaraz cię stąd wyprowadzę — wymamrotał
Minato, nad którego głową tworzyła się już ciemna aura. Było o
nią trudno, ale matka z łatwością doprowadzała ludzi do szału.
—
Powiedziała, że bierze tabletki — cmoknąłem, odwracając
urażony wzrok.
—
Ile ty masz lat?! — wyrzuciła w górę ramiona. — Tabletki nie
uchronią cię przed jakimś syfem!
—
Kushina! — Ojciec zakrył jej usta dłonią, posadził siłą na
krześle, które podsunął Kakashi, i wymamrotał do ucha — Jak
się zaraz nie zamkniesz, to sam zrobię ci krzywdę.
—
Ale Minato! — ryknęła.
—
Stul dziób, babo — wycedził przez zaciśnięte w debilnym
uśmiechu zęby. — Jeszcze słowo, a nie zawiozę cię do Tsume.
Pokazała
mu język jak jakiś gówniarz i spojrzała na Madarę.
—
Ile wynosi kaucja? — spytała. Ojca to pytanie widocznie również
nurtowało, bo wyjrzał zza niej na rosłego mężczyznę.
—
Niech Naruto przetrzyma jeszcze dobę i go wypuścimy, po co macie
się wykosztowywać — wyszeptał, niby czytając własne
sprawozdanie, które zgarnął ze stolika.
Miał
rację. W celi byłem sam, warunki całkiem znośne. Jeszcze jedna
noc w tym miejscu nie była czymś zabójczym, a rano pozwolili mi
wziąć w końcu prysznic.
Hatake
pożegnał się i razem z Uchihą opuścili pomieszczenie, a ja
zostałem jeszcze trochę z rodzicami, by przybliżyć im sytuację.
Niedługo
później pożegnałem się z nimi i zostałem odprowadzony do celi,
gdzie czekał na mnie nowy współlokator. Był wielki. No w kurwę,
tak ogromny, że nie chciałem przekroczyć progu pomieszczenia,
bojąc się o własne życie i dupę.
Na
szczęście okazało się, że jest całkiem sympatyczny, ma na imię
Chouji, a trafił na dołek za kradzież słodyczy z supermarketu.
Noc
minęła całkiem spokojnie, choć bez rozróby przed budynkiem się
nie obyło. Około godziny trzynastej wyprowadzono nas na stołówkę
na obiad. Przysiadłem z nowym towarzyszem przy niewielkim stoliku i
postawiłem przed sobą tackę z jakimś mięsem, frytkami i
cudownym, zielonym jabłuszkiem, które absorbowało moją uwagę i
przenosiło myśli w inne miejsce.
Jak
bardzo byłem głupi, skoro ona nadal gdzieś mi się po tej głowie
kołatała? Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że nasze drogi
jeszcze nie do końca się rozeszły. Nie mogłem… a może tak
naprawdę nie chciałem? Mimo tego, że zrobiła mi z życia bagno,
ta znajomość zapowiadała się naprawdę dobrze, a tu taka
niespodzianka.
—
…jadł?
—
Um? — mruknąłem, spoglądając na Choujiego, który wpatrywał
się w mój posiłek.
—
Czy będziesz to jadł… — spytał cicho, a jego usta zwęziły
się w cienką linię. — No bo tak siedzisz i się nad tym modlisz,
a zimne frytki są niesmaczne.
Spoglądałem
na niego przez chwilę, nie mogąc wyjść z podziwu. Studnia bez dna
nabrało dla mnie nowego znaczenia.
Zabrałem
z tacki owoc i podsunąłem ją chłopakowi, nie czując w ogóle
głodu. Skoro mogłem komukolwiek poprawić humor, to to robiłem.
Złapałem za ogonek jabłka i zacząłem nim kręcić, wprawiając
zielony obiekt w obrotowy ruch.
—
Wiesz co, współczuję ci — westchnął kompan. — Myślisz o
niej, mimo wszystko, prawda?
—
Ta. — Aż tak było to po mnie widać? Mogłem myśleć o byle
czym, dlaczego ten człowiek podejrzewał mnie o to, że skupiam się
na kimś, kto chciał mi zaszkodzić? Nie no, źle to ująłem.
Przecież myślenie o takiej osobie, w takowej sytuacji – to norma.
Tylko ja ją cały czas wspominałem jako kobietę, sprzed tego
całego, zasranego incydentu. — Człowiek jest głupi. Wystarczy
kilka spojrzeń, uśmiechów, słów, i od razu jest oczarowany.
—
No widzisz, dlatego ja wolę jedzenie niż kobiety! — zaśmiał
się, na co i na mojej twarzy pojawił się uśmiech. — Nie martw
się stary, brzydki nie jesteś. Jak tylko wyjdziesz, to znowu jakaś
się znajdzie.
—
Chciałbym…
—
Ty, patrz jaki kurwa grubas! — Czyjś nieprzyjemny rechot zamącił
spokój i dobrą atmosferę. Ukradkiem zerknąłem w lewo, skąd
doszedł do mnie obcy głos. Jakiś rosły chłopak o kruczoczarnych
włosach stał metr od nas, z założonymi na piersiach ramionami i
przyglądał się Akimichiemu. Obok niego znajdował się jakiś
kumpel, który posturą bardzo przypominał mnie. Kontrastował z
brunetem swoimi, niemalże białymi włosami. — Ochrzanił dwa
obiady i pewnie nadal mu mało.
Popatrzyłem
na mój owoc i bardzo ciężko westchnąłem. Nawet nie odliczałem
do wybuchu bomby zegarowej. Zgrzyt przesuwanego po kafelkach krzesła
dał mi znać o tym, że Chouji był gotowy do konfrontacji, która
była mi zupełnie nie na rękę.
—
Co ty powiedziałeś? — syknął zaprzyjaźniony blondyn, zakasując
rękawy zielonej bluzy.
—
To co usłyszałeś, spaślaczku — prychnął agresor.
Tak
jak się spodziewałem, nie musiałem czekać nawet dwóch sekund, by
usłyszeć jak towarzysz wystartował do boju. Przez chwilę
siedziałem na miejscu i zastanawiałem się, czy powinienem mu
pomóc. Moja przepustka oddalała się co raz bardziej, a gdy
obserwowałem nierówną walkę, dwóch na jednego, coś mnie
ruszyło. Znałem tego chłopaka niecałą dobę, ale czułem, że
jeżeli ktoś skoczyłby do mnie – ten zaraz ruszył by za mną.
Podniosłem
się leniwie i odgryzłem kawałek soczystego owocu po czym
podszedłem do wojujących. Próbowałem wyłapać wzrokiem tego o
jasnej czuprynie i gdy w końcu mi się to udało, przełknąłem
przeżuwanego kęsa. Wsadziłem resztę jabłka do ust, wbijając w
nie zęby i nachyliłem się, unikając przy okazji wyprowadzanych na
oślep ciosów. Chwyciłem chłopaka za pasek i wyciągnąłem
spomiędzy bruneta, a Choujiego; pchnąłem go lekko na ziemię i
zwróciłem ku niemu.
—
Nie wiesz, że tam gdzie dwóch się bije, trzeci nie powinien się
wpierdalać? — bąknąłem, wyciągając przedtem owoc z buzi.
—
Na chuj się wtrącasz, blondasie? — parsknął, podnosząc się
gwałtownie na nogi.
—
Dam ci cenną radę — zacząłem, jednak nim skończyłem swoją
złotą myśl, poczułem jak pięść wbija mi się w oczodół,
popychając całe moje ciało na stolik, przymocowany do podłogi
śrubami.
O
kurwa, jak to bolało.
Leżałem
plecami na blacie, pomiędzy czwórką innych więźniów, którzy
patrzyli na mnie jak na indyka podanego w święto dziękczynienia.
Brakowało tylko mojego zagubionego jabłuszka, które powinno
znaleźć się ponownie w ustach.
Przypomniało
mi się, że dostałem w pysk.
—
Łeb ci ukręcę przy samych jajach — syknąłem, zsuwając się ze
stolika. Chouji w swoim sparingu zyskał przewagę, a ja czułem jak
ta śliwa rośnie. — No kurwa mać, warunek poszedł w pizdu!
Wystartowałem
do tego białego siura, nie zważając już na konsekwencje. Choć
zablokował mój pierwszy ruch – sprytnie zaskoczyłem go
następnym. Wymiana ciosów robiła się co raz bardziej agresywna,
jednak ku mojemu zadowoleniu; przeciwnik zrozumiał, że nie zadarł
z tym kim trzeba.
I
tu wszystko się zaczęło.
Scena
jak z taniego filmu komediowego, nie trudno się domyśleć. Wszyscy
aresztowani – podjudzeni rozpierduchą – zaczęli się nawzajem
dopadać i szarpać. Pięści tępo uderzały o ciała innych,
jedzenie wznosiło się nad naszymi głowami, alarm rozwył się i
ściągnął tu chyba wszystkich funkcjonariuszy.
Mój
pierwotny przeciwnik wykorzystał moment mojej nieuwagi i doskoczył
do mnie, dociskając chwilę później do podłogi. Jakoś wsparłem
się na ramionach i z całej siły uderzyłem go głową w nos, przez
co momentalnie się ze mnie sturlał.
—
Spokój!
—
Uspokoić się! Użyjemy gazu!
A
dzień zapowiadał się tak cudownie.
Chciałem
wesprzeć Choujiego, podniosłem się na nogi, ale ktoś złapał
mnie za kaptur i mocno za sobą pociągnął. Święcie przekonany,
że to któryś z osiłków – zacząłem się szarpać, jednak
potężna ręka zdzieliła mnie przez głowę w bardzo znajomy
sposób. Dałem się wyciągnąć z tłumu i wyprowadzić po kryjomu
na korytarz, na którym nikogo nie było.
—
Idioto, mogłeś spieprzyć sobie do końca sytuację! — Madara
nadal nie puszczał mojej bluzy i ciągnął mnie jak szmatę,
szarpiąc za każdym razem, gdy zwalniałem.
—
Przecież nic nie zrobiłem!
—
No tak! — wrzasnął, przeciągle. — A tamten typ, sam spuścił
sobie wpierdol, co nie?
—
Tak!
—
Naruto!
—
Nie?!
Uchiha
wciągnął mnie do biura, gdzie w końcu stanąłem sam, bez jego
pomocy. Zacząłem układać porozciąganą bluzę i podniosłem
wzrok, z zaskoczeniem spostrzegając Kakashiego i Kibę.
—
No ładnie go lutnąłeś. — Szatyn podszedł do mnie z debilnym
uśmiechem na twarzy.
—
Widziałeś? — Poruszyłem brwiami i pokiwałem luźno głową, jak
ostatni wycwaniakowany cwaniak.
—
No — przeciągnął, robiąc dokładnie to samo; zbiliśmy męskiego
żółwia.
—
Debile — fuknął Madara.
—
Kretyni — skwitował w tym samym momencie Hatake.
—
No więc — zacząłem, siadając na krześle przez brunetem — po
co oni tu?
—
Kiba odbiera cię i wiezie do domu, a Kakashi musi podpisać kwit
świadczący o tym, że bierze za ciebie odpowiedzialność w czasie
warunku.
Uśmiechnąłem
się lekko, jednak w duszy zagrała mi wesoła melodyjka. Cieszyłem
się, że mogłem już opuścić to miejsce… Choć po chwili
zrobiło mi się smutno, bo polubiłem tego Akimichiego.
—
Wiadomo coś nowego w sprawie? — Spojrzałem na Kakashiego, który
wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Inuzuką i komendantem.
—
Jak na razie śledztwo stoi w miejscu. — Zbył mnie. No totalnie
mnie zbył.
Madara
wręczył mi papier i odprowadził z resztą do wyjścia. Nie
pożegnaliśmy się, bo kamery mogły nas z czymś zdradzić, a
funkcjonariusze pewnie już opanowali sytuację. Mój cudowny adwokat
również się zmył. Zatrzymaliśmy się z Kibą przed jego autem i
odpaliliśmy po papierosie. Nie wiem dlaczego między nami panowała
tak cholernie napięta atmosfera. Albo nadal miał mi za złe to, że
go nie posłuchałem w sprawie Haruno… Albo wiedział coś, co
stwarzało między nami dystans. Zacząłem martwić się już nawet
o to, że naprawdę jestem chory; że rzeczywiście to wszystko
zrobiłem.
—
Nie trzymajcie mnie w takiej niepewności, no ja pierdole —
syknąłem nagle, uderzając dłońmi o dach auta. Blacha była
nagrzana od słońca, ale przez adrenalinę, która przepływała
jeszcze przez moje ciało po bójce – nie odczułem tego. —
Widzę, że coś wiecie.
Szatyn
otaksował mnie ostrożnie spojrzeniem, lekko zlękniony moim
gwałtownym ruchem. Zaciągnął się po raz ostatni i rzucił peta
do pobliskiej kałuży.
—
Jest kilka rzeczy, o których nie mogę ci powiedzieć — mruknął,
mijając mnie. Podszedł do drzwi kierowcy i wszedł do środka.
Cisnąłem niedopałkiem tam gdzie on i władowałem się prędko na
pasażera.
—
Kpisz sobie ze mnie w tej chwili? — warknąłem, nabierając ochoty
na uderzenie go.
—
Nie, Naruto — odparł i spojrzał na mnie.
Chodź
zawsze był takim śmieszkiem, podchodził luźno do życia i
oceniany był w tej przyjaźni jako ten głupszy, to jego spojrzenie
było bardzo często pokrzepiające wobec mojej osoby. Dziś jednak
patrzył na mnie z przestrachem.
—
Kiba, kurwa. Przyjaźnimy się…
—
Wiem — przerwał mi — ale naprawdę nie mogę. Bardzo możliwe,
że stracisz nad sobą panowanie, a wtedy szansa na ratunek spadnie
poniżej zera, rozumiesz?
Odpalił
auto, gdy ja spoglądałem na niego dosłownie z otwartą gębą. Co
takiego musiało być na rzeczy, skoro tak bardzo się o to martwili?
—
Po prostu poczekaj, wszystko w swoim czasie.
***
Wszedłem
do mieszkania i od razu poczułem się zupełnie obco. Gdy ostatnio
się w nim obudziłem, ktoś mierzył do mnie z pistoletu, a wnętrze
wypełniali obcy ludzie. Miałem tę świadomość, że każde
pomieszczenie zostało dokładnie przeszukane. Czułem się
niepewnie, nieswojo. Jakby ktoś obcy cały czas tu był.
Nie
zostawili po sobie bałaganu. Wszystko było prawie na swoim miejscu;
tylko jakieś drobiazgi znajdowały się gdzie indziej, niż
zazwyczaj.
Kiba
uprzedził mnie, że nie zostawi mnie wieczorem samego i wpadnie
jakoś około osiemnastej, zaś o szesnastej mieli odwiedzić mnie
rodzice. Wszedłem więc do łazienki i zrzuciłem z siebie znoszone
i nieświeże ubrania, po czym wskoczyłem pod prysznic. W końcu nie
odczuwając dyskomfortu i nie martwiąc się o swój tyłek. Ubrałem
się, zajrzałem do lodówki, w której w sumie nic nie było i
zwiesiłem głowę do tyłu. Cholernie nie chciało mi się iść na
zakupy, ale z drugiej strony nie chciałem umrzeć z głodu.
—
Idę! — krzyknąłem, słysząc jak ktoś dobija się do drzwi.
Mama
od razu rzuciła mi się na szyję, wykazując dziwne zmiany
nastroju, a ojciec wszedł zaraz za nią, trzymając w rękach siatki
z logiem popularnej sieci marketów; kochani rodzice.
—
Masz tu wszystko co najpotrzebniejsze — trajkotała, wyciągając
produkty z folii. Przejąłem to zadanie i zacząłem sam
rozpakowywać zakupy. — Jak się czujesz?
—
Źle — odpowiedziałem zgodnie z prawdą. — Nie wiem jak to
wszystko się potoczy, kurwa mać.
Nie
wiem kiedy ostatnio pokazałem przy nich słabość. Naprawdę, było
to lata temu… Teraz stałem na środku kuchni z wbitym w ścianę
spojrzeniem i nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że do moich oczu
zaraz zaczną napływać łzy. Czułem się jak pizda.
Matka
podeszła do mnie i z zatroskaną miną dotknęła skóry pod moim
okiem.
Śliwka
już dojrzała.
—
Synu, wszystko będzie dobrze — szepnął tata, widząc jak
odpływam.
—
Naprawdę chciałbym, żeby tak było… Dzięki za te zakupy.
Minato
posłał mi minę w stylu, za co idioto dziękujesz?
Rozmowa
zaczęła schodzić na różne tory, przez co Kushina mocno się
rozkleiła. Ojciec poprawił jej jednak humor, a godzinę później
siedziałem już sam. Na kanapie, przed telewizorem, myśląc o
sobie, o Kibie, który miał zaraz być i o niej.
—
Es…
***
—
Gdzie ten klucz — warknąłem do siebie, przeszukując całe
mieszkanie.
Bolała
mnie głowa, nie mogłem powiedzieć, że nie. Razem z Inuzuką mocno
się popiliśmy poprzedniego wieczora. Chłopak wyszedł dopiero
niedawno, a ja musiałem skoczyć do marketu po coś przeciwbólowego,
bo nie dość, że miałem kaca, to limo nabite pod okiem pulsowało
boleśnie nawet wtedy, gdy go nie dotykałem.
Gdy
znalazłem poszukiwany przedmiot i podszedłem do drzwi, ktoś cicho
zapukał. Wpatrywałem się przez chwilę w drewniane skrzydło,
mając jakieś dziwne obawy co do tego, czy je otworzyć. Stuknięcie
się powtórzyło, aż w końcu usłyszałem cichy i znajomy głos.
—
Wiem, że tam jesteś… Kiba mi powiedział. — Zamknąłem oczy. —
Otwórz, proszę cię.
Spełniłem
tę prośbę.
Hana
weszła do środka i wyglądała nie najlepiej.
—
Coś się stało? — spytałem, zamykając za nią drzwi. Zdjęła
leniwie buty i przeszła do salonu, gdzie ją dogoniłem. — Hana?
—
Nie — szepnęła, siadając na kanapie. Złożyła ręce na
kolanach i zagapiła się w wyłączony telewizor. Przetarła dłońmi
twarz i spojrzała na mnie. W tak bardzo obcy dla niej sposób, że
się zachwiałem. — Po prostu cholernie się o ciebie martwiłam,
wiesz?
—
Nie potrzebnie…
—
Może według ciebie.
Bałem
się, że ta rozmowa zejdzie w końcu na niewłaściwy tor. Jeżeli
miała dołożyć mi poczucia winy co do moich uczuć względem niej,
to mogłem się spodziewać swojego własnego załamania nerwowego, o
które w całej tej sytuacji nie było trudno.
—
No co ty, nie wierzysz we mnie? — spytałem, jak małej
dziewczynki, tonem którym chciałem obrócić sytuację w żart. —
Ile lat się znamy? Przecież wiesz, jakie w życiu mam szczęście.
—
A ty zdajesz sobie sprawę z tego, że szczęście kiedyś każdego
opuści?
Karcący
wzrok wywarł na mnie spore wrażenie. Po raz kolejny doświadczyłem
tego, że niektóre sytuacje zmieniają ludzi. Tylko ta dziewczyna
nie miała z nią nic wspólnego.
Usiadłem
obok niej na kanapie, przypominając sobie o bólu głowy. Musiałem
szybko zażyć jakieś proszki, żeby nie zdechnąć.
—
Naruto, jesteś dla mnie jak starszy brat. Dobrze wiesz, że w takich
więziach pojawiają się różne uczucia. Nie powiesz mi, że się o
mnie nigdy nie martwiłeś.
—
No nie powiem, masz rację — popatrzyłem na nią z ukosa.
—
No właśnie. Nie wiem kim jest ta dziewczyna i jak bardzo okręciła
cię wokoło palca, ale teraz przyszła kolej na to, bym to ja cię
chroniła. Rodzeństwo tak postępuje, czyż nie?
—
Chcesz ją pobić? — prychnąłem nieco rozbawiony. Mina mi
stężała, widząc, że była cholernie poważna. — Hana, to mój
dołek, który sobie wykopałem. Wciągnąłem w niego już za wiele
osób, nie potrzebne mi kolejne ofiary. Jeżeli chcesz mi pomóc, to
trzymaj się od tego z daleka, bo nie chcę by cokolwiek ci się
stało.
Mrużyła
śmiesznie oczy do momentu, aż zadzwonił jej telefon. Sięgnęła
do kieszeni, przeprosiła, podniosła się i odeszła pod okno.
—
Tak? — spytała cicho, a jej ton zrobił się nieco słodszy niż
zazwyczaj. — Już? No dobrze. Tak, zaraz będę. Yhym. Dobrze
kochanie, trzy minuty i jestem.
Kochanie?
—
Przepraszam — westchnęła, chowając komórkę. — Muszę już
uciekać. Zaszłam do ciebie po drodze, bo miałam blisko. Nie
planowałam tej wizyty.
—
Kochanie? — spytałem, nie pozbywając się głupiego wyrazu
twarzy. Zdziwiła się, ale w jej oczach dostrzegłem dziwny triumf.
— Spotykasz się z kimś?
—
Nie mogę? — sparowała niemalże natychmiast. — Wszyscy wokoło
się zakochują, ja też miałam do tego prawo.
—
No tak, tak.
Czy
moje wszelkie podejrzenia do tej pory były błędne? Nie wiedziałem
czy mam się cieszyć z tego, że nie muszę się już martwić o jej
uczucia, czy płakać przez to, że jedyna dziewczyna, która
wydawała mi się być mną zainteresowana… wcale zainteresowana
nie była.
—
Obiecaj mi, że będziesz na siebie uważać. Że w nic się już nie
wpakujesz — wyszeptała, podchodząc bliżej kanapy. Stanęła za
mną i oparła dłonie na moich barkach. — A ją, jeżeli
kiedykolwiek spotkam – obedrę ze skóry, pamiętaj.
—
Dziękuję za troskę — odparłem, uśmiechając się z odchyloną
do tyłu głową.
Nachyliła
się nade mną i cmoknęła w czoło.
Z
mieszkania wyszliśmy razem. Dochodziła dwudziesta, niebo powoli
ciemniało. Szedłem chwile w tym samym kierunku co ona, popychany
przez ochotę na poznanie partnera Inuzuki.
Był
zdziwiony tym, że widział nas razem. Z marszu przedstawiłem się
jako kuzyn Hany, co by nie robić jej jakiś problemów z zazdrością
i ruszyłem do osiedlowego marketu.
Drzwi
rozsunęły się przede mną, a ja wkroczyłem do środka rzucając
ciche „dobry wieczór”. Wszedłem zamyślony pomiędzy któreś
półki i zacząłem rozglądać się za czymś wartym uwagi.
Lekarstwa były przy kasie, więc zostawiłem je sobie na koniec.
Schyliłem się po jakieś ciastka zbożowe, którymi ostatnio
karmiła mnie Hinata, wyprostowałem się i chciałem już iść
dalej, kiedy krew odpłynęła mi z twarzy.
Stała
tam.
Tyłem
do mnie, w ciemnych spodniach, czarnym swetrze i chustą tego samego
koloru, owiniętą dookoła szyi. Różowe włosy okalały barki i
ramiona.
Czy
dziewczyna zgwałcona przez człowieka ze swojego osiedla, mogła tak
spokojnie wyjść do sklepu? Zdając sobie sprawę z możliwości
jego warunkowego wyjścia?
Widziałem,
że nie wolno mi było się do niej zbliżyć. Jak bardzo nie byłem
wściekły – nie mogłem. W ten sposób traciłem szansę na dobre
rozegranie tej sprawy. Ale gniew, który puścił się wolno po całym
moim ciele – wygrał. Próbowałem ustać w miejscu, ale moje nogi
same powiodły w tamtym kierunku.
I
co Uzumaki? Podejdziesz do niej i pogłaszczesz po głowie?
Nie.
Wpadłem na zupełnie inny pomysł. Tak niemożliwie kretyński, że
nie mieściło to się nikomu w głowie, nawet mi. Złączyłem i
wyprostowałem palec wskazujący ze środkowym i wcisnąłem mocno w
jej plecy.
Tak
zaawansowanej broni jeszcze nigdy nie dzierżyłem.
Westchnęła
krótko i zesztywaniała. Po tym jak się wyprostowała, nie drgnęła
już ani razu. Rączka koszyka uderzyła o plastikową kratkę, a ja
zbliżyłem się na tyle do jej ciała, by ludzie nie myśleli, że
naprawdę pakowałem jej w plecy kulkę czy nóż.
—
Dlaczego? — szepnęła drżącym głosem. Przez chwilę było mi
jej żal. — Czego znowu ode mnie chcesz, spłaciłam cały swój
dług… — Próbowałem przeanalizować to co powiedziała. W
głowie zaczęły pojawiać się dziwne domniemania. — Obiecałeś,
że dasz mi już spokój.
—
Jaki dług? — wypaliłem mocno zainteresowany.
Z
tej perspektywy nie byłem w stanie tego dostrzec, ale miałem
stuprocentową pewność, że jej powieki rozszerzyły się do granic
możliwości. Zaczęła drżeć, a jej oddechy stawały się co raz
krótsze.
—
Nie powinno cię tu być — wychrypiała w końcu.
—
Ja tam się cieszę ze swojego warunku — prychnąłem, przenosząc
ciężar ciała na drugą nogę.
—
Nie o to chodzi… zrozum, że…
—
Dlaczego mi to zrobiłaś — warknąłem, przerywając jej jąkanie.
Wcisnąłem palce mocniej w jej ciało i usłyszałem syknięcie. Nie
kontrolowałem się w tamtej chwili… Stało mi się obojętne to,
czy schrzanię sobie do końca życie. Liczyła się tylko prawda,
którą chciałem poznać za wszelką cenę. —
Odpowiedz mi kurwa, a odejdę. Nie chcę mieć z tobą już nic
wspólnego, ale chcę znać pieprzoną prawdę.
—
Groził mi — załkała. Grubo się myliła, jeżeli myślała, że
płaczem coś wskóra. Byłem obojętny na jej odczucia… Byłem?
Nie no, nie byłem… — Groził… Możesz w to wierzyć, albo nie…
Ja tylko chciałam żyć, Naruto…
—
Moim kosztem? — wycedziłem, nachylając się nad jej uchem.
—
To nie ja cię wybrałam — sparowała. — Narobiłam sobie u niego
różnych długów, a on potem zaczął mnie wykorzystywać. Chciałam
odbić się od dna, a znalazłam się w piekle… Powiedział, że
mam przyjść do tego baru, że bardzo szybko cię rozpoznam. Że mam
uwieść i spełnić ten zasrany plan… Problem pojawił się już
wtedy, gdy przyszedłeś z przyjacielem do zakładu… Pogłębił
się przy kolacji… Zrozumiałam. że nie chciałam zrobić tego tobie. Próbowałam zrezygnować, wycofać się z tego gówna. Ale pojechał za nami…
—
Kto? — Ile było w tym prawdy?
—
Powiedział, że jeżeli cię w to nie wrobię, to zabije nas obojga…
—
Kto?!
—
Zabierz broń, Naruto… Błagam cię. — Płakała. Mogłem w
tamtej chwili śmiało stwierdzić, że to najprawdziwszy płacz
przerażonej osoby.
Odsunąłem rękę, a ona zwróciła się bardzo wolno w moją stronę. Spojrzała
na moją dłoń jednak nie skupiła się na tym czy rzeczywiście coś
w niej było, a ja zdążyłem to schować. Boże, jakie to było
żałosne.
Otaksowałem jej ponurą twarz. Spuchnięte powieki, czerwone oczy. Rozcięte
usta, a na nich spory strup; blade policzki połyskiwały od łez.
Obraz nędzy i rozpaczy, który sobą reprezentowała sprawił, że
moja wrogość do niej gdzieś uciekła. Podniosła ostrożnie
dłonie, w które chwyciła chustkę i lekko pociągnęła ją w dół,
odsłaniając szyję. Obrzydliwe, fioletowe ślady kontrastowały z
jej jasną skórą. Wyglądało to tak, jakby próbowała się
powiesić, a sznur zostawił swoje piętno.
—
Tego nie było na obdukcji — szepnęła, gdy spojrzałem jej w
oczy. — Zrobił mi to, gdy powiedziałam, że chcę wycofać
zarzuty…
—
Czemu nie poszłaś na policję?!
—
Bo miałam lufę przy skroni! — syknęła. — Widziałeś, co się
ze mną działo… Słyszałeś co mówiłam, kurwa mać! Tak bardzo
chciałam od ciebie uciec, by to wszystko się nie stało… ale nie
potrafiłam… I to nie przez strach przed nim, a to co się
pojawiło…
—
Zamknij się…
—
Między mną a tobą…
Złapałem
się za głowę, gdy poczułem jak wszystko zaczyna się kręcić.
Nigdy, naprawdę, nigdy nie miałem takiego mętliku w głowie. To
było wręcz przerażające! Ta mieszanka wybuchowa w końcu
otrzymała swoją iskrę i eksplodowała we mnie, niszcząc wszystkie
bariery. Zalała mnie fala gorąca.
—
Jak ja się mogłem w tobie zakochać, ty wstrętna żmijo! —
ryknąłem, łapiąc ją za barki.
Co
ja dopierdoliłem?!
Nie
wiem, na które słowo jej oczy tak błysnęły. Nie chciałem jej
niczego wyznać, bo nie wiedziałem, czy cokolwiek czuję. Nie
chciałem jej obrazić, choć jednocześnie nienawidziłem jej całym
sobą, nawet kiedy dopuszczałem te wszystkie słowa do serca, jako
domniemaną prawdę!
—
Naruto — szepnęła, niemalże w niemy sposób, nie odrywając
spojrzenia od moich oczu.
—
Jak się bawicie? — usłyszałem za plecami.
Poczułem
na potylicy lufę pistoletu; prawdziwą, nie palczastą. Ale jakie
miało to wtedy znaczenie, skoro rozpoznałem głos osoby stojącej
za mną, dosłownie w ułamku sekundy?
Przerażona
Haruno zakryła usta dłońmi, a po jej policzkach spłynęły
kolejne łzy. Zacząłem odwracać głowę w bok. Dłoń, która
zaciskała palce na kolbie broni była zabandażowana, a ciemne jak
węgiel oczy, do których przykułem spojrzenie – pałały
obłąkaniem, jakiego nigdy nie spotkałem.
—
Ty skurwielu… — syknąłem. Drgnąłem, na co ten ryknął bym
się nie ruszał i docisnął gnata do mojej głowy.
—
Sasuke! — pisnęła Sakura, bojąc się tego, że ten furiat zaraz
wystrzeli.
—
Wszystko mu, kurwo, wyśpiewałaś? — wycedził, przechylając
głowę na bok.
Mierzył
do niej, gotów do strzału.
Ludzie
zebrani w sklepie nie mieli szansy na to, by tego nie widzieć.
Zacząłem słyszeć szepty przerażonych gapiów. „On ma broń”,
to wyłapywałem najbardziej. Bo, cholera jasna, taka była prawda.
Ten wariat był nieobliczalny i mógł nas wszystkich pozabijać, a
ja niekoniecznie powinienem na to pozwolić.
—
Zostaw go w spokoju! — Posiadaczka szmaragdowych oczu zebrała się
na odwagę i zrobiła krok do przodu, co tylko rozwścieczyło
Uchihę. — Już dosyć problemów mu narobiłeś, skup się na
mnie!
—
Nie baw się w bohaterkę ździro, zdechniecie oboje!
Teraz.
Pchnąłem
dziewczynę na półki, nie zważając na siłę, której przy tym
użyłem. Wykonałem sekwencję ruchów, jakich wyuczono mnie w
wojsku, by zablokować napastnika, ale doskonale wiedziałem, że
brunet jako żołnierz sił powietrznych, znał te gesty. Mimo to,
doszło między nami do mocnej szarpaniny, aż w końcu wyrzuciłem w
górę jego ramię, a pistolet wystrzelił.
Gipsowe
płyty buchnęły pyłem, a kwadratowa lampa oderwała się od ich
pozostałości, lądując między nami. Nie mogłem tracić chwili
dłużej i nikogo więcej narażać. Wykorzystując moment nieuwagi i
jego niedyspozycję, spowodowaną wznieconym kurzem; chwyciłem
Sakurę za rękę i wyrwałem do wyjścia, ciągnąc ją za sobą.
Widziałem,
jak sprzedawca dzwoni już na policję i z paniką wykrzykuje co się
dzieje. Wypadliśmy na zewnątrz, a w nasze twarze uderzyło chłodne
powietrze, które ożywiło mnie jeszcze bardziej. Deszcz siąpił z
nieba; nawet nie wiedziałem, że zaczęło padać.
Wbiegliśmy
na ruchliwą ulicę, plącząc się między samochodami, by jak
najszybciej znaleźć się po drugiej stronie. Auta trąbiły, a
jedno mało nas nie rozjechało. Zatrzymało się centymetry od nas,
a moja dłoń, którą wyciągnąłem przed siebie niczym
superbohater – została obdarowana niewyobrażalnie silnym bólem,
gdy wbiła się w maskę. Zaciągnąłem jej ciało za siebie.
Padł
strzał.
Byłem
pewny, że kula przeleciała tuż nad naszymi głowami. Zacząłem
słyszeć bluzgi, wykrzykiwane przez Uchihę. Siedział nam na
ogonie, a my nie mieliśmy innego wyjścia, jak go zgubić.
Zmarznięte
od wiatru i deszczu ciała, zaczynały powoli odmawiać nam
posłuszeństwa, gdy manewrowaliśmy pomiędzy ulicami. Pokonywaliśmy tłumy przechodniów, murki, krzewy. Kiedy
znaleźliśmy się w parku, słyszałem już syreny nadjeżdżającej
policji; nie upoważniało mnie to jednak do tego, by zwolnić,
zwłaszcza, że kolejna kula odbiła się od wielkiego kontenera,
który minęliśmy.
—
Naruto, nie mogę już! — krzyknęła dziewczyna. — Nie jestem w
takiej kondycji, nie dam rady!
—
Jeszcze trochę, zaraz go zgubimy! — Zacisnąłem mocniej palce na
jej dłoni. Poczułem jednak mocny opór z jej strony. Wyrwała rękę
i zatrzymała się. Funkcjonariusze zaczęli wjeżdżać do parku z
każdej możliwej strony. — Sakura, nie teraz!
—
Nie mogę! — ryknęła. — Naruto, przepraszam! Wybacz mi to
wszystko! — Próbowała przekrzyczeć szum miasta, wiatru, deszczu
i życia, które pędziło teraz na złamanie karku.
—
Wybaczaniem zajmiemy się potem! — Podbiegłem do niej, słyszałem
zatrzymujące się z piskiem opon auta, wrzaski funkcjonariuszy.
Chwyciłem ją, pociągnąłem w swoją stronę.
Strzał.
Uderzyła
we mnie, sprawiając, że mój świat przestał istnieć.
***
—
Czy ktoś jeszcze chce coś dodać? — Sędzina, równie zmęczona
jak my wszyscy, rozejrzała się po sali. Nie słysząc żadnego
sprzeciwu ze strony naszej czy ławy przysięgłych, westchnęła głośno — Zamykam przewód sądowy.
Gdy
udzieliła głosu prawnikowi Uchihy, nikt nie dziwił się temu, że
ten nie miał już nic do powiedzenia. Jedyne, co zdołał z siebie
wydusić to prośba o jak najniższy wymiar kary, a na to nie miałem
zamiaru pozwolić.
—
Bardzo proszę, panie mecenasie. — Kobieta oddała mi głos.
—
Dziękuję, wysoki sądzie — mruknąłem, podnosząc się z
krzesła. — Tak naprawdę, nie mam wiele do powiedzenia. Ten
człowiek od początku sobie to wszystko zaplanował i to w niemalże
doskonały sposób. Gdyby nie własna głupota, najprawdopodobniej
mój klient zostałby wtrącony do więzienia, mimo swojej
niewinności. Obrona przekazała wszelkie materiały dowodowe
wskazujące na winę pana Uchihy. Cała sprawa trwająca już drugi
miesiąc toczy się ze szczególnym nakierowaniem winy na tego
mężczyznę. Wnoszę o uniewinnienie Naruto Uzumakiego, a
wymierzenie jak najwyższej, możliwej kary temu człowiekowi,
siedzącemu naprzeciwko. Skrzywdził wielu ludzi… Za wielu. Nie
zasługuje na wolność. Nie mam w tej sprawie nic więcej do
powiedzenia; sądzę, że jest przesądzona. Dziękuję.
—
Dziękuję — siknęła głową i przeniosła spojrzenie na Naruto,
który siedział obok mnie. — Chce pan coś dodać?
—
Sądzę — zaczął, podnosząc się — że to wszystko, co zostało
przedstawione do tej pory, wystarczy. Wnoszę o to samo.
—
Dziękuję, wyrok zostanie ogłoszony po naradzie przysięgłych, zarządzam
przerwę.
Sędzina
i jej pachołki, podnieśli się i przeszli do pomieszczenia obok.
Usiadłem wygodniej, dając odpocząć plecom i zwiesiłem głowę do
tyłu. Sprawa nareszcie dochodziła do końca, z pewną wygraną po
naszej stronie, jednak nie potrafiłem odczuwać euforii, gdy Naruto
przez cały czas był taki… No cholera jasna, dziwny.
—
Co z tobą? — spytałem cicho, gdy kręcił młynka palcami. —
Naruto, to już finish, weź się w garść.
—
Tak, wiem — odparł zdawkowo.
Dopóki
władze nie wróciły na salę, nie zamieniliśmy już ani słowa.
Odwróciłem się kilka razy w stronę Kushiny i Minato, ale ci
najwyraźniej również nie rozumieli zachowania syna. Żył w innym
świecie i nikogo nie chciał do niego dopuścić. Wiedziałem tylko,
że coś przez cały czas rozważał.
***
—
Piętnaście lat to stanowczo za mało!
—
Kushina, nie tutaj, błagam cię… — Ojciec przewrócił oczyma i
przyciągnął ją do siebie.
Wygraliśmy.
Nie
byłem zaskoczony, przecież to było logiczne. Ale przez wszystkie
bezsensowne odwołania Sasuke, sprawa dłużyła się w
nieskończoność. Wojsko mnie nie zawiesiło; mieli świadomość,
co do sytuacji w której się znajdowałem. Już jutro wieczorem
miałem jechać na lotnisko, potrzebowali mnie na froncie.
Tylko
czy tak naprawdę się do tego nawawałem? Będąc zupełnie
rozdartym?
—
Tee, trzeba to dzisiaj świętować! — Madara wpadł między nas
wszystkich i zawiesił się na szyi mojej oraz Hatake. — Piwko,
wódeczka?
—
Nie mogę przesadzić, jutro wylatuje… — westchnąłem.
Ogólnie
fama o tym, że znam się ze starszym Uchihą się rozeszła, nie
robiąc przy tym żadnych sensacji, ze względu na tak zaskakujący
przebieg w sprawie.
—
Gówno! — ryknęła Hana, na co wszyscy zebrani na korytarzu
skupili na nas swoje spojrzenie. — Pijesz czy nie, nie masz prawa
odmówić! Dwa miesiące czekaliśmy na takie spotkanie, dwa
miesiące!
—
Siostra ma rację — skwitował Inuzuka — nie wykręcisz się.
Dzisiejszy wieczór spędzasz z nami.
—
Wy się będziecie dziś młodzi bawić, a ty synu przyjedziesz do
nas jutro około południa i się ładnie pożegnasz, dobrze? —
Tata posłał mi przyjazny uśmiech, zaciskając dłoń na barku
matki. Wyglądała, jakby miała zaraz wystrzelić w górę.
Najchętniej siedziałaby z nami, przecież to oczywiste.
—
Dobrze, dobrze — zaśmiałem się, widząc stan kobiety.
—
No to o osiemnastej w Jacksie! — Zawył ochoczo Madara.
Sam
nie pamiętałem już jak to było, usiąść luźno z przyjaciółmi
i napić się, nie myśląc o żadnych kłopotach i ludziach, do
których się przywiązywałem…
Zapomnij,
nie masz wpływu na nic w tym świecie.
—
Patrzcie kto idzie — wymamrotała Hana z przerażającym jadem w
głosie.
Nasz
wzrok skupił się na dwóch rosłych ochroniarzach, którzy
prowadzili Sasuke. Skoro go skuli, musiał robić jakieś problemy,
bo do tej pory miał więcej swobody. Szedł, patrząc tępo przed
siebie, jednak gdy nieznacznie się do nas zbliżyli; przeniósł
spojrzenie na mnie.
Nienawidziłem
go.
I
to była ta prawdziwa nienawiść; najprawdziwsza.
Dziwne uczucie, mieć świadomość, że jeszcze
niedawno był moim bliskim przyjacielem. Przynajmniej według mnie,
bo skoro podjął się czegoś takiego, to znaczy, że planował to
od dawna. Wykorzystywał mnie w taki sposób, by przy okazji wzbudzić
moje zaufanie. Pożyczał pieniądze i je zwracał; pomagał, gdy
miałem problemy; po prostu bywał tu i ówdzie budując między nami
most, który spalił. Nie potrafiłem nawet przez chwilę szukać na
niego usprawiedliwienia.
Przed
oczami pojawiło mi się posiniaczone ciało dziewczyny. Fioletowa
obręcz na szyi, którą stworzyły jego ręce… I krew na mojej
koszuli. Miałem wrażenie, że plama rośnie gdy spojrzałem na
tors. Zadrżałem, ale na ziemię sprowadziła mnie Hana.
—
Zgnijesz tam — warknęła, robiąc krok w jego stronę. — Za
niego i za tę dziewczynę, rozumiesz?
Złapałem
ją za ramię i przyciągnąłem do siebie, gdy gwałtownie się
zatrzymał. Nie patrzył na nią, tylko wciąż na mnie. Wwiercił
się tym spojrzeniem w mój umysł, jakby chciał powiedzieć mi
najgorsze rzeczy, które mogłyby mnie zabić.
—
Przynajmniej poruchałeś, co? — wypalił, gdy zacząłem się
odwracać do niego plecami.
—
Naruto! — pisnęła Hinata, gdy ojciec i Madara chwycili mnie
dosłownie metr przed nim. — Boże kochany, nie reaguj na to!
—
Naruto, on cię prowokuje, przestań go słuchać! — Hana stanęła
między nami, a ja przeniosłem się do tego wieczoru, gdy dzieliła
nas Sakura, nie ona. — Naruto!
—
Odejdź! — wrzasnąłem.
Słyszałem,
jak zaczyna zbiegać się ochrona, a ojciec po raz kolejny
zaimponował mi swoją siłą, gdy zacząłem się wyrywać. Owinął
moją szyję ramieniem, stając za mną i lekko przydusił,
odciągając do tyłu. Stłumił moje nerwy; zaczęło mi się kręcić
w głowie.
—
Już, dość! Minato! — Matka podbiegła do nas, przerażona całym
zajściem.
—
Dobrze ci było, co?! — ryknął brunet gdy nikt nie mógł nad nim
zapanować. — Szkoda, że…
Nie
wiem co chciał powiedzieć, bo Madara strzelił go tak mocno w
mordę, że rozlał się na ścianie. Mogłem się tylko domyślać…
—
Idziemy stąd, raz — wycedził Kakashi, odciągając ode mnie
Kushinę.
Gdy
wyszliśmy na zewnątrz, słońce poraziło mnie na tyle mocno, że
moją głowę przejął tępy ból. Już za dużo tego wszystkiego
było, naprawdę.
—
Chodź, podrzucę cię do mieszkania… — Hatake podszedł do auta,
a ja obróciłem się do reszty.
Wszystko
działo się tak szybko, że nie mogłem przypomnieć sobie
niektórych sytuacji i słów. Matka podeszła do mnie i przytuliła
się; odwzajemniłem ten uścisk zupełnie mechanicznie, zagapiony
gdzieś w dal. Nawet nie wiedziałem, w którym momencie wsiadłem do
auta. Ocknąłem się z dziwnego letargu, gdy już jechaliśmy… i
to nie nieco za szybko jak na tego adwokacika.
—
Nie wiem co się z tobą dzieje — westchnął, wrzucając jeszcze
wyższy bieg. Powiodłem wzrokiem za jego ręką, która opadła na
kierownicę. — Albo wiem! — Spojrzał na mnie w karcący sposób.
— Zakochałeś się, prawda? I boisz się o tym rozmawiać bo
twierdzisz, że wszyscy będą mieć cię za wariata.
Chciałem
odpowiedzieć, ale nawet nie wiedziałem jak. Ten temat skurwysyńsko
bolał, ale znając doświadczenie tego mężczyzny, wiedziałem, że
nie chce mi dokopać.
—
Pamiętasz Rin… Doskonale wiesz, że zauroczyłem się nią, gdy
nie zdążyłem nawet zamienić słowa z jej osobą. A gdy już to
zrobiłem, okazało się, że to ta jedyna. Miłość będzie nam
płatać figle już zawsze.
—
Plączesz się, nie wiem do czego dążysz…
—
Do tego, że cię rozumiem. — Zahamował na światłach, dosyć
gwałtownie. — Wystarczył ten jeden wieczór, byś doświadczył
czegoś, czego nie czułeś nigdy… A potem nagle wyrwano ci to z
rąk… Ty wciąż jednak chcesz być z tym sam, kiedy masz nas i
możesz się kurwa jego mać wygadać, ale nie. Po co. Prawda?
—
Po prostu nie chce nikogo nudzić takimi tematami…
Ruszył,
a ja odbiłem się od fotela.
—
Jesteś durny, Naruto.
—
Wiem i nic na to nie poradzę.
—
Czasem mam wrażenie, że obarczasz się za to wszystko winą. Sama
się w to wplątała, nikt nie bronił jej pójść na policję. Z
tymi wszystkimi informacjami jakie posiadała, zamknęli by go od
razu po porównaniu wyników DNA.
—
Stąpasz po cienkim lodzie, Kakashi — warknąłem. — Wiesz, jak
ją załatwił.
Gdy
mijaliśmy cmentarz, wyprostowałem się na fotelu jak surykatka.
Spojrzenie zatrzymałem na starym, obdartym murze i nie odpuściłem,
dopóki nie wjechaliśmy w równoległą ulicę.
—
Kiedyś będziesz musiał o tym zapomnieć, albo… — kontynuował,
gdy zatrzymał się już pod moim blokiem.
—
Skończ — warknąłem. Jeżeli nie chciałem o czymś rozmawiać,
to tego nie robiłem i już. — Dziękuję ci jeszcze raz za
wszystko, do zobaczenia wieczorem.
Zatrzasnąłem
drzwi i ruszyłem przed siebie, nie słysząc przez dłuższą chwilę
by uruchomił znowu silnik. Nie miałem ochoty na wspominki, kłótnie,
ludzi, picie. Chciałem pobyć sam, ale wiedziałem, że to może być
ostatnia okazja, na to by ich zobaczyć, jak przed każdym wyjazdem.
Tym
razem nie chciałem tam jechać, naprawdę.
***
—
Naruto, uważaj na siebie. Masz do nas dzwonić, gdy tylko będziesz
mógł, pamiętaj — wyłkała mi w pierś.
Obejmowałem
matkę z przyłożonymi do jej czoła ustami. Pierwszy raz, od tylu
lat, wyszła mnie pożegnać przed wyjazdem na misję. Ojciec stał
kawałek za nią i sam nie mógł wyjść z podziwu.
—
Nie płacz, proszę — szepnąłem, odsuwając ją kawałek od
siebie. — Wrócę, zawsze wracam.
—
Jesteś naszym jedynym synem… — Zawyła, na co przewróciłem
oczyma.
—
Nigdy nie broniłem wam tego, byście dorobili mi rodzeństwo. Starzy
też nie jesteście, w końcu mnie zrobiliście sobie bardzo szybko —
prychnąłem, na co ojciec oblał się czerwienią.
—
Mieliśmy nigdy o tym nie rozmawiać! — huknął.
—
To w sumie nie jest taki zły pomysł — mruknęła mamuśka, mrużąc
powieki.
—
Won mi stąd! — Minato zaczął wypychać mnie z domu nogą, gdy
dosłownie pękałem ze śmiechu. — Jak wrócisz, to cię chyba
zabiję!
—
Trzymajcie się! — krzyknąłem, zamykając za sobą furtkę.
Wsiadłem
do auta i ruszyłem do siebie.
Wszystko
miałem przygotowane. Wystarczyło znieść dwie torby, wsiąść w
samochód i pojechać na drugi koniec Tokio, skąd maiłem wylot.
Gdy
znalazłem się w mieszkaniu, po odłączałem wszystko od prądu,
zakręciłem grzejniki i wodę. Sprawdziłem okna i stanąłem na
środku salonu, zawieszając wzrok na pustej ścianie.
—
Kurwa — mruknąłem, uświadamiając sobie, że jestem
niewypoczęty… Wręcz wymęczony, szczególnie psychicznie. To
najgorsze, co może człowiekowi towarzyszyć w na polu
bitwy.
Zarzuciłem
na siebie szarą bluzę, wsunąłem trampki i złapałem w dłonie
uchwyty bagażu. Wyszedłem z nim przed drzwi, które następnie
zamknąłem. Podrzuciłem klucz mojej ukochanej babuni Tsunade, która
mieszkała w mojej klatce. Ta obca kobietka stała się jak prawdziwa
babcia, którą wielbiłem ponad wszystko. Pożegnałem ją i
zbiegłem na dół. Otworzyłem nogą ciężkie drzwi i podniosłem
wzrok na samochód, przy którym ktoś stał.
Zadrżałem,
jednak parłem przed siebie. Chyba się trochę martwiłem.
—
Cześć — szepnęła, uśmiechając się lekko.
—
Witaj — mruknąłem, wymijając ją. Otworzyłem auto i zacząłem
pakować torby do bagażnika. — Jak się czujesz?
—
Z każdym dniem co raz lepiej… — odparła, opierając się o
tylne drzwi. — Chciałam cię wczoraj złapać, ale byłeś
okrążony swoimi przyjaciółmi. To miłe, co powiedziała… Hana?
—
Ta…
—
Też mam nadzieję, że zgnije w więzieniu.
Zamknąłem
bagażnik i podszedłem do drzwi kierowcy. Popatrzyłem przez chwilę
przez szybę na fotel, jednak zerknąłem na nią z głupim uśmiechem
na twarzy.
—
Próbuję o tobie zapomnieć, choć przyznaję, że to cholernie
ciężkie… To spotkanie mi nie pomaga.
—
Chciałam tylko zapytać, kiedy zajmiemy się tym wybaczaniem.
To
chciałeś powiedzieć, Kakashi? To była ta dalsza część zaraz po
„kiedyś będziesz musiał o tym zapomnieć, albo…”. To albo
było tym, co nie chciało mi nawet przejść przez myśl?
—
Sakura…
—
Uwierzysz mi, jeżeli powiem ci, że czuję to samo? Wtedy nie
zdążyłam... a próby zapomnienia są do niczego, sama nie daję z
nimi rady.
—
Wyjdź z mojej głowy — syknąłem, uderzając dłońmi o dach
auta.
—
Nie ma mnie w niej. Ja jestem obok, tu… Przed tobą, Naruto.
—
Co, jeżeli nie umiem się do tego wszystkiego przekonać?
—
Sąd udowodnił, że mój współudział wyszedł z przymusu. Nawet
on to przyznał… Wszyscy to wiedzą, dlaczego nie możesz tego…
Kurwa… Naruto, proszę cię.
Udowodnił
czy nie, uprzedzenia nie znikają. Raz wyrządzona krzywda, nawet
nieświadomie, pozostawia na nas swoje piętno, które doprowadza do
zmian. Wokół i w nas samych. Ludzie pojawiają się w naszym życiu
i zawsze wchodzą w nie z butami. Problem polegał na tym, że jedni
wnosili za sobą błoto, a inni przed wejściem dokładnie
oczyszczali swoje podeszwy… Ci pierwsi bywali wykopywani, a ci
drudzy cierpliwie czekali na akceptację… Do których należała
ona? W jej życie również wtargnięto. Mi narobiono kłopotów i po
części mocno zraniono, a ją katowano i grożono najgorszym. Nie
mogłem okłamywać siebie – ona cierpiała o wiele gorzej ode mnie
i była świadoma swojej winy.
Kim
była tak naprawdę? Kim ja bym się stał, gdybym jej dołożył
swoją złością zmieszaną z… no właśnie, co to było?
—
Kiedy wracasz? — szepnęła, ze spuszczoną w dół głową; drżała
zupełnie jak jej głos.
—
Nie wiem… — spojrzałem w bezchmurne niebo i zamknąłem oczy. —
I pewnie zdajesz sobie sprawę, że nikt nie zna na to odpowiedzi, bo
równie dobrze mogę nie wrócić nigdy. — Odpowiedziała mi cisza,
a chwilę później chrzęst piachu. Spojrzałem na jej stopy, które
zaczęły się wycofywać. Nie rozumiałem, dlaczego to pożegnanie
zdawało się być takie trudne; nie chciałem już tego przedłużać.
— Wybacz Sakura… spieszę się na samolot.
Złapałem
za klamkę i pociągnąłem ją, zamaszyście otwierając drzwi.
Byłem gotów odjechać po tych słowach, nie czekając na inne.
—
Proszę, odezwij się do mnie po powrocie… I do cholery —
zaśmiała się nerwowo, podnosząc na mnie zaszklone oczy — nie pieprz
głupot.
—
O co ci chodzi? — Poczułem zdenerwowanie.
—
Żyj, Naruto — szepnęła, zwracając się przed siebie. — Żyj,
choćby nie wiem co…
Oddalała
się.
Miałem
wrażenie, że z każdym jej drobnym krokiem, drobne ciało zachodzi
mgłą. Lekki wiatr rozwiewał jej nieuczesane włosy, których
zapach – na wspomnienie tamtej nocy – przypomniał mi się i
rozbudził dziwne uczucia.
Może
zrobiłem wtedy najgłupszą rzecz na świecie. Bardziej kretyńską
niż pistolet z palców, czy próba kradzieży majtek Hany…
Prawdopodobne, że podjąłem decyzję, która była w stanie
zniszczyć moją marną egzystencję do końca.
Takie
jest nasze życie… Pełne zasranych wyborów, których nie
potrafimy podejmować przy próbach racjonalnego myślenia. Zerwałem
się do biegu. Tak naprawdę już dawno, gdy tylko po raz pierwszy ją
zobaczyłem. Pędziłem cały czas, aż do teraz. Do tej chwili. Do
tego pieprzonego momentu, przez cały czas trzymając w dłoni nieszczęsną serwetkę.
—
Wybaczam — szepnąłem prosto w jej lekko rozchylone usta. —
Wybaczam teraz, jeśli już nigdy nie miałbym na to szansy.
Miłość kpi sobie z rozsądku. I w tym jej urok i piękno. — A. Sapkowski
Od
Mayako: Zakończenie wyszło tak słodkie, że miałam ochotę na
koniec napisać, że samolot zleciał z nieba i ich zabił. xD
Ogólnie, co mogę powiedzieć od siebie. Pomijając słowa z
początku – czy jestem zadowolona? Średnio. Doskonale wiecie jak
to jest, kiedy wpadacie na pomysł i myślicie, że będzie wielkie
BUM, a okazuje się, że wyszło przeciętnie. Na pewno długość
jest minusem, ze względu na to, że po prostu odechciewa się w
pewnym momencie czytać, zwłaszcza, że przez połowę tekstu w
sumie nic się nie działo. Próbowałam nadrobić drugą częścią,
ale jak wyszło – powiecie mi sami. Od razu mówię, że nie znam
się na niektórych rzeczach związanych z prawem etc. więc
działałam na chłopski rozum i szczerze się przyznam, że narracja
Kakashiego była w pełni oparta na mojej pamięci, związanej z
odcinkami Sędzi Anny Marii Wesołowskiej. XD
Ja
już naprawdę nie hejcę Saska, po prostu nikt inny mi tu bardziej
nie odpowiadał! SORRY!
Mimo
wszystko, mam nadzieję, że zrozumiecie te wszystkie potknięcia. To
była moja pierwsza partówka, gdzie wychodzę z założenia, że
takowe nie mogą być krótkie… Ale za długie też nie powinny, no
cholera noooo. xD W każdym razie, to fajna sprawa. Gdy będę się
podejmować pisania innych tekstów tego typu, wezmę sobie do serca
wasze rady i na pewno tekst będzie krótszy.
Jeżeli
ktoś przebrnął przez całość – gratuluję i dziękuję. Nie
obrażę się za konstruktywną krytykę, pamiętajcie!
A
teraz pełną parą ciśniemy Save me,
buziaki!
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA RANY JULEK CUDOWNIE WSPANIALE ROZKOSZNIE O JEJUNIUUUUU!!!! CO JA MAM POWIEDZIEĆ, NIE MAM ZIELONEGO POJĘCIA. XDDDDDD ZARAZ CHYBA UMRĘ. NO NIE MOGĘ. JENY. UHHHHH.
OdpowiedzUsuńWdech, wydech. Wdech, wydech. Wdech.... KOCHAM CIĘ MAJUNIU MOJA! <3333 Opłacało się czekać, nienawidzić Cię i srać, że zabiłaś się przez te pieprzone akapity. Opłacało się Ciebie popędzać i Ci marudzić. Opłacało się poświęcić wieczór - tylu emocji nie dostałam już dawno! KURWA. Tu było wszystko! Począwszy od radości i śmiechu ( „Masz krzywy ryj, zgiń”), podnieceniu i napięciu (seeeeksy, mry mry mry ^^), przez zdziwienie (WTF, co to za policjanci i czemu celują do Naruto) oraz litość (załzawiona Sakura, pierwszy odruch: co się stało, gdy ten idiota spał?), kolejno wkurw (CO ZA KURWA SUKA), znowu śmiech (Chouji i jego obżarstwo), dalej napięcie (sprawy w sądzie i rozmowy z Madarą i Kakashim), cholerny zachwyt (Madara taki wspaniały *____*), ogromną nienawiść (Sakura to dalej kurwa, która uknuła wszystko z Sasuke!), dumę (udało mi się domyślić, że to Uchiha jest złodziejaszkiem) a na totalnym zaskoczeniu kończąc (myślałam, że Sakura z nim współpracuję z własnej woli, a nie, że ten skurwiel ją zmusza). AHA! Jeszcze w międzyczasie, jak już Sasuke dostał piętnaście lat, prawie dostałam zawału. BYŁAM PEWNA, ŻE JESTEŚ WREDNĄ ŚWINIĄ I ZABIŁAŚ SAKURĘ. JEEEEEENY, DZIEWCZYNO, CO JA PRZEŻYŁAM.
Wdech i wydech. Wdech i wydech.
No ale przecież wszystko na to wskazywało! Jak przejeżdżali obok cmentarza i się wzdrygnął, te rozmowy... O matko. Jak ja się bałam. Co prawda osobiście nie zaufałabym Sakurze, bo przecież nie siedziała u Sasuke 24/7 i MOGŁA iść na policję, albo chociażby zadzwonić od Uzumakiego, żeby ktoś przyjechał, no cokolwiek! Nie była bezbronna, ale jednak strach robi swoje. No okej. Jasne. Choć i tak jej nie wybaczam za to, co zrobiła Naruto. Mój biedny... :( W OGÓLE TO ON TAKI CUDOWNY TU JEST, MJENSKI (heheheh Ichirei xD) I DŻENTELMEN I KURNA NO NIC TYLKO RUCHAĆ. XDDDDDD
O maaaaaamo.... Co za emocje, co za napięcie, strach! Maya, zaserwowałaś nam coś wspaniałego, za co niesamowicie Ci dziękuję! Jesteś cudowna. <3
A teraz na spokojnie (postaram się :DDD). Podziwiam za pomysł, bo jest naprawdę genialny. Przypuszczam, że mogłoby wyjść z tego całkiem dobre, dłuższe opowiadanie, ale partówka też spoczko, choć szkoda, że już ją przeczytałam. Pewnie zrobię to jeszcze raz w najbliższym czasie. W każdym razie - rozplanowałaś to po mistrzowsku. Wszystko było dopięte na ostatni guzik i nawet, jeśli scenariusz wymknął Ci się spod kontroli, to naprawdę tu tego nie widać. To wspaniałe opowiadanie, poruszające czytelnika na milion różnych sposobów. Śmiałam się a zaraz czułam paniczny strach i zdumienie. Mało kto potrafi wywołać we mnie tyle emocji, really. Także dziękuję za umilenie wieczoru, czekam na więcej Twoich partówek i na 28. I na Zamknięte, oczywiście. :3
I brawa za Madarę! Klasa. No po prostu... Zajebisty Ci wyszedł. Możesz być z niego naprawdę dumna. Jest... Brak mi słów! Tak zajebiście zajebisty, że aż nie wiem, co powiedzieć. xD
Dziękuję, Maya. Jesteś Wielka! <3
PS. Fajny cytat, mhy mhy mhy. :DD
UsuńKocham Cię. :D
UsuńDziękuję, za wypatrzenie tych błędów, cholernie!
A sądziłam, że ta partówka nie będzie tak emocjonująca dla nikogo. I tak pewnie się skończy na tym, że przeczytasz ją tylko Ty i Ichirei. xD
Co do tego cytatu, bo po prostu kończąc ten tekst - od razu przyszedł mi do głowy! Nie mogłam go nie dodać!
<3 <3 <3
Będę molestować ludzi, żeby ją czytali, wierz mi. xD
UsuńLepiej nie xD
UsuńMylisz sie, ze partoweczke przeczyta tylko Kejza i Ichirei xd czekalam na nia tyle czasu, tak ja dopieszczalas a ja az dni odliczalam az wreszcie dodasz. Mimo ze to Twoja pierwsza partowka rozwalila system, nie byla tak dobra jak Kejzy ta pierwsza ale przerosla moje oczekiwania. Tak zwyzywalam Sakure, jaaacie tak jej nie nawidzilam po tym jak go aresztowali, ale pozniej zrobilo mi sie jej szkoda. No coz, do Sasuke mam slabosc i to boli jaka postac z niego zrobilas xd ale coz i tak go uwielbiam. Wszystkie postaci idealnie dobrane, jeszcze element, ze Naruto pracuje w wojsku och to juz poklony w Twoja strone leca wielkie.
OdpowiedzUsuńI nie wiem czy to blad czy moje niedopatrzenie ale Kushina miala serio 12 lat jak urodzila Naruto? :o
Partoweczka wywarla na mnie wiele emocji, tyle szoku, zamartwiania sie, a koniec ckliwy bardzo ckliwy. A ja myslalam ze ona nie zyje, no ! Splatalas mi figla xd
No to na tyle, weny, weny, weny jak najwiecej i czekam na Save Me i 28.
Buziaczki :*
Bardzo mi miło! :) Do Kejży mi jeszcze bardzo daleko, jestem tego świadoma. :D
UsuńCo do Sasuke, przepraszam jeszcze raz, ale on mi do tej roli pasował wręcz idealnie!
Kushi i 12 lat? Nie podałam nigdzie niczyjego wieku... Siedzisz mi w głowie! xD
Nakopię Ci Mayako do dupy. xD
UsuńA Naruto nie ma w partoweczce 26 lat, a Kushina 38? uwaga cytuje xd "Nie mogłem uwierzyć, że dałem wciągnąć się w zabawę w chowanego, prowadzoną przez dwie kobiety, mające po trzydzieści siedem i osiem lat."
OdpowiedzUsuńMoze wiek Naruto mi sie pokićkał xd
Ooooooooooo, zwracam honory! Zapomniałam, że w tym momencie zaznaczyłam wiek tych pijaczek. :D Oj tam, małe niedopatrzenie. :D
UsuńPrzyjmijmy, że rodzice Kushiny i Minato nie zgadzali się na ich związek, więc wzięli rodziców na dziecko, które wszyscy pokochali. xD
UsuńDobra w końcu się zebrałam żeby napisać komentarz, choć chyba wszystko już Ci zrelacjonowałam na bieżąco. Pomysł jest mega, choć trochę za wcześnie zorientowałam się, że chujem namber łan zostanie Sasek, po tym jak wyjechał i nie odbierał telefonu. Coś mi nie grało i wiedziałam, że nie bez powodu na samym początku napisałaś o tym, że czmychnął.
OdpowiedzUsuńNajwiększy plus za ŻOŁNIERZA. Dla mnie do najbardziej męski zawód świata i jak wyobraziłam sobie Naruto w takiej wersji to rawwrrwrrwrwwwwrrrr bjeerz mnie.
Ogólnie jak już wspomniałam wcześniej, to beka by była jakby połączyć to z partówką Kejży. Historia Naruciaka rozwiązywana przez policjantów z jej opowiadania. ;d
No i oczywiście rodzina Inuzuka, jak Ty ich wielbisz ;P
Buzioszki ;*****
Własnie mi cos uświadomiłaś, ale nie powiem o tym publicznie. xD
Usuń<3
WITAM, WITAM.
OdpowiedzUsuńNigdy nie sądziłam, ze NaruSaku tak mi się spodoba, wiesz? ^^ Jak zwykle, wszystko dzięki Tobie. C: Możesz mnie zabić, bo przez chwilę zwątpiłam. Chciałam się zapytać, czy stworzyłas to może na podstawie jakiegoś filmu/książki... Ale przypomniało mi się, że tylko Ty możesz wpadać na tak kosmiczne pomysły. Dlatego nie mogę doczekać się "Zamkniętych Dusz".
Fajne rozpoczęcie. Luźne, wprowadzające nas w wątek, zapowiadające jakieś działanie między Sakurą, a Naruto. Bardzo mi sie podobało poprowadzenie wszystkiego w narracji pierwszoosobowej. Umiesz się nią posługiwać, powinnac takowa pisać! No i jeszcze fakt, że "byłas mężczyznami". :D
Urzekło mnie strasznie to, jaki kontakt miał z mamą. A przede wszystkim rozmowa po odebraniu jej od rodziny Kiby. (O jezu, jak ja sie uśmiałam czytając o tym, jak siedziała w szafie xD). Wprowadziłaś między nimi taką relację, że przez chwilę pomyślałam, że zmiażdżysz nas jakąś kazirodczą akcją. xD
Zastanawiałam się, kiedy Naruto w końcu do niej zadzwoni, a tu taka niespodzianka + przeczucie Kiby. Ohrr, widzę, że Ichirei wspomniała o tym, że jak zwykle musiałaś go ująć. :D I bardzo fajnie! Uwielbiam go, mam nadzieję, że na Zamkniętych również się pojawi. :3
Randka była urocza, naprawdę. Strasznie oczarował mnie moment w aucie. Już myślałam, że się pocałują ale nas przetrzymałaś. :D A seks? O matko, miałam ciarki na plecach. :D Ale ich rozmowa na kanapie już mi coś mówiła. Już wiedziałam, ze cos jest nie tak. Szkoda mi było Naruto, cholernie, gdy wyprowadzała go policja.
Narracja Madary - bezprecedensowo najlepsza. Tekst o kurwidołkach, mrówkach i napis "JESTEŚCIE DO NICZEGO" po prostu rozbawiły mnie do łez. xD
Kakashi jako prawnik. <3
Biedny Chouji. :(
No i akcja w sklepie, genialna. Wręcz wyobraziłam sobie te siniaki po duszeniu na szyi dziewczyny. Ta akcja, ten bieg, ten strzał. Aż podskoczyłam na krześle i zadrżałam, wyobrażając sobie jak Haruno opada na Uzumakiego. :(
Narobiłaś stracha z jej domniemaną śmiercią, jeszcze ten punkt zaczepienia - cmentarz. No ja pierniczę. Spodziewałam się na koniec, że jak będzie jechać na lotnisko, to zajedzie na ten cmentarz, by odwiedzić jej grób, a tu taka niespodzianka!
Ja nie nazwę zakończenia ckliwym. Nie ma dla mnie takich podziałów. Było ono piękne, a własnie takie są najlepsze. Nie ważne, czy bohaterowie się całują, mają dzieci, rodziny, czy przyjaciele stoją nad czyimś grobem - ważne jest umiejętne operowanie sytuacją!
Świetnie Ci to wyszło starucho, naprawdę. Czekam na kolejny taki tekst, nawet jeżeli będzie SasuSaku - przeczytam. Wszystko co wychodzi spod Twoich rączek jest tak wciągające, że o matko! Może i masz jakies braki w umiejętnościach, ale to nie ma znaczenia przy Twojej wyobraźni. Jak dla mnie - jesteś jedną z najlepszych autorek, jak nie najlepszą!
Wysyłam moc, wenę, buziaki i bezinteresowną miłość! No chyba, że będziesz się za długo ociagać z Save Me. ;__;
<3
Powiem Ci szczerze, że sama byłam zaskoczona tym pomysłem bo miał fabułe chujowego filmu akcji i czekałam, aż ktoś zada to pytanie. Ale to schlebia, skoro pada takie podejrzenie, podoba się... a okazuje się, że to moja idea. :)
UsuńHahahah, co do Kushiny i Naruto to sama miałam wrażenie, że trochę przesadziłam, ale próbowałam zbudować między nimi własnie taką dziwną relację matki z synem, którzy by za siebie śmialo zablili, zwłaszcza, że Kushi jest mega postacią. ^^
Odczepcie się już od Kiby! xD
Tak... Mi też sie podoboało w samochodzi i chciałam przez chwilę, by tam się pocałowali... Ale byłoby za łatwo. :D
O Madarę starałam się jak mogłam i ciesze się, że Cię rozbawił. xD
Jej, magiczne zdanie. Może i masz jakies braki w umiejętnościach, ale to nie ma znaczenia przy Twojej wyobraźni. Moja głowa nie jest normalna, a przynajmniej to co się w niej znajduje. Ej, mam dreszcze. xD
Dziękuję, że się zjawiłaś. <3 Byłaś ze mną od początku, jako jedna z nielicznych i bardzo cenię sobie Twoją opinię. ^^
Yoł ;) Jak zwykle - miałam się uczyć, jak zwykle - olałam sprawę i zaczęłam zajmować się czymś innym. No i padło w końcu na Twoje blogi, bo od jakiegoś czasu się do nich przymierzałam i w końcu jestem ;)
OdpowiedzUsuńŻeby nie było - zaczynam od partówki, bo wiadomka, że z tym pójdzie szybciej niż z blogami, które mają rozdziały ;)
Nosz kurka, nie przepadam za Sakurą, więc trochę się bałam, co to będzie, ale powiem Ci, że tutaj mnie nie irytowała, a wręcz zaintrygowała ;) Plus dla Ciebie :D
Podobał mi się wstęp - fajny pomysł z relacją dziennikarki. Nie spotkałam się jeszcze z czymś takim, a że ostatnio jestem w temacie dziennikarstwa - to tym bardziej mnie to wciągnęło ;)
Scenę w barze ukradła Kushina - nie ma to jak rozpocząć oryginalnie rozmowy przez telefon ze swoim dzieciakiem. Aż widziałam siebie, jak gadam z moją mamą -> odsuwam telefon od ucha, przykładam do nogi, a po minucie przykładam z powrotem i odpowiadam: 'Tak, mamo". No, ale żeby nie było - robię tak tylko wtedy, gdy mnie ochrzania ^_^ aż taką wredotą nie jetem :P
Lubię poczucie humoru Naruto - żart o swoim gejostwie - świetny :D dobrze, że ma dystans do siebie ;)
Pierwszy raz też widzę, aby ktokolwiek robił z Uchihy taką osobowość, która w ten sposób irytuje Naruto (bez żadnych przezwisk itp.).
Hahahahahahahaha! <30 minut później> Kocham Kushinę <3 Seryjnie - zabawa w chowanego? Czemu nie, po pijaku zawsze najlepiej :D aż sama bym się pobawiła xD
Nie ma to jak spotkać osobę, która nam wpadła w oko na następny dzień - zawsze spoko ;) Tylko szkoda, że w takim przypadku nigdy nie wiadomo, co powiedzieć - taka krempacja jest urocza :D "Myślałam, że powiesz mi coś na temat tego, jak się ośmieszyłam." - tak sobie wyobraziłam sytuację, w której Naruciak szuka Haruno po całym mieście, aby tylko zaśmiać się jej w twarz, ale nie zrobiłam tego specjalnie. Jakby to była nawet Kushina to bym się nad tym zastanawiała, żadne sympatie nie miały na to wpływu ;)
Fajna zabawa z tymi imionami, taka tajemniczość i te sprawy. Budowało to takie przyjemne napięcie, intymność. Aż mi szkoda, że na coś takiego sama nie wpadłam :D
Dałabym się pociąć, aby znaleźć się w takim miejscu, do którego Uzumaki zabrał Sakurę. Wyobraziłam sobie to miejsce, i aż im zazdroszczę....
Uznajmy to za część pierwszą komentarza - padam na twarz, a chcę Ci tutaj wszystko skomentować, więc resztę moich przemyśleń dopiszę jutro. Nie ma to jak rozchodząca się po mieście wieść o zdanym prawku - cały weekend robiłam za taxi, ludzie bez krempacji dzwonili po nocy i mnie budzili i w ten oto sposób doprowadzili do tego, że pierwszy raz w tym roku pójdę spać przed 24.
Pozdrawiam i weny życzę :***** I do jutra w sumie :P
Jak to dobrze, że ani Naruto, ani Sakura nie są nazbyt poprawni. Dobrze, że czują swobodnie w restauracji, nie są sztywni (dobrze wiedzieć, że nie tylko ja tak robię xD). W ogóle to ze śmiechu nie mogę, na reakcję Uzumakiego, gdy zauważa, że laski się na niego patrzą - i od razu do głowy przychodzą mi tytuły jak osaczony lub bez mojej zgody xD
UsuńŁoooo niezła zawodniczka z tej Sakury. Prysznic u kolesia, którego zna od kilku godzin? Niezła jest.
Jaaaaa, co za emocje! Najpierw kuchnia, później parapet w sypialni - lubię to ;D Prośba Naruto, aby wszystkie dzieciaki spały - bomba :D
W ogóle fajnie wszystko opisałaś, z łatwością mogłam sobie wyobrazić całą scenę ^_^ No, czytałam wszystko z rumieńcami :P
Jednym słowem: przeje*ane. Obudzić się i usłyszeć zarzut gwałtu, pobić i kradzieży? Szaleństwo. I jeszcze dowiedzieć się, że jedyna osoba, która może potwierdzić twoją niewinność gra ofiarę? Koszmar. Moje pierwsza myśl? Czemu mnie to nie dziwi... Najgorsze były późniejsze myśli Naruto, te jego zawahania, czy może faktycznie wyrządził jej jakąś krzywdę...
Zastanawiam się, jakie spojrzenie na całą sprawę ma Madara - znaczy na to, że sprawcą był Sasuke. Jakby nie popatrzeć, są rodziną, więc ciekawi mnie, co o tym sądził.....
I oczywiście kto zwraca na siebie uwagę ponownie? Kushina! :D Ubóstwiam ją w Twoim wydaniu :D Nazwać swego syna debilem? I dawać wykład o zabezpieczeniu? Bezcenne :D Cieszę się, że Minato nie sprzedał jej za te wielbłądy - z pewnością rozważał tą opcję, ale podjął słuszną decyzję :D
Matko, jak ja nienawidzę, gdy ludzie wyśmiewają się z ludzi otyłych. No po prostu działa to na mnie jak płachta na byka. Cieszę się, że wplotłaś tutaj Choujiego i to, że Naruto go polubił.
Scena z Kibą, Kakashim, Madarą i Naruto też wymiata :) Debile xD
Heheszki, jakie zdziwko, że Hana ma chłopaka. Już myślałam, że wyzna swoją miłość, coś w ten deseń, a tu ona ma chłopaka. Kocham ją za to. Utarła mu nochala :D
Czułam to, wiedziałam, że to będzie Sasuke, bo nie odbierał telefonów, ani nawet nie odwiedził Naruciaka w pace. Ale z tego Uchihy kawał gnojka ;/
Matko, matko, już myślałam, że różowa umarła, na końcu jeszcze się zastanawiałam, czy to czasami nie jest jakiś wymysł wyobraźni, ale jednak nie. Ufffff.... Kamień z serca :)
Bałam się, że uśmiercisz Naruto na misji, ale na szczęście tego nie zrobiłaś. Od czasu do czasu happy end jest pożądany ;)
Zarąbisty pomysł - wciągający, nietuzinkowy. Dużo rzeczy się działo. Nie wszystko było oczywiste, miałam miejsce na własne przemyślenia i nie zawsze trafiałam, co lubię. Co do długości - ja tam takie opowiadania lubię, więc dla mnie im więcej, tym lepiej ;)
Pozdrawiam :*
A, i czekam na partówkę z SnK <3
Usuń+ ale zarąbista muzyka ;)
Jezuuuu! YurikO! Jedna z moich mentorek. Nawet nie wiesz ile dla mnie znaczy to, że tu jesteś! Teraz sama mam wypieki na twarzy! Matko, nie wiem co pisać. xD
UsuńDziękuję za szczerą opinię i przyznaję, że nie wzięłam pod uwagę tego, że mogłam ogarnąć jakieś powiązania Madary z Sasuke. Jakoś tak chyba jak pisałam, skupiłam się na zbieżności nazwisk, ale jak zwykle. Pomyślałam, zamiast to opisać. :D
Naprawde mocno, mocno, mooooocno dziekuję za ten komentarz! Nie spodziewałam się nawet, że tu zajrzysz. :3
Co do SnK, na pewno coś będzie. Ogólnie planuję całe opowiadanie i niedługo ujrzy światło dzienne, więc może coś mi z tego wyjdzie. :D
Pozdrawiam cieplutko i jeszcze raz, DZIĘKUJĘ! <3
Ja? Mentorka? No co Ty? Zwykły ze mnie przeciętniak :P Ale miło mi, że Cię tak ucieszyłam :D
UsuńWiadomo, że wszystkiego się od razu nie wyłapie, po prostu byłam ciekawa, co to będzie i tyle ;) Mi też się zdarzają takie przypadki, że przeoczę pewne sprawy ;)
A niby dlaczego miałabym nie zajrzeć? Wcześniej czy później bym to zrobiła, tylko u mnie jest problem z tym, że lubię robić wiele rzeczy na raz, a na nic czasu nie mam - gdyby nie to, to z pewnością byłabym tu wcześniej ;)
Jaram się *w* Już nie mogę się doczekać <3 Mam nadzieję, że będzie dużo Leviego - ubóstwiam go *w*
A również pozdrawiam :* Spoxik ;)
Buziole ;* <3
BĘDZIE DUŻO LEVIEGO! ^^
UsuńMasakra... Tak dobrze napisanego opowiadania jeszcze nie czytałem, piszesz znakomicie po prostu ;)
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejna jedno partówke i zycze weny bo jestes genialna ;]
Pan! O jejku, mamy Pana! Strasznie mi miło! Znowu się zarumieniłam...
UsuńTo strasznie fajnie otrzymać opinię od mężczyzny!
Dziękuję strasznie za miłe słowa, mam nadzieję, że szybko nie uciekniesz! :)
Nigdy! Będę częstym gościem na tym blogu ;]
UsuńJaram się tym, jaram się tym, jaram się tym tym tym! Elokwencja na żenującym poziomie, ale wiesz co myślę. xD Wlazłam, żeby przeczytać jeszcze raz scenę z końca randki. ^^
OdpowiedzUsuńHahahahah, kocham Cię. :D <3
UsuńHa ha! Tu też Cię śledzę Mayako! Ja nie mogę... Ty jakieś cuda czynisz, naprawdę. Nigdy nie lubiłam NaruSaku (nawet nie wiem czemu - bo nie), przeniesienia postaci z "Naruto" do świata realnego (jak wyżej) i jednopartówek - bo jakby nigdy nie miały dobrej... hmm... jak to powiedzieć...formy? Jak już jakąś czytałam, to zawsze było to samo - takie jakby wyrwanie bohaterów ze środka życia i takie błahe zakończenie a'la "I żyli długo i szczęśliwie" albo "Wszyscy zginęli", no i do tego zawsze były KRÓTKIE, a u Ciebie jest no nie wiem no... Inaczej! Jest jakiś wstęp, powoli rozwijasz akcję i da się ją przeżywać, nie jest to takie schematyczne. Nad twoimi opowiadaniami siedzi się po kilka godzin i to jest świetne. Jeśli chodzi o "Save me..." to zawsze jednak czuję niedosyt, no bo wiesz, zżera mnie ciekawość co będzie dalej. No ale to jest zrozumiałe, w końcu to jakby książka. A tu jest właśnie to na co CAŁE ŻYCIE CZEKAŁAM (no dam się ponieść chwili). Jest wszystko od początku do końca, jest długo i jestem naprawdę zadowolona po przeczytaniu takiego dzieła. Nie wiem jak to inaczej określić - nie czuję niedosytu. Matko, ale się rozpisałam. .. No nic, życzę weny :)
OdpowiedzUsuńTaaak, to chyba mój najdłuższy tekst. Jakiekolwiek opowiadanie, stworzone w życiu, które ma ciągłą fabułę, nie podzieloną na rozdziały. Cieszę się strasznie, że tak się podobało! :) Buziaki!
UsuńMuzyczka przednia, szablon przepiękny (ostatnio zakochałam się w liliowym kolorze). Zaraz zabieram się za czytanie. Z niecierpliwością czekam na ten horror, który tworzysz :) Dodaję Cię do linków u mnie, w zakładce Polecam i czytam. Na pewno będę zaglądać regularnie. Buziaki!
OdpowiedzUsuńaishiteru-itachi.blogspot.com
Długo odwlekałam przeczytanie tej jednopartówki. Dlaczego? A to dlatego, że ją sprawdzałam chociaż w połowie, a żeby się "wczuć" w czytanie musiałam poczekać przez dłuższy okres czasu, by choć trochę zapomnieć co w niej było. :D Ale dałam radę!
OdpowiedzUsuńKurde, wiedziałam jak tylko Haruno wyszła ze szpitala i żegnała się z Madarą, że to Sasuke jest tym złodziejem, reheheh. Ma się ten instynkt. :DDD
Partówka na wysokim poziome, cholero Majko! Styl pisania jest zajebisty i najbardziej w tym wszystkim uwielbiam Uzumakiego, który jest taki cotowaty, ale męski <3 Mrauuuu.
"Tylko czy tak naprawdę się do tego nawawałem?" - nadawałem
"Wszystko miałem przygotowane. Wystarczyło znieść dwie torby, wsiąść w samochód i pojechać na drugi koniec Tokio, skąd maiłem wylot." - Maiłem <33 miałem, kotku XDD
To tyle z literówek, innych błędów jakoś nie chce mi się szukać, i tak nie zwracałam na nie uwagi. :DDD
Wgl, coraz bardziej jaram się NaruSaku przez Ciebie, łajzooooooooooooooo! Aż będę musiała coś napisać z nimi w roli głównej, choć nie wyjdzie mi to tak zajebiście jak Tobie, to po prostu muszę!
To najlepsza partówka z tym paringiem, ever! <3
Miło było choć troszkę pomóc w poprawianiu błędów! Ole, trzymaj się! I więcej takich partówek.
Pozdrawiam!
PS. JA CAŁY CZAS CZEKAM NA PARTÓWKĘ SS, BĘDĘ CIĘ PRZEŚLADOWAĆ DO KOŃCA TWOICH DNI XDDDDDDDD
<3
700 jenów to 20 zł xD
OdpowiedzUsuńA 500 to 15
Przy tej wiedzy rozmowa Naruto z Sasuke na początku rozdziału jest prześmieszna.
"— Słuchaj, muszę lecieć do Londynu — zaczął spokojnie. Od razu wiedziałem, że chodziło o pieniądze. — Mam tam wykonać kilka zleceń, więc przypłynie mi niezła sumka. Od razu ci oddam!
— Ile? — mruknąłem.
— Jakieś (siedemset jenów) 20 zł starczy.
Krew odpłynęła mi z twarzy. Do takiej sumy jeszcze nigdy nie dobił. Co prawda, faktycznie, zawsze zwracał mi te pieniądze, ale aktualnie sam znajdowałem się w nie najlepszej sytuacji finansowej. Przynajmniej nie na tyle dobrej, by wyciągnąć z banku siedem baniek.
— (Pięćset) 15— sparowałem, patrząc mu w oczy. — Więcej nie mam.
Bił się z myślami, ale przystał na moją propozycję. Skinął głową, jednak na jego twarzy pojawił się dziwny grymas.
— Zrobiłbyś mi dziś przelew? — spytał, dziękując jednocześnie krótkim skinieniem za kufel z piwem, który podał mu Aburame."
Oprócz tego partówka bardzo mi się podobała, nie napisze jakiegoś rozwlekłego komentarza, bo czytałam dość dawno, poza tym nie umiem zachwalać (bo jak tu napisać w jakiś rozwleklejszy sposób, że wszystko super, wytykać błędy łatwiej)
Usuń(fak, komentarz mi się nie dodał, bo wifi wyłączyłam T^T)
OdpowiedzUsuńponownie przeczytałam narusaku w twoim wykonaniu i, jejuśka, dajcie mi więcej! proszę cię - kolejny raz humor i smutek! a później jestem dziwną mieszanką, bo takie cuda czytam ;;; (wtf martyna, wtf? gdzie tu sens ;;;)
ale okej - w beznadziejnym skrócie (brak weny na dobre komentarze):
AAA, NARUSAKU <3
KIBAHINA </3
TWOJA KOLEJNA PEREŁKA ♡
pozdrawiam i przepraszam za żenujący komentarz (taki komentarz jaka właścicielka XDDD)
weeeeny,
m.
ps: kurde, a Haruno to umarła czy nie? XD bo tak nie mam pewności, serio XD niby w os'ie był fragment o cmentarzu i później ten tekst "wyjdź z mojej głowy", ale no :o NO JA NIE WIEM XDDD ALE DOBRA, ARIGATOU ZA SHOTA - OBY WIĘCEJ, OBY WIĘCEJ!
Partówka boska. A Madara przecudny. Aż się prosi, żeby było go gdzieś takiego więcej.
OdpowiedzUsuńLaska wiesz co.... Ja Cię zabije!
OdpowiedzUsuńBtw.. jestem persem, który ma zapierdol w szkole, ale postanowił wczoraj poczytać coś o Narusaku i trafił tutaj -> zawalił matmę, ale jebać matmę!
Notka świetnie, czytało mi się ją wyjątkowo przyjemnie, zwłaszcza, że o Narusaku jest tak mało dobrych blogów. Poważnie! Nie obrażając nikogo (nie podam adresu), ale mi osobiście jako początkującemu humanowi odechciewa się czytać takich partówek, w których popełnia się masę błędów ortograficznych, czy podstawowych gramatycznych to ten kot już wychodzi xD
Chociaż sam nie jest bezbłędny! Popełniam masę błędów i jak się sprawdzam to i tak pominę masę rzeczy ;-; niestety.
ALE ALE ALE ALE!
Ja tu miałam wyrazić swoją opinię o Nieszczęsnej serwetce.
Ekhem... *siada wygodnie na krześle i stuka poduszeczkami o klawisze* Cholercia, ciężko pisać łapkami...
Po pierwsze: Fabuła.
-> Ciekawy pomysł, którego wcześniej jeszcze nie spotkałam łohoho... brawo!
-> Akcja w miarę dynamiczna i cholernie wciągająca, za co masz wielki plus! Na dodatek Kiba <3 ukradłaś moje serduszko! Tylko nie lubię Hinaty :") na szczęście ciężko mi było doszukać się czegoś o ich relacji, więc nie płakałam xD z drugiej strony, już bardziej pasuje do Kiby niż Naruto (Hinata), chociaż osobiście wolałabym jakby albo skończyła samotnie, albo z emoskiem Sasuke (pers nie lubi też Sasuke :") ) Hmm.... po tym opowiadaniu jeszcze bardziej go nie lubię, co w zasadzie mnie cieszy (nie tolerancyjny anty-emos, to ja xD )
-> Coś czego się nie spodziewałam... a to też kuźwa masz! Kushina i 38 lat? xd Znaczy czytałam twoje wyjaśnienie (hah...), ale pers w zasadzie rozwiązał ten problem w móżdżku nieco inaczej! Uznałam, że walić matmę i są trochę po czterdziestce a jak nie, to kogo to obchodzi!
Wgl.! Bardzo mnie cieszy, że Minato i Kushina żyją <3 Uwielbiam ich, poza tym świetnie przedstawiłaś ich jako nieco toksyczną(zabawną) kochającą się rodzinę. Kolejny plus!
Więcej plusów za Inuzukę i jego genialne odzywki <3 Mogłabyś napisać coś o nim i może jakaś OC postać? Hm? xd
-> hmm... rzadko podobają mi się sceny erotyczne, ale twoja mnie kupiła! Po pierwsze takiej jeszcze nie czytałam ( a czytałam MAŁO, w końcu jestem grzecznym kocurkiem xd) podoba mi się, że nie przedstawiłaś tego na podstawie rozebrali się pach- pach -pach- i koniec! Bum, koniec seksów! To strasznie...dziwne. Znaczy nie wiem jak to jest w realu, ale myślę, iż jakaś intymność i romantyzm powinny być obecne do jakiegoś stopnia. Zresztą przejdę teraz do dalszych punktów/punktu.
Po drugie: Pisownia.
Usuń-> Raz, dwa, czy trzy zdarzyło się się wcisnąć nie ten zaimek co trzeba przed ten właściwy z tego co pamiętam xd Ale każdemu się to zdarza. Wiesz.. ja raz napisałam tak Wziął kubek do ręki kubek i w zasadzie sprawdzałam tekst z tym zdaniem trzy razy i wiesz co? NIE ZAUWAŻYŁAM TEGO! Mam tak za każdym pieprzonym razem ;-; Nigdy się tego nie pozbędę! XD
Wracając do siebie. Innych błędów nie widziałam, moje serce się raduję, proszę o więcej shutów, blogów i poznania twojej historii (za stalkowanie się Ciebie wezmę się na weekend, jak już ogarnę szkołę, którą i tak chyba zawale, żegnajcie piątki ;-; )
Poza tym Twój styl... Cholernie przyjemny jak na narrację pierwszoosobową, za którą specjalnie nie przepadam xd Aż dziw mnie wziął, kiedy stwierdziłam, że tutaj absolutnie mi nie przeszkadza a nawet bardziej mi pasuje, bo mogę lepiej poznać przemyślenia blondyna. <3 :D
Po trzecie: Paring.
-> Kocham Narusaku, KibaOC, MinaKushi i Obirin <3 oczywiście są też paringi, które lubię ale no... mam też swoje perełki <3 Niestety na blogu nie znalazłam idealnej OC dla Kiby (może sama kiedyś dogodzę swoim wymaganiom xd) .. KURDĘ! Kocham Cię za opko o Narudsaku, poza tym Sasuke w pierdlu na piętnaście lat? Klękajmy przed Tobą i dziękujmy za Twoją dobroć! <3
Chyba już się domyśliłaś, że bardzo mi się podobało ^^ Od dzisiaj masz mnie jako fankę i niedługo skoczę na 28 weeks! Poza tym masz tam koncepcję na partówkę Odbicie .. ten no... mogłabyś zrobić tam Narusaku zamiast Sasusaku, jeżeli nadal jesteś niezdecydowana? Byłabym najszczęśliwszym kotem na świecie!
Poza tym czytałam o innych pomysłach... ciekawe tytuły oraz paringi, które bardzo lubię <3
Kupiłaś mnie!
Obserwuję tego bloga (na inne też pewnie wbije)
i czekam na inne twoje dzieła (Sasusaku nie czytuję nigdy, nawet spod ręki tak dobrego pióra jak twoje, wybacz mi proszę) ale masz też inne twory, które z chęcią poczytam!
A teraz już trzymaj się!
Pozdrawiam!
P.S.
One-shot zajebisty. Ale to już powtarzam, któryś raz z kolei xd
no i oczywiście się w jednym komentarzu nie zmieściłam... a marudzą, że jestem małomówna xd
UsuńJak teraz czytam swój komentarz to dochodzę do wniosku, iż nie ma najmniejszego sensu :')
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
Usuń